Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zniszczony...

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Zniszczony...

  1. Co za różnica z jakiego miasta jestem? Nie potrafię do końca wyjaśnić czemu nie chcę terapii. Odbieram to zarówno jako upokorzenie, czuję że tylko ja mogę sobie pomóc albo nikt, unikam ludzi i im nie ufam, a tu jednocześnie musiałbym się otwierać na coś i pokazywać słabość komuś kogo nic nie obchodzę. Wpasują mnie tylko do jednego z klasycznych szablonów i nafaszerują chemią która mi zrobi gówno z mózgu.
  2. Ok, więc wyjaśnię jeszcze raz co mam na myśli na przykładzie. Żyję w ciągłym, ogromnym stresie, sypiam raczej tragicznie (albo miesiącami po 4 h/doba albo dla odmiany 12h/doba), więc mogę mieć znacznie podwyższony poziom kortyzolu, który blokuję syntezę testosteronu, a zbyt niski jego poziom to właśnie uczucie ciągłego zmęczenia, niskiej samooceny, apatii i depresja. Wtedy skupić się na jego obniżeniu, co powinno przynieść ogólną poprawę. To są dwa badania, które mogą naprowadzić na przyczynę mego stanu jak mniemam. I pytam czy coś jeszcze warto zrobić. Dopamina? Serotonina? Nie znam się zbytnio na tym. Przecież uczucie szczęścia i smutku to tylko skutek wydzielania odpowiednich hormonów przez organizm. Również jeżeli ktoś mnie uświadomi, że takie badania są gówno warte będę wdzięczny.
  3. Dzięki za odpowiedzi ale ja podchodzę do tego w ten sposób. Wierzę, że mój mózg jest inaczej rozwinięty, hormony inaczej wydzielane, jestem nastawiony na samodestrukcję, której nie potrafię się przeciwstawić. Trochę już czytam od miesiąca i to fakt, że pod takimi doświadczeniami zmienia się struktura mózgu. Dlatego chciałbym się dowiedzieć czy jakiekolwiek badania laboratoryjne mają sens? Jakikolwiek psycholog to dla mnie jest straszna wizja, upokarzać się przed kimś kogo nie znam i kto miał normalne życie. Dla dziewczyny się zbierałem parę lat a teraz mam iść się byle komu wyżalić.. Nie umiem o tym mówić. Dziewczyna (z którą zresztą już nie jestem ale dalej gadamy, ciągle grozi że zadzwoni gdzie trzeba by mnie zapakowali w kaftanik) co ma mi pomóc skoro ciągle wypomina że zniszczyłem jej życie. Tym bardziej mnie to pogrąża. Chce tylko wiedzieć o badaniach PÓKI CO jakie warto i czy mogą coś wykazać.
  4. Witam.. Opiszę po krótce moją sytuację.. Mam 25 lat aktualnie i od zawsze żyję w moim koszmarze. Dopiero od niedawna zacząłem pomału się godzić z "faktami", że jest wielce prawdopodobne, iż mam liczne zaburzenia psychiczne. Od urodzenia żyłem w patologii. Ojciec chlał bezustannie. Dodatkowo miał mózg wyżarty przez branie sterydów. Całe życie spędziliśmy w strachu i ogromnym stresie. Awantury i krzyki, trwały niemal każdego dnia od jego powrotu z pracy (w pracy również chlali..) do późnej nocy. Często demolował dom i katował matkę na naszych oczach. Każdy dzień był tylko czekaniem aż wróci i co dziś będzie "albo pójdzie spać i każdy cicho będzie siedzieć w swoim pokoju" albo krzyk i bicie. Bił matkę za wszystko, między innymi za to że wyszła z domu lub się dowiedział, że w sklepie zamieniła z kimś dwa zdania.. Sami przez to również nie opuszczaliśmy nigdy domu, ze strachu. Najbardziej w pamięci utkwiły mi zarzuty matki "nawet nie próbujesz mnie bronić" (miałem dalej mniej niz 10 lat). Zacząłem myśleć, że tylko ja mogę coś zmienić, nikt inny tego nie zrobi. Jak spał wziąłem nóż.. stałem nad nim trzęsąc się ze strachu, chciałem mu wbić w gardło. Ale za bardzo się bałem.. i stchórzyłem.. Dalej nasze życie trwało tak samo.. Każdego dnia coraz bardziej się nienawidziłem, wiedząc że mogłem to zakończyć, ale jestem tchórzem i nieudacznikiem. Że mogłem uratować mnie, matke i brata. Z biegiem czasu, nie wytrzymując już psychicznie, zacząłem próbować.. cieszyć się z cierpienia matki.. Mimo że była jedyną osobą w moim życiu na której mi zależało. Szukałem powodów by uznać, że "zasłużyła na to". Potem oczywiście jeszcze bardziej się za to znienawidziłem.. Będąc już nieco starszym (ok 14-15 lat) przysięgnąłem sobie, że go zabije jeżeli tylko jeszcze raz jej dotknie. Całe dnie siedziałem z nożem w ręku pod drzwiami słuchając awantur. Ale już jej nie uderzył więcej. A ja dalej bałem się odezwać, stanąć w obronie. Przez co pogrążałem się coraz głębiej w myślach jakim jestem bezwartościowym śmieciem. Czułem bezustanny stres i ból. Jedyne o czym myślałem to by się zabić. Czerpałem pewnego rodzaju przyjemność ze znęcania się nad sobą. Głównie pogrążałem się psychicznie. Chlastanie się żyletkami dawało chwilową ulgę, ale zostawały blizny, więc ledwo się powstrzymywałem, żeby tego nie robić, by nikt z otoczenia nie zauważył, że jestem pojebany. Próbowałem się również zabić w ten sam sposób. Jedno mocniejsze cięcie, ale dalej zbyt słabe, potem siedziałem i patrzałem na pulsującą tętnicę która wyszła na wierzch i znowu stchórzyłem by dokończyć dzieła. Doszedłem do wniosku, że nie mogę się zabić bo skrzywdzę matke jeszcze bardziej. Próbowałem po raz pierwszy nawiązać kontakt z innymi ludźmi (w szkole wcześniej się rzadko odzywałem, czułem się gorszy i znienawidzony, jak i również sam nienawidziłem ludzi za to że oni mieli normalne życie..). Stałem się raczej lubiany przez dziewczyny (z facetami nie umiałem w ogóle gadać, ciekawe czