Skocz do zawartości
Nerwica.com

inez87

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia inez87

  1. Przedtem stale się wszystkiego bałam. Kawy, herbaty nie piłam, bo wywoła atak. Kakao, czekolady nie jadłam, jak wyżej. Wciąż wydawałam pieniądze na magnez i inne suplementy diety, ziółka, a efektów ZERO. Wieczne napięcie, zdenerwowanie, czytanie książek, artykułów na temat nerwicy. I nic. A teraz: codziennie wypijam z rozkoszą dwie dość mocne kawy, herbatę jak mam ochotę, magnez biorę nieraz, jak mi się przypomni, ale nie zauważam, żeby w jakikolwiek sposób na mnie działał. I przysięgam, że wolę się nawet co dzień raz porządnie wkurzyć, niż raz w tygodniu mieć atak nerwicy lękowej. Moja mama (która już nie żyje, ojciec także), całe życie wpajała mi schemat: "nie wolno tak mówić", "nie wolno tak myśleć", a na pytanie, dlaczego, odpowiadała "Bo nie". Ojciec był alkoholikiem, a matka typową ofiarą, która postanowiła nieść swój krzyż "bo tak trzeba". Pamiętam, jakie oczyszczające dla mnie było, kiedy jakiś czas temu, kilka lat po ich śmierci zbluzgałam ich równo w zeszycie za dzieciństwo, jakie mi zafundowali, i okazało się, że niebo wcale nie zawaliło mi się na głowę za to, że się tak brzydko wyrażam, i to o zmarłych. Było mi to potrzebne i bardzo, bardzo pomogło. Przyznaję, początkowo było mi jakoś tak głupio, w głowie miałam strofujący głos, że "tak nie można", ale potem poczułam tylko ulgę.
  2. Witajcie :) Chcę podzielić się z Wami swoimi spostrzeżeniami - na swoim przykładzie - na temat nerwicy lękowej. U mnie przyczyną nerwicy było tłumienie emocji. Wmawianie sobie, że jest dobrze, czytanie Sekretu, Potęgi podświadomości itp. , afirmacje, relaksacje, picie melisy i innych ziółek na uspokojenie. I dziwiłam się, czemu czuję się coraz gorzej! A tymczasem zamiast siedzieć i wlewać w siebie melisę, powinnam była kupić sobie worek treningowy i w niego napieprzać, klnąc przy tym zdrowo Zaczęłam wywalać zalegającą we mnie złość i gniew. Przede wszystkim zaczęłam kląć, wymyślnie i siarczyście, kiedy coś mnie wkurzało. I NIE, wcale nie na głos! Wystarczy w myślach, albo wziąć zeszyt (lepiej, żeby nikt się do niego nie dokopał ) i bluzgać, jak tylko przyjdzie nam do głowy. Do tego włączyć sobie The Prodigy albo Rammsteina czy co tam kto lubi, byle było mocne i agresywne. Wysprzątać całą chatę. Wyrzygać, za przeproszeniem, emocje. I to bardzo, bardzo mi pomaga. Nie jestem już zalęknioną myszą, która boi się wyjść z domu i ma tysiąc różnych innych lęków. Mam więcej energii na co dzień, paradoksalnie jestem bardziej pozytywnie nastawiona do ludzi wokół, bardziej otwarta. Nie irytuję się w nieskończoność czyimś zachowaniem, tylko raz a porządnie wyzywam go w myślach lub na papierze i za moment już jestem w stanie normalnie z nim rozmawiać. Zaznaczam, że to tylko mój sposób, ale być może będą wśród Was takie osoby, które odkryją, że to działa. Zawsze byłam grzeczna, uprzejma, uczynna, wzorowa uczennica, ze wszystkiego piątki, wzorowe zachowanie, och, ach. Żadnych przekleństw, ciągle ten łagodny półuśmiech i zgadzanie się na wszystko. Koleżanki, z którymi pracuję, potrafią się solidnie wkurzyć, walczyć o swoje, nie dają się zrobić dziewczynkami na posyłki i nieraz puszczą wiązankę lepszą niż niejeden facet. I żadna nie ma nerwicy.
×