Witajcie,
zalogowałam się kilka dni temu, poczytuję, rozglądam się i postanowiłam napisać parę słów o sobie. Trafiłam na to forum zupełnie przypadkiem wpisując sobie lakoniczne hasła w internecie w stylu "nerwica", "jak sobie radzić ze stresem" i tym sposobem tu się znalazłam. Los zrządził, że łączy nas jeden problem, szeroko ujmując - nerwica.
Mnie przytłacza już od dzieciństwa. Odkąd pamiętam byłam nieśmiałym, niepozornym dzieckiem. Nie lubiłam wspólnych zabaw, wygłupów z dzieciakami na podwórku, potem szkoła, szkoła średnia, studia....wszędzie wycofana, zawsze cicha, skromna milcząca. Bojąca się wszystkiego i wszystkich. Dopóki jest dobrze, to jest dobrze. Wystarczy jednak, że doznam jakiejś porażki, czy to na płaszczyźnie życie prywatnego, a tym bardziej już zawodowego od razu się pojawia. Wyraża się całkowitym wycofaniem, lękiem co inni o mnie pomyślą, jak to zostanie ocenione. Oczywiście traktuję, że bardzo źle jest to odbierane przez innych, niekiedy chyba nawet czerpią z tego satysfakcję, w stylu - dobrze, że nie mnie to spotkało. Wtedy nie mogę spać, rozpamiętuję wszystko, nie potrafię iść dalej do przodu. Czasem mam wrażenie, że taki błąd, pomyłka, jakieś zaniedbanie zamiast mnie motywować wręcz mnie uwstecznia, bo zaczynam sądzić o sobie, że do niczego się nie nadaję. I tak powstaje błędne koło....Czuję, że przestaję sobie radzić w pracy, przestaję lubić to miejsce, ludzi, wyczuwam w nich fałsz, obłudę, tak jakby tylko czyhali aż noga się drugiemu podwinie. Nie cierpię pracy w zespole. Za bardzo obarczam się innymi, tym co mówią, co o mnie sądzą, czuję się ciągle pod obstrzałem...
Byłam mężatką, rozwiedliśmy się. Niestety po kilku latach związek się wypalił. Były mąż pił, w domu był obecny tylko "ciałem". Żyliśmy obok siebie. Rozwiedliśmy się "kulturalnie", z pozoru niemalże idealnie....Ale i tu znowu błędne koło. Jeden problem zniknął, pojawiły się kolejne. Kompletnie legło w gruzach moje poczucie bezpieczeństwa, również finansowego. Mieszkam z rodzicami w wieku 35 lat. Po rozwodzie cofnęłam się niemalże do 18 roku życia i tak się zastanawiam...co ja przez ten czas osiągnęłam. Wychodzi na to, że nic...jak było 20 lat temu, tak jest teraz. Sama niewiele zarabiam, to fakt, zawsze tak było, ale jak to się mówi - we dwoje zawsze raźniej.....bardzo się boję, że stracę pracę, której zresztą i tak nie lubię i jest przy tym bardzo wymagająca i stresująca...
Poszłam we wtorek po pracy do psychiatry. Opowiedziałam pokrótce o swoim stanie. Pani dr po przeprowadzeniu wywiadu wysłuchawszy mnie odrzekła, że to stany depresyjne i niewspółmiernie silne do okoliczności przeżywanie emocji. Ja nie umiem inaczej. Wszystko zawsze analizowałam, niemalże każde spojrzenie, każde czyjeś słowo przeżuwam wielokrotnie. Zapisała mi sertralinę jako antydepresant, hydroksyzynę.
W piątek po długim namyśle, strachu przed reakcją organizmu zażyłam zgodnie z zaleceniem pół tabletki. Po kilku godzinach poczułam się lepiej. Jednakże dał o sobie znać najgorszy w moim przypadku skutek uboczny, mianowicie - powiększone źrenice. Wyglądałam jak upiór po prostu. Kolejnych dawek nie przyjęłam. Mając kontakt z ludźmi nie mogę sobie pozwolić na taki wizerunek. Zaraz wszyscy by widzieli, że coś ze mną nie tak. A wtedy czułabym się jeszcze gorzej...na zwolnienie lekarskie nie mogę sobie pozwolić, więc pozostała mi tylko doraźnie hydroksyzyna.
Nie wiem co ze mną będzie, jestem sama, nie wiem jak długo utrzymam tą pracę i co wtedy.....
Jakie to życie jest okrutne, jak w piosence...life is brutal......
Cieszę się, że trafiłam tu na ten portal, na Was. Wiem, że nie jestem sama ze swoimi problemami, jednak na co dzień sama muszę stawiać czoła wszystkiemu, a to takie trudne.
Dobrze, że jesteście........