Skocz do zawartości
Nerwica.com

Eddard

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Eddard

  1. Cześć, z 2 tygodnię jadę z koleżanką na pierwszy wyjazd we dwoje. To była moja inicjatywa, przyjęta pozytywnie. Trochę się denerwuję, ponieważ nie do końca wiem jak się zachować. Ona jest DDA. Szczerze mówiąc nie lubię etykietowania, ale w jej wypadku to się przewija bardzo często. Podkreśla to w sobie, obecność schematów, mechanizmów etc. Chodzi na terapię indywidualną i grupową. Efekty widać. Generalnie "coś" dzieje się między nami od kilku miesięcy. To co na blokowało, to fakt, że miała chłopaka i bała się z nim rozstać. To się jednak stało, odetchnęła z ulgą i tu jej życie po prostu się ułożyło jak chciała. Tylko teraz dzieje się coś, co mnie bardzo niepokoi. Ona zaczęła się zachowywać na zasadzie - czasem krok do przodu, czasem krok do tyłu. To co mi nie pasuje to fakt, że mimo jakiś prób konfrontacji nie mogę uzyskać jednoznacznej odpowiedzi jaki charakter ma ta relacja. Szczerze mówiąc nie mam szczególnego parcia, że to akurat musi być związek. Ba, doskonale rozumiem, że wchodzenie w związek niedługo po zakończeniu starego nie jest najlepszym pomysłem. Po prostu ją lubię i chcę mieć z nią relacje. I bardzo chciałbym wiedzieć w jakich granicach mogę się poruszać, bo brak tej wiedzy mnie zatruwa. Dostaję tylko ogólniki, że "chcę żyć dla siebie, chwilą, nie przejmować się czy coś mogę czy nie". Wszystko fajnie, ładnie to brzmi, ale to nie jest wyznaczenie żadnych granic. Konsekwencją tego jest np. podejście do wyjazdu. Bo z jednej strony jak dziewczyna godzi się na wyjazd we dwoje ( a wiem, że odmówiła innemu chwilę wcześniej tego), to siłą rzeczy jest już to bardziej intymne wydarzenie niż wyjście do kina. Teraz mam jednak stres czy na wyjeździe powinienem unikać jakiś zbliżeń, czy wręcz przeciwnie - nie przejmować się tym. Bo nie znam granic. Bo ona mniej lub bardziej świadomie nie chce ich wyznaczyć (co mi się wydaje trochę nie fair). To złe, że tego oczekuję> Jakby ktoś chciał ze mną pogadać o tym PRIV (zwłaszcza ktoś z doświadczeniami DDA) i postarał się pomóc mi to zrozumieć, to będę wdzięczny. Na komentarze też czekam.
  2. Wiadomo, odpuściłem kontakt, bo w takich sytuacjach nie ma innego wyjścia - nikomu to nie pomaga. A co do tej zmiany, to nie wiem czy az tak mi zależy - wolałbym chyba zeby po prostu nie traktowała jakbym nie istniał, bo po prostu na to nie zasłużyłem. Fakt. Moze troche za bardzo opisałem, ale na bank nie czyta tego forum, zreszta żadnego. Choc teraz za późno, bo tu sie tak posta nie da skasować, co?
  3. Niestety historia nie będzie należeć do tych szczęśliwych. Stchórzyła w dniu wizyty i się totalnie ode mnie odcięła. Zero kontaktu, usunięcie wspólnych zdjęć. Bardzo mnie to zabolało i nie rozumiem tego wszystkiego. Kilka osób z forum pomogło mi co nieco tutaj ogarnąć i nie wpadłem dzięki temu w jakiegoś poważniejszego doła. Po jakiś trzech tygodniach od rozstania się poprosiłem o spotkanie - miałem wyrzuty sumienia czy aby na pewno powinienem był wtedy jej na to pozwolić, czy jest pewna decyzji i po prostu zobaczyć co u niej. Powiedziałem jej następujące: Dziękuję Tobie bardzo za to, że się zgodziłaś ze mną spotkać. To dla mnie ważne i jestem za to bardzo wdzięczny. Minęło już trochę czasu od tego dnia kiedy się rozstaliśmy. Emocje opadły, a na kilka spraw mogłem spojrzeć z dystansu. Chciałbym podkreślić, że moim priorytetem jest uszanować Twoją wolę i pragnienia. Pogodziłem się z biegiem wydarzeń, jednak kilka rzeczy mi nie daje spokoju. Mam w sobie silne przekonanie, że rozmowa o nich z Tobą pozwoli mi choć trochę to uporządkować. Przede wszystkim chciałem Tobie powiedzieć, że to był dla mnie bardzo trudny dzień. Od dłuższego czasu miałem wrażenie, że jestem dla Ciebie większym ciężarem niż wsparciem. Że nie chcesz abym był obok Ciebie. To był dla mnie ciężki wybór, bo z jednej strony jestem gotowy wskoczyć za Tobą w ogień, z drugiej strony wiem jak ważne jest dla Ciebie Twoja przestrzeń osobista. Przyznam szczerze, że mam w sobie taki strach czy Ciebie nie zawiodłem. Za nic w świecie nie chciałem Ciebie zostawiać samej z wszystkim, ale kiedy usłyszałem, ze chcesz być sama, to uznałem, że nie mam wyboru. Nieważne jak wielka byłaby moja miłość, nie może ona w żadnym stopniu ograniczać Twojej osoby. Uważam, że mężczyzna powinien umieć przyznać się do własnych błędów i mieć poczucie odpowiedzialności za nie. Tamta rozmowa mogła zabrzmieć jakby to wszystko było tylko Twoja winą, a to nie prawda. Też mam w tym swój udział. Chciałem Ciebie bardzo przeprosić za to, że nie umiałem okazać odpowiedniego wsparcia. Mówiłem, że masz prawo do słabości, a nie do końca na to pozwalałem. Wiem, że w pewnym momencie chciałem z bardzo pomóc. Wiedz, że nie miałem złych intencji, to był wyraz troski o najważniejsza dla mnie osobę na świecie. Na nikim w życiu mi jeszcze tak nie zależało. Wiem, że nie lubisz tego tematu, ale muszę to zaznaczyć ostatni raz, bo kiedyś pewnie zmienisz punkt widzenia i wrócisz do tych słów. Akceptuje Ciebie taką jaka jesteś, bo jesteś najwspanialszym człowiekiem jakiego poznałem. To jak patrzysz na świat, jak potrafisz wydobyć z niego ukryte piękno sprawia, że naprawdę jest ono lepszym miejscem, zwłaszcza dla mnie. Nigdy nie byłaś dla mnie żadnym ciężarem ani problemem, bo jesteś cudowna. Nie akceptuje bulimii, ponieważ jak każdy nie chce aby bliska mi osoba cierpiała. Jednak to na moment nie sprawiło abym zmienił swoje najlepsze o Tobie zdanie, bo jesteś wyjątkowa jaka jesteś. Dostrzegam swoje błędy i żałuje, ze nie miałem tej świadomości wcześniej. To dla mnie jedna z najważniejszych lekcji w życiu. Każdy człowiek jest na innym etapie, w innym miejscu. Być może kiedyś zrozumiemy co ktoś chce nam przekazać, ale on musi do tego dojrzeć. Gdy staramy się przyspieszyć ten proces, dokonujemy na nim gwałtu, ponieważ on tego w tym momencie tego nie chce. Nie chce naszej pomocy. Tylko nam się wydaje, że wiemy lepiej. A prawda jest taka, że być może z innego powodu, który zupełnie nie przyszedł nam do głowy, on ratuje sobie życie lub kawałek prawdziwego siebie. Nie chcę oszukiwać ani siebie ani Ciebie. Bardzo za Tobą tęsknie. Tamtego dnia próbowałem zrobić dobra minę do złej gry, ale jak tylko zniknęłaś poczułem się jakby ktoś zgasił światło. Cały czas mowie sobie w duchu, że muszę uszanować Twoja potrzebę samotności, ale serce mi mówi, ze nie powinienem Ci na to pozwolić. Czasu nie cofnę, ale miej to w głowie, że gdybyś mnie potrzebowała, to jestem blisko. O każdej porze dnia i nocy, jeśli tylko będziesz tego chciała. Powiedziała jedynie, że nie ma ani żalu ani złości, więc nie mam się zamartwiać. Na koniec powiedziała tylko jeszcze z taką nagłą złością w głosie: "Na przyszłość nie osaczaj tak dziewczyn, trochę powietrza. W sensie nie pytaj czy wszystko ok, czy potrzebuje pomocy." Z jednej strony wiem, że to może męczyć, ale jak bliska Ci osoba kilka tygodni powtarza tylko jak jest źle, jak płakać się chce i czasem gorzej to...ciężko tak przejść do porządku dnia codziennego. Co zrobić, chyba nic nie zrobię. Taka obojętność boli. Zwłaszcza, że naprawdę mieliśmy świetną relację, wręcz zgranie mentalne. Po czasie myślę, że bulimia to jest tylko wierzchołek góry lodowej, tam w niej tkwi więcej, ale wierzę gorąco, że kiedyś się odważy z tym zmierzyć. Bardzo mi jej brakuje, ale na siłę nic nie zrobię - jak się odcięła to pewnie na stałe. Szkoda mi, bo to najbardziej inspirująca osoba w moim życiu. Co śmieszne za miesiąc skaczemy na spadochronie (zaległy prezent), więc nie wiem jak to wtedy będzie haha...
  4. Eddard

    Czy dobrze zrobiłem?

    Naprawdę myślisz, że zdjąłem z siebie ciężar? To wszystko o czym napisałaś, myślałem o tym setki, jeśli nie tysiące razy. Żaden wybór nie był dobry, żaden. Zresztą podjąłbym tę decyzję po raz kolejny. Jej zachowanie, to był jeden wielki krzyk o pomoc, którego nie umiała z siebie wydobyć ani nikogo o to poprosić. Żadna choroba, także psychiczna, nie jest sprawą całkowicie własną osoby, która choruje Odpowiedzialność za czyjeś zdrowie i bezpieczeństwo są ważniejsze od solidarności. To są trudne decyzje i też będę ponosił jej koszty. Zresztą uważam, że rodzina naprawdę dobrze się zachowuje - nie zareagowali od razu, chcą poznać problem i sami pójdą na konsultację z psychoterapeutą by wiedzieć jak postępować. Moim zdaniem za bardzo stawiasz wszystko w kierunku najgorszego traumatycznego scenariusza.
  5. Eddard

    Czy dobrze zrobiłem?

    Dobrego złe początki, czyli czas dokończyć historię, którą zacząłem. Przynajmniej dotychczasowy rozdział. Przyznam szczerze, że nie mam potrzeby dzielenia się tym, ale historia może kiedyś komuś pomóc. Zgodnie z poprzednimi wpisami, Wyjątkowa miała w miniony poniedziałek wybrać się ze mną do psychoterapeuty. Od soboty zaczęły się pierwsze wymówki. "To głupie się spotykać kiedy się rozstaliśmy, co inni pomyślą". Ostatecznie stchórzyła i oznajmiła, że musi sama pójść do specjalisty i "kiedyś" to zrobi. Nie uwierzyłem jej. Boi się zadzwonić z pytaniem o dodatkowe lekcje, a co dopiero do specjalisty by uzyskać pomoc, czyli coś co jest dla niej oznaką największej słabości, na którą ją nie stać. Mimo tego poszedłem na wizytę aby zapytać co zrobić, a raczej upewnić się czy moja decyzja będzie słuszna. Usłyszałem coś bardzo ciekawego. Otóż, że wciągnąłem się w to wszystko zbyt mocno i próbuję zrobić coś niemożliwego, a więc trudny problem rozwiązać w przyjemny sposób. Tego samego dnia umówiłem się z jej bratem, moim wieloletnim przyjacielem i o wszystkim mu opowiedziałem. I co? ULGA. Okazuje się, że od dawna cała rodzina podejrzewała, że coś się dzieje, tylko bardziej obstawiali anoreksję. Nie spodziewali się tylko, że wszystko ma już taki poziom zaawansowania. Uważam, że zachowali/zachowają się wręcz wzorowo. Postanowili nie podejmować żadnych działań przez najbliższe dwa tygodnie (do zakończenia roku szkolnego), a po tym czasie nastąpi rozmowa z nią (być może w obecności specjalisty). Być może posypią się na mnie gromy, że nie uszanowałem jej decyzji, ale coś mi w środku mówi, że nigdy by się nie zwróciła o pomoc, a jeśli już, to w momencie kiedy wszystko zaczęło by zagrażać jej życiu/zdrowiu... Przeraża mnie to, że za dwa tygodnie stanę się jej wrogiem numer jeden, ale wierzę, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, to zrozumie dlaczego podjąłem tę decyzję. Tysiące razy słyszałem/czytałem, że decyzja musi wyjść od samego chorego i nikomu nie można pomóc na siłę. Uważam jednak, że czasem trzeba zrobić coś co niekoniecznie będzie przyjemne dla kogoś nam bliskiego. Zwłaszcza, że człowiek nie jest tytanem i czasem trzeba mu pomóc wstać na dwie nogi by resztę kroków zrobił sam. Zresztą, jeśli naprawdę zamierzała (jak deklarowała) porozmawiać z rodzicami, to dwa tygodnie są sporą ilością czasu, inaczej okaże się, że miałem prawidłowe przypuszczenia. Jej zachowanie bardzo mi przypomina kogoś uzależnionego. To będzie bolesne, ale wyjdzie jej na dobre. Jej rodzina popełniła błędy jak każda, ale to dobra i mądra rodzina. Trzymajcie kciuki.
  6. A ja nie jestem przekonany do tego czy to mityczne "bycie" jest najlepszą drogą. Moja dziewczyna (nie wiem czy mogę teraz tak ją nazywać) dopiero zgodziła się iść do specjalisty kiedy pozwoliłem jej odejść, jak? Jak to się stało? Otóż pozwoliłem jej na "ucieczkę". Spotkaliśmy się, a napięcie podczas tego było tak wielkie, że "coś" kazało mi mówić, a mianowicie przeczytałem jej fragment tego co napisałem jakiś czas temu kiedy nie mogłem opisać słowami tego co czuję, a mianowicie: Mam, a może miałem? cudowną dziewczynę. Kocham ją i chcę odzyskać - w dawnej postaci. Aktywną, normalną. Pozytywnie nastawioną, przynajmniej do mnie i do naszego wspólnego życia. Ona ma depresję i bulimię, do której nie chce się przyznać i której nie chce leczyć. Ma kompleksy, że się do niczego nie nadaje, a z drugiej strony, zbyt duże, moim zdaniem, wymagania. Codziennie mówi tylko o tym, że swoim istnieniem przeszkadza wszystkim i tylko by płakała. Myślę, że musi się potwornie czuć, nie potrafi jednak lub nie chce ze mną o tym rozmawiać. Jest przeraźliwie samotna, pod każdym względem - i tym potocznym, i tym głębszym. Boję się tej jej samotności. Niby ma mnie, ale trzyma mnie z boku i nie czuję, żebym wiele znaczył. To znaczy, żeby ona czuła się z tym lepiej, pewniej, bo ma przy sobie przynajmniej jedną lojalną, oddaną istotę. Najgorsze, że ja to rozumiem, bo sam chyba też czułbym się fatalnie, wisząc psychicznie i fizycznie na jednym tylko człowieku - uwierałoby mnie to, może nawet upokarzało. Obserwując Ją i jej pełną frustracji, nawet nienawiści twarz, powoli nabieram pewności, że byłaby najszczęśliwsza, gdyby odeszła w świat i zaczęła wszystko od nowa. Pod warunkiem, że nikt by jej przy tym nie obserwował, nie zadawał pytań, nie podsuwał