Skocz do zawartości
Nerwica.com

Izichristina

Użytkownik
  • Postów

    27
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Izichristina

  1. Cześć Wszystkim:) 100 lat mnie nie było. Powiem Wam krótko: przeczytajcie książkę "Przebudzenie" De Mello. Mi dała strasznie dużo. Przede wszystkim dystansu. W moim przypadku chodzi o to że sama przed sobą udaję kogoś innego. Wyszłam z tego świństwa. Mój facet to wspaniały człowiek ale ja potrzebuję swojej przestrzeni. Są sprawy które mi nie leżą w nim i kiedyś chciałam ich nie widzieć i bałam się że jak zobaczę to będzie rzeź) Juz się nie boję. Liczy się tylko to co we mnie, to czego pragnę. Są we mnie chyba co najmniej 2 osoby: matka i ja. Mama zawsze była dla wszystkich dobra, kochana, poświęciła swoje życie by innym zrobić dobrze. Ja jestem kompletnie inna, a cały czas coś we mnie mówiło mi że mam być dobra i bla bla bla i jak się nie poświęcam to jestem be. Ja nie jestem nikim innym poza sobą i szczerze mówiąc dobrze mi z tym.....w końcu;) Zaufać sobie, dostrzec siebie - kiedyś myślałam że to głupi slogan ale to był mój klucz do wyrwania się z tej matni. Pozdrawiam Was!!!
  2. Cześć Wszystkim:) 100 lat mnie nie było. Powiem Wam krótko: przeczytajcie książkę "Przebudzenie" De Mello. Mi dała strasznie dużo. Przede wszystkim dystansu. W moim przypadku chodzi o to że sama przed sobą udaję kogoś innego. Wyszłam z tego świństwa. Mój facet to wspaniały człowiek ale ja potrzebuję swojej przestrzeni. Są sprawy które mi nie leżą w nim i kiedyś chciałam ich nie widzieć i bałam się że jak zobaczę to będzie rzeź) Juz się nie boję. Liczy się tylko to co we mnie, to czego pragnę. Są we mnie chyba co najmniej 2 osoby: matka i ja. Mama zawsze była dla wszystkich dobra, kochana, poświęciła swoje życie by innym zrobić dobrze. Ja jestem kompletnie inna, a cały czas coś we mnie mówiło mi że mam być dobra i bla bla bla i jak się nie poświęcam to jestem be. Ja nie jestem nikim innym poza sobą i szczerze mówiąc dobrze mi z tym.....w końcu;) Zaufać sobie, dostrzec siebie - kiedyś myślałam że to głupi slogan ale to był mój klucz do wyrwania się z tej matni. Pozdrawiam Was!!!
  3. To się zwykle od czegoś zaczyna. U mnie wpływ na to wszystko miała wiadomość, że para znajomych rozstała się w taki sposób że dziewczyna po prostu z dnia na dzień (byli ze sobą 3 lata) powiedziała facetowi że nigdy go nie kochała, a po tygodniu już miała nowego faceta. To mnie zabiło. Co do strachu że to nigdy się nie skończy to też tak miałam. Nagle uświadamiałam sobie że to nie minie i zaczynałam wyć, nie mogłam się pozbierać, ale potem zobaczyłam że ludzie z tego wychodzą i ten strach przestał mnie nękać. To właśnie dzięki temu forum jakoś udaje mi się ogarnąć. Ale zasada jest taka że nie należy czekać na cud. Trzeba się leczyć, postawić przede wszystkim na terapię. Wtedy masz gwarancję na to że to minie. Same leki nigdy nie pomogą. Mogą wyciszyć ale nie wyleczą. To jest tak jak z lekami przeciwbólowymi - zgłuszą ból ale zapalenie będzie się jątrzyło, a kiedy lek przestanie działać będzie jeszcze gorzej niż wcześniej. Tak jak kiedyś już tu pisałam: nawet jak to co teraz masz minie to przywali przy najbliższej okazji w inną megaważną dla Ciebie sprawę. Ja wcześniej miałam obsesję że moja mama umiera a potem przez 3 miesiące latałam po lekarzach bo byłam przekonana że jakaż choroba zjada jednak mnie. To było potworne. Żyłam tylko tym od rana do wieczora. Nie mogłam się uczyć, ani nic. Ale jakoś samo przeszło. Gdybym wtedy poszła do psychologa być może nie było by mnie teraz na tym forum.
  4. Marta F. Dokładnie tak było. Zero uczuć. Próbowałam się zebrać w sobie ale nie umiałam. Chciałam być dla niego dobra ale nie potrafiłam. Nic. Wewnętrzne spustoszenie. W ogóle nie wiedziałam co tak naprawdę czuję i myślę. Cały czas więc to analizowałam. Zanim straciłam "czucie" myśli mi mówiły że muszę natychmiast od niego odejść a ja krzyczałam wewnątrz siebie że nie wiem dlaczego mam tak postąpić. Było tak że wzięłam telefon i zadzwoniłam do Narzeczonego z płaczem i powiedziałam mu że natychmiast muszę z nim zerwać i nie wiem dlaczego i po co ale że mam takie myśli i one mnie wykańczają i nakazują mi z nim zerwać. To było coś tak potwornego że nawet teraz jak o tym myślę mam dreszcze. Oczywiście Narzeczony dzięki Bogu mnie uspokoił i powiedział że to tylko myśli i one nie mogą mi niczego nakazać. Teraz myślę o sobie jakieś dziwne rzeczy i mam taki jakiś ciągły ucisk na głowę, czuję irytację i złość. Mam ochotę czasem zniknąć ale to chyba wszystko standardowe. Boję się myśleć o Narzeczonym bo czuję wtedy lęk. Wydaje mi się jakby był "nie mój". Wiele faz już przeżyłam to i tą przeżyję
  5. Hej:) Piko to sprawdzanie uczuć to jest właśnie natręctwo. Ja na całe godziny mogłam się wyłączyć. Mój facet mógł do mnie gadać a ja siedziałam i analizowałam co czuję , co myślę itp. Nie mogłam tego zatrzymać. Cały czas się sprawdzałam, badałam. Teraz jest jakoś spokojniej. Przestałam to robić. Więc nie martw się wszystko w normie (chorobowej) się utrzymuje. Przepraszam że tak beztrosko to piszę ale mimo wszystko lepiej że to tylko choroba:D
  6. Hej Wam:) Marta F, taka blokada jest oczywista moim zdaniem w naszym przypadku. Facet jest jakby źródłem Twojej obsesji więc się na niego zamykasz. Wszyscy chyba to przeszli tutaj. Ale trzeba całą swoją wolą opierać się przed tą blokadą. Ja miałam tak że wydawało mi się że mój Narzeczony jest co raz dalej i dalej w mojej głowie, jakby gdzieś odpływał, zanikał. Ja chciałam wszystko zatrzymać ale nie potrafiłam, to była katorga. Przeszłam już przeróżne fazy. Obecnie mam akcję że jestem suchą wredną suką i nikogo nie potrzebuję ale nie sądzę by to była prawda:) Co do leków to ja brałam prawie 4 miesiące coaxil i chlorprotixen i obecnie coaxil babka mi zmieniła na Asentre. Leki bardzo polecam bo bez tego może być naprawdę ciężko, no ale to jest już indywidualny wybór każdego człowieka. Ja bym bez nich nie dała rady.
  7. Marta F! Ja miałam taką akcję że mój Narzeczony w mojej głowie jawił się dosłownie jako jakiś potwór. Strasznie się na niego zamknęłam. Był jakiś powykręcany itp. Nie wiem dlaczego bo to najcudowniejszy facet jakiego spotkałam. Jedyny któremu na mnie naprawdę zależało. Teraz jest lepiej ale nadal jak o nim myślę mam lęki. Paranoja. Psychoterapia otwiera umysł i pozwala zobaczyć samego siebie, dojść do źródła lęku. Przecież faceta się nie mogę bać bo jest czuły i kochany. Boję się czegoś co kiedyś mi się przytrafiło ale ja się od tego wtedy emocjonalnie odcięłam. Tak myślę. Przecież jeśli zamykam się przed jakąś przykrą emocją to ona tak naprawdę nie znika ale zostaje tam gdzieś i wychodzi właśnie w postaci objawów nerwicowych. Psychoterapia na pewno pomoże. Ale to nie jest tak że pójdziesz na pare sesji, pogadasz i będzie ok. Musisz bardzo chcieć zobaczyć siebie, ze wszystkimi zaletami ale i także wadami. A neurotyka nic bardziej nie przeraża jak jego własne wnętrze i to co mógłby odkryć. Ale kiedy już to odkryje to staje się wolny i w końcu może zacząć oddychać pełną piersią. Nie ma nic lepszego niż niczym nieograniczona wolność własna. Mi powiedziano że terapia zajmie minimum 2 lata i jestem na to gotowa. Podjęłam wyzwanie mimo że bardzo się boję. Boję sie takich durnot typu że się okaże że ja jestem typem jakiegoś pustelnika czy coś, albo że jestem zła itp. ale kiedy osiągnę wolność i w końcu zobaczę siebie w całej okazałości będę wiedziała dokładnie kim jestem i kim chcę być. Poznam swoje ograniczenia i swoje możliwości. I nie mogę się tego doczekać Co do Twojego narzeczonego to proponuję jakąś szczerą rozmowę. Ja powiedziałam swojemu wszystko no i troszkę chyba nawet za dużo, mam wrażenie że ugiął się nieco pod natłokiem informacji chociaż się do tego nie przyznał. Wspiera mnie każdego dnia i wiem dzięki temu że zawsze choćby nie wiem co będzie przy mnie a nie odwróci się plecami. Miłość to przede wszystkim dawanie. Ja też chcę dać mu wszystko ale ta choroba jak wiadomo powoduje że człowiek jest maksymalnie skupiony na sobie. Dla mojego Kochanie postaram się z tego otrząsnąć:)
  8. Hej Wszystkim Nowym i "Starym" Dawno mnie nie było ale jestem już. Chodzę dzielnie na psychoterapię. Byłam ostanio u nowego psychiatry również i powiem Wam że bez mrugnięcia okiem powiedział że to są zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Na psychoterapii wiele się dowiedziłam. Przede wszystkim tego że nie daję sobie prawa do szczęścia. Myślę że wszyscy mamy z tym problem. To wynika właśnie z wychowania jakie odebraliśmy. Na terapii dowiaduję się rzeczy na które sama bym nie wpadłą.Wczoraj na przykład zastanawiałam się dlaczego komplement jakiegoś wrednego kolesia znaczy dla mnie więcej niż komplement dobrego i kochającego mnie człowieka - myślałam że to wynika z niskiego poczucia własnej wartości a się okazało że nie tylko - otóż wynika to z faktu że mój ojciec , człowiek ciężkiego charakteru, odszedł jak miałam 7 lat i nie dał mi tego czego jako dziecko tak bardzo od niego oczekiwałam - miłości, czułości, dobrego słowa. Garnę się do "trudnych" mężczyzn by usłuszeć od nich to czego od tamtego trudnego mężczyzny nigdy nie usłyszałam. Rekompensuję sobie podświadomie w ten sposób krzywdę jakiej doznałam. Marta F jeśli chodzi o strach przed facetem to przeszłam dokładnie tą samą fazę. Jak to ktoś na jakimś forum napisał: strach nie idzie w parze z miłością. Jest albo strach albo miłość. My mamy lęki a więc olbrzymi wewnętrzny strach i zablokowaliśmy się tym samym przed uczuciem do naszych partnerów. Dopadła nas nasza przeszłość. Nie chodzi więc o partnera ale o to co przeżyłaś kiedyś. Facet nie ma z tym nic wspólnego. Piko ciągły strach w dzieciństwie że coś się może złego stać również przeszłam. Nadal się z resztą łapię na tym że jak gdzieś np. jadę to wyobrażam sobie wypadek itp. i modlę się od razu żeby broń Boże nic takiego się nie stało. Rodzice w nas to przerażenie zasiewali przez całe lata. Pewnie chcieli nas chronić a w rezultacie zrobili z nas małe trzęsące się istotki.
  9. Cześć Wam:) Piko Kochana. Aż mnie rozbolało serce. Wiesz przecież, że nerwica taka już jest. Jeśli nie pójdziesz na terapię to nawet jak już uporasz się z TYM świństwem to ono powróci ze zdwojoną siłą przy najbliższej okazji. Uderzy w Twoje zdrowie tak jak kiedyś, w Twoich rodziców , a w przyszłości w Twoje dzieci. Musisz się leczyć. Wszyscy musimy. Bo to Nas inaczej nigdy nie zostawi w spokoju. Ja chodzę na terapię mimo że to jakoś samo zaczęło przechodzić.I nie zrezygnuję z terapii bo wiem że to znów mnie prędzej czy później dopadnie. Terapia jest niezbędna. Pewnych rzeczy, uwarunkowań nigdy sama bez pomocy specjalisty nie dostrzeżesz. Bałagam Cię znajdź czas na leczenie. To jedyna droga do zdrowia. Polecam też wypróbować inne leki niż te które bierzesz. Nie wiem czy zmieniałaś je w ogóle. Ja biorę coaxil od 3 miesięcy i chlorprotixen. To nie są mocne leki ale jakoś zadziałały w tym zestawieniu. Chciałam poprosić psychiatrę o coś mocniejszego ale chyba nie ma już takiej potrzeby. Najważniejsze, że te wyciągnęły mnie trochę z depresji. Mam dzięki temu więcej sił by walczyć:) Buziaki
  10. Hej:) No faktycznie nikt się nie odzywa. Zostaliśmy sami Kapralis?? Poopowiadam co u mnie więc. Znowu musiałam zmienić terapeutę mimo że ta ostatnia kobitka bardzo mi pasowała. Ale niestety okazało się że zna moją siostrę i powiedziała mi że jest podobno taka zasada że jak się ma doczynienia z jednym członkiem jakiejś rodziny to z drugim już nie. Dlatego przeszłam pod skrzydła jej koleżanki. Sympatyczna w sumie. Zobaczymy jak będzie dalej. Na razie za mną pierwsze spotkanie. Powiedziała mi że jestem osobą która chce za wszelką cenę zainteresować sobą bliskich, że potrzebuję uwagi itp. Prawdopodobnie brakowało mi tego w dzieciństwie i tak mi zostało W sumie to jedyna ciekawostka jaką usłyszłam. Wygadałam się przede wszystkim i chyba to zawsze tak jest na początku. Mam nadzieję że w końcu coś z tego gadania dobrego wyniknie Odezwijcie się Buziaki
  11. Cześć Kochani:) Hanusiu WIELKIE GRATULACJE Czytalam między innymi także i Twoje posty i tak coś mi świta że wspominałaś że pragniesz mieć dziecko ze swoim Ukochanym. Bardzo się cieszę że realizujesz swoje marzenia Ja niedawno wróciłam ze święconką i powiem Wam że jak szłam do Kościoła to poprosiłam Boga żeby jakoś może mi pomógł bo mam tak że myślę że nie chcę być ze swoim Mężczyzną i łapie paranoje że "niechcenia" nie można odwrócić. Wiem jak to brzmi. Ja wiem że to chore, bo jak się nie chce to się nie chce. Ale ja nie chcę "nie chciecieć". Masakra. To myslenie mnie dobija. Jak teraz to piszę to zaczynam mieć wrażenie że ja nie mam nerwicy a tylko jestem głupsza niż ustawa przewiduje albo że mam psychozę jakąś. W każdym razie jak przyszłam do Kościoła to Ksiądz akurat zaczął mówić o tym że jeśli człowiek czasem przestaje mieć siłę by kochać drugą osobę to powinien zwrócić się do Jezusa bo tak jak On zmartwychwstał tak i miłość w człowieku może się odrodzić. Ja odrazu pomyślałam że to jest znak od Boga jakiś czy coś. Wiem że myslicie że totalnie mi odbiło ale ja już dosłownie nie wiem zrobić ze sobą. Ech. Koniec bzdur. Czas na życzenia:) Życzę Wam Kochani tego czego wiem że i Wy mi życzycie - Aby te Święta i rozpoczynająca się wraz z Nimi wiosna przyniosły Wam ostateczną wygraną z chorobą i wlały ukojenie do Waszego życia. Życzę Wam szczęścia w Waszej miłości WIELKIE BUZIAKI!!!
  12. Hej:) Słuchajcie. Chyba jest poprawa jeżeli tak można nazwać stan totalnego wyprania z uczuć i emocji. Troche to dziwne ale przynajmniej nie mam potwornych lęków i totalnej deprechy. Wcześniej nie mogłam pracować, mysleć, żyć a teraz w sumie w porównaniu do tego co było jest bosko. Wczoraj dokładnie minęły 2 miechy jak biorę coaxil. Od 3 tygodni biorę też chloroprotixen (półtorej tabletki dziennie - tabletka 15 mg)
  13. Hej Dziewczyny Cicha nie martw się. Będę tu na forum pisać wszystkie ciekawe informacje usłyszane od mojego psychologa. Będę opowiadać jak przebiega terapia, co ta kobitka mówi i jakie zadania mi wyznacza. To napewno pomoże Ci w autoanalizie. Ale mimo wszystko lepiej udać się na terapię. Spróbować poszukać kogoś odpowiedniego za darmo. A jeśli masz trochę czasu to zapisać się na terapię grupową, na zajęcia które się odbywają codziennie przez kilka tygodni. Ja chętnie bym poszła na coś takiego ale pracuję i wiem że taka długa nieobecność nawet usprawiedliwiona zwykle kończy się wywaleniem z roboty. Aga ja jestem teraz w takiej sytuacji że w ogóle czuję się jakbym była kompletnie sama. Jakby mnie z nikim nic nie wiązało. Czuję się pozbawiona emocji i uczuć. To straszne. Jak to powiedziała żelka z reklamy: "czuję się taka pusta w środku" :)) Nie wiem. Może to zmęczenie. W ogóle nie wiem co się dzieje. Moje życie ułożyło się jak z bajki: mam idealnego faceta, który kocha mnie tak jak nikt inny nigdy nie kochał, zrobiłam 2 kierunki studiów, dostałam pracę od ręki bez żadnych znajomości i w dodatku po rozmowie kwalifikacyjnej zaproponowano mi dużo wyższe stanowisko niż to o które się ubiegałam, dobrze zarabiam. I nagle zaczęłam się zapadać w jakąś odchłań. Jakby mój mózg nie mógł przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. Jakbym nie dawała sobie prawa do szczęścia. Nic mnie nie cieszy, niczego nie doceniam. Potrafię tylko marudzić i żyć we własnej wyobraźni czekając na jakieś cuda. Ale gdyby te cuda nadeszły to też nie umiałabym się nimi cieszyć. To tak jakbym wcale nie żyła. Mam nadzieję że dzięki psychoterapii nauczę się cieszyć życiem takim jakie jest i doceniać każdą małą przyjemność:) Buziaki dla Was:)
  14. Hej Kapralis Babka mi powiedziała tylko to co napisałam wyżej. Nie pytałam jej zresztą skąd to się wzięło. Chyba to jest tak że różne przeżycia kształtują naszą psychikę. Ona zwróciła mi uwagę na to że np. ja nie przeżywam ciężkich przeżyć wtedy kiedy one się dzieją. Pytanie co się dzieje z tymi emocjami które wtedy powinny mną targać. One zostają gdzieś w zakamarkach mózgu a potem wychodzą w postaci różnych nerwicowych objawów. 2 bardzo bliskie mi osoby zmarły na raka kilka lat temu. W ogóle nie przypominam sobie żebym to jakoś przeżyła. Potem moja mama wylądowała w szpitalu a ja w tym czasie chodziłam na dyskoteki tak jakby nic się nie stało. Teraz jak to piszę to wydaje mi sie to co najmniej nienormalne bo jestem bardzo wrażliwym człowiekiem. To tak jakby mój mózg wyłączał sie i nie dopuszczał do odczucia stresu. Ale widać że to po latach wychodzi. To układa się w całość: wyimaginowane choroby (rak) na które niby cierpałam = zepchnięta na dno psychiki śmierć tych 2 bliskich mi osób (zmarły na raka) Obsesja na punkcie tego że mama umiera = jej dawny pobyt w szpitalu+bardzo bliska relacja z nią od dziecka. Ale co do partnera to nie wiem. Jest kilka opcji.Ojciec nas zostawił jak miałam 7/8 lat. Od 15 roku żcia zmieniałam facetów jak rękawiczki. Z nikim nie mogłam zaznać szczęścia. Nie przeżywałam zbytnio kolejnych rozstań. Tak jakby mój mózg naprawdę chronił mnie przed wielkim stresem. Ale wszystko wylazło i niestety przywaliło naprawdę z grubej rury. Muszę nauczyć się przeżywać emocje wtedy kiedy dzieje sie dana sytuacja a nie pare lat później. Ech. A może Tobie jakiś lekarz sprzedał jakieś ciekawe informacje w temacie tej choroby???? Daj znać!! Buziaki
  15. Hej Wam:) Zrezygnowałam z psychoterapii darmowej i postanowiłam zainwestować w coś porządnego. Poprzednia babka przy każdym spotkaniu pytała mnie o wszystko od początku. Makabra. Ta nowa kobitka zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Rozmawiałyśmy bardzo przyjemnie. Powiedziała mi że jestem osobą która strasznie się wszystkim sugeruje i że zamiast własne sugestie wykorzystać do poprawienia jakości swojego życia to dążę do autodestrukcji. Mi się to wszystko zaczęło od tego że myślałam że moja mama jest śmiertelnie chora, potem że ja a teraz że nie chcę niby swojego faceta. Kocham siebie ale chcę siebie zniszczyć, przysporzyć sobie przykrości. To jest typowe myslenie neurotyka. Babka się mnie pytała jak psychiatra nazwał to co mi dolega ale kiedy jej powiedziałam to w żaden sposób tego nie skomentowała. Zaczęłam się zastanawiać czy to dlatego że nie chce podważać czyjejś opini czy co innego. Mam nadzieję, że u Was wszystko OK Buziaki
×