Witajcie :)
Chcę podzielić się z Wami swoimi spostrzeżeniami - na swoim przykładzie - na temat nerwicy lękowej.
U mnie przyczyną nerwicy było tłumienie emocji. Wmawianie sobie, że jest dobrze, czytanie Sekretu, Potęgi podświadomości itp. , afirmacje, relaksacje, picie melisy i innych ziółek na uspokojenie. I dziwiłam się, czemu czuję się coraz gorzej! A tymczasem zamiast siedzieć i wlewać w siebie melisę, powinnam była kupić sobie worek treningowy i w niego napieprzać, klnąc przy tym zdrowo
Zaczęłam wywalać zalegającą we mnie złość i gniew. Przede wszystkim zaczęłam kląć, wymyślnie i siarczyście, kiedy coś mnie wkurzało. I NIE, wcale nie na głos! Wystarczy w myślach, albo wziąć zeszyt (lepiej, żeby nikt się do niego nie dokopał ) i bluzgać, jak tylko przyjdzie nam do głowy. Do tego włączyć sobie The Prodigy albo Rammsteina czy co tam kto lubi, byle było mocne i agresywne. Wysprzątać całą chatę. Wyrzygać, za przeproszeniem, emocje.
I to bardzo, bardzo mi pomaga. Nie jestem już zalęknioną myszą, która boi się wyjść z domu i ma tysiąc różnych innych lęków. Mam więcej energii na co dzień, paradoksalnie jestem bardziej pozytywnie nastawiona do ludzi wokół, bardziej otwarta. Nie irytuję się w nieskończoność czyimś zachowaniem, tylko raz a porządnie wyzywam go w myślach lub na papierze i za moment już jestem w stanie normalnie z nim rozmawiać.
Zaznaczam, że to tylko mój sposób, ale być może będą wśród Was takie osoby, które odkryją, że to działa. Zawsze byłam grzeczna, uprzejma, uczynna, wzorowa uczennica, ze wszystkiego piątki, wzorowe zachowanie, och, ach. Żadnych przekleństw, ciągle ten łagodny półuśmiech i zgadzanie się na wszystko. Koleżanki, z którymi pracuję, potrafią się solidnie wkurzyć, walczyć o swoje, nie dają się zrobić dziewczynkami na posyłki i nieraz puszczą wiązankę lepszą niż niejeden facet.
I żadna nie ma nerwicy.