rad, nie wyrażał troski... Nie chwalił ani nie ganił. Po pierwsze i najważniejsze, nikt by jej tam, w tym jej świecie, nie znalazł! To nie byłby eksperyment, kaprys, idealistyczna ucieczka od rzeczywistości, tylko autentyczna potrzeba, konieczność nawet, jedyne wyjście, w zasadzie brak wyboru. Jest tak rozdarta pomiędzy swoimi rozdętymi ambicjami a skurczonymi możliwościami, że chyba nigdy nie uda jej się tych światów połączyć w jakimś kompromisie... Kiedy skończyłem rozpłakała się. Powiedziała, że byłbym dobrym psychologiem (odgadłem jej uczucia), po czym "przykro mi, ale najlepiej byłoby mi teraz samej. Kiedy ktoś pojawia się w moim życiu, to zaczyna mi przeszkadzać to, że muszę się z kimś sobą dzielić". Kiedy usłyszałem od niej powyższe obudziło się coś we mnie i bardzo długo mówiłem, ale żeby nie tworzyć nieskończonego postu, podam w punktach najważniejsze kwestie, które jej powiedziałem: 1) Mam taką filozofię, że jak się kogoś kocha, to trzeba mu pozwolić także odejść, jeśli tego potrzebuje. Podkreśliłem jednak, że nadal ją kocham i nie chciałbym się z nią rozstać, ale widzę, że ona tego potrzebuje. 2) Powiedziałem, że czułbym się lepiej gdybym coś zepsuł. Przerwała mi w tym momencie, że ona wie, że to przez jej chorobę - nazwała to!!! 3) Mając świadomość, że to może być OSTATNIA okazja by ja przekonać powiedziałem, że to może być jej jedyna tak dobra okazja by od początku do końca mieć pełna kontrole nad problemem i zmierzyć się samemu z tym - na jej warunkach, tak jak ona tego chce. 4) Powiedziałem, że jest niesamowita i ma prawo być szczęśliwa na zasadach jakie uzna za słuszne, ale musi o siebie zawalczyć. Co mnie zszokowało, że chyba ani razu jeszcze z taką swobodą nie rozmawialiśmy o tym wszystkim (bulimia, depresja). Wręcz z lekkością. Mamy termin w przyszłym tygodniu, idziemy razem. Póki co w tajemnicy przed jej rodziną, ale liczę, że to się zmieni wkrótce! Przede wszystkim czuję, że naprawdę ją "odciążyłem" i dałem namacalne poczucie zrozumienia. Nie ma presji "bycia dziewczyna" a nie została z tym wszystkim sama! Sama nawet zażartowała(!), że znowu w "konspiracji", bo jak zaczynaliśmy się spotykać, to też w tajemnicy. Powiedziała nawet "do trzech razy sztuka, zobaczymy co jeszcze tak zrobimy". Nie czuję żalu, to chyba była najlepsza możliwa opcja, tylko czekać na wizytę.Nie robię sobie nadziei, bo to wszystko przez ostatnie tygodnie i tak bardzo ucierpiało, wiec tylko się cieszyć, że się odważyła! Na koniec powiedziała "dziękuję Tobie". Fakt, że czuję się okropnie i tęsknie za nią jak cholera - zresztą mam świadomość tego (mam nadzieje, że ona po wczoraj też), że zdecydowałem się na taki krok, nie bo chciałem, a bo uznałem, że powoli dochodzimy do punktu, w której jestem dla niej czynnikiem pogłębiającym depresję niż łagodzącym. Kolejne próby rozmowy o wszystkim nie powodowały odtrącenia, a wręcz już agresję. Miałem wrażenie, że mój dotyk wręcz sprawia jej ciężar. Wydaje mi się, że zrobiłem dobrze, zwłaszcza, że zgodziła się na wizytę u psychoterapeuty (nie mogłem jej namówić przez dwa miesiące!), a na dodatek idzie tam ze mną, więc nie zostawiam jej tak naprawdę, bo cały czas będę obok. Po prostu zdejmuję z niej "rolę dziewczyny". Boli mnie i boję się, że być może przekreśliłem szansę na powrót tego związku, ale to jest pierwszy realny krok jaki będzie poczyniony ku temu aby rozpocząć leczenie.
  7. Eddard

    Czy dobrze zrobiłem?

    Boję się tylko i jednocześnie mam nadzieję, że nie poczuła się przeze mnie odrzucona. Skoro jednak po raz pierwszy w życiu się zgodziła na wizytę u psychoterapeuty, to może nie przyjęła tego tak źle jak się obawiam... Po prostu wszędzie gdzie tylko poruszony jest temat depresji oraz partnerów, którzy są tego świadkami jest mowa o "byciu" i wspieraniu. A ja coraz bardziej miałem taką świadomość, że w pewnym momencie takie "bycie" naprawdę może pogorszyć wszystko. Starałem się wczuć w jej myślenie. Dla niej największym problemem było to, że ma wyrzuty sumienia, ponieważ sprawia smutek bliskim ( w tym mi - swojemu chłopakowi). Moja obecność tylko te wyrzuty wzmagała, bo przecież "nie powinna być taka dla chłopaka". Dlatego postanowiłem zdjąć z niej tę "rolę" i wynikające z niej obowiązki - pokazałem, że widzę problem i chcę się wycofać z ciążącej jej relacji. Nie wycofałem się jednak totalnie, tylko nadal jestem/będę (przy terapii, rozmowy codzienne) - nie może już sobie wyrzucać, bo "jestem", ale na własną odpowiedzialność. Pokrętne, ale chyba prawidłowe...
  8. Eddard

    Czy dobrze zrobiłem?

    To będzie bardzo długi post, także ostrzegam! Bardzo potrzebuję wsparcia! Udało mi się dzisiaj dotrzeć do dziewczyny i namówić ją na leczenie! W poniedziałek idziemy do poradni do specjalisty od depresji i zaburzeń żywieniowych. Jak to się stało? Otóż pozwoliłem jej na "ucieczkę". Spotkaliśmy się, a napięcie podczas tego było tak wielkie, że "coś" kazało mi mówić, a mianowicie przeczytałem jej fragment tego co napisałem jakiś czas temu kiedy nie mogłem opisać słowami tego co czuję, a mianowicie: Mam, a może miałem? cudowną dziewczynę. Kocham ją i chcę odzyskać - w dawnej postaci. Aktywną, normalną. Pozytywnie nastawioną, przynajmniej do mnie i do naszego wspólnego życia. Ona ma depresję i bulimię, do której nie chce się przyznać i której nie chce leczyć. Ma kompleksy, że się do niczego nie nadaje, a z drugiej strony, zbyt duże, moim zdaniem, wymagania. Codziennie mówi tylko o tym, że swoim istnieniem przeszkadza wszystkim i tylko by płakała. Myślę, że musi się potwornie czuć, nie potrafi jednak lub nie chce ze mną o tym rozmawiać. Jest przeraźliwie samotna, pod każdym względem - i tym potocznym, i tym głębszym. Boję się tej jej samotności. Niby ma mnie, ale trzyma mnie z boku i nie czuję, żebym wiele znaczył. To znaczy, żeby ona czuła się z tym lepiej, pewniej, bo ma przy sobie przynajmniej jedną lojalną, oddaną istotę. Najgorsze, że ja to rozumiem, bo sam chyba też czułbym się fatalnie, wisząc psychicznie i fizycznie na jednym tylko człowieku - uwierałoby mnie to, może nawet upokarzało. Obserwując Ją i jej pełną frustracji, nawet nienawiści twarz, powoli nabieram pewności, że byłaby najszczęśliwsza, gdyby odeszła w świat i zaczęła wszystko od nowa. Pod warunkiem, że nikt by jej przy tym nie obserwował, nie zadawał pytań, nie podsuwał rad, nie wyrażał troski... Nie chwalił ani nie ganił. Po pierwsze i najważniejsze, nikt by jej tam, w tym jej świecie, nie znalazł! To nie byłby eksperyment, kaprys, idealistyczna ucieczka od rzeczywistości, tylko autentyczna potrzeba, konieczność nawet, jedyne wyjście, w zasadzie brak wyboru. Jest tak rozdarta pomiędzy swoimi rozdętymi ambicjami a skurczonymi możliwościami, że chyba nigdy nie uda jej się tych światów połączyć w jakimś kompromisie... Kiedy skończyłem rozpłakała się. Powiedziała, że byłbym dobrym psychologiem (odgadłem jej uczucia), po czym "przykro mi, ale najlepiej byłoby mi teraz samej. Kiedy ktoś pojawia się w moim życiu, to zaczyna mi przeszkadzać to, że muszę się z kimś sobą dzielić". Kiedy usłyszałem od niej powyższe obudziło się coś we mnie i bardzo długo mówiłem, ale żeby nie tworzyć nieskończonego postu, podam w punktach najważniejsze kwestie, które jej powiedziałem: 1) Mam taką filozofię, że jak się kogoś kocha, to trzeba mu pozwolić także odejść, jeśli tego potrzebuje. Podkreśliłem jednak, że nadal ją kocham i nie chciałbym się z nią rozstać, ale widzę, że ona tego potrzebuje. 2) Powiedziałem, że czułbym się lepiej gdybym coś zepsuł. Przerwała mi w tym momencie, że ona wie, że to przez jej chorobę - nazwała to!!! 3) Mając świadomość, że to może być OSTATNIA okazja by ja przekonać powiedziałem, że to może być jej jedyna tak dobra okazja by od początku do końca mieć pełna kontrole nad problemem i zmierzyć się samemu z tym - na jej warunkach, tak jak ona tego chce. 4) Powiedziałem, że jest niesamowita i ma prawo być szczęśliwa na zasadach jakie uzna za słuszne, ale musi o siebie zawalczyć. Co mnie zszokowało, że chyba ani razu jeszcze z taką swobodą nie rozmawialiśmy o tym wszystkim (bulimia, depresja). Wręcz z lekkością. Mamy termin w przyszłym tygodniu, idziemy razem. Póki co w tajemnicy przed jej rodziną, ale liczę, że to się zmieni wkrótce! Przede wszystkim czuję, że naprawdę ją "odciążyłem" i dałem namacalne poczucie zrozumienia. Nie ma presji "bycia dziewczyna" a nie została z tym wszystkim sama! Sama nawet zażartowała(!), że znowu w "konspiracji", bo jak zaczynaliśmy się spotykać, to też w tajemnicy. Powiedziała nawet "do trzech razy sztuka, zobaczymy co jeszcze tak zrobimy". Nie czuję żalu, to chyba była najlepsza możliwa opcja, tylko czekać na wizytę.Nie robię sobie nadziei, bo to wszystko przez ostatnie tygodnie i tak bardzo ucierpiało, wiec tylko się cieszyć, że się odważyła! Na koniec powiedziała "dziękuję Tobie". Fakt, że czuję się okropnie i tęsknie za nią jak cholera - zresztą mam świadomość tego (mam nadzieje, że ona po wczoraj też), że zdecydowałem się na taki krok, nie bo chciałem, a bo uznałem, że powoli dochodzimy do punktu, w której jestem dla niej czynnikiem pogłębiającym depresję niż łagodzącym. Kolejne próby rozmowy o wszystkim nie powodowały odtrącenia, a wręcz już agresję. Miałem wrażenie, że mój dotyk wręcz sprawia jej ciężar. Wydaje mi się, że zrobiłem dobrze, zwłaszcza, że zgodziła się na wizytę u psychoterapeuty (nie mogłem jej namówić przez dwa miesiące!), a na dodatek idzie tam ze mną, więc nie zostawiam jej tak naprawdę, bo cały czas będę obok. Po prostu zdejmuję z niej "rolę dziewczyny". Boli mnie i boję się, że być może przekreśliłem szansę na powrót tego związku, ale to jest pierwszy realny krok jaki będzie poczyniony ku temu aby rozpocząć leczenie. Ona prędzej by się rzuciła pod tramwaj niż powiedziała rodzinie. O tym jak bardzo nieuświadomiona jest jej rodzina, niech świadczy to, że przedwczoraj przy obiedzie jej Mama powiedziała do niej "nie zachowuj się jak głupia bulimiczka". Ciężkie to wszystko...
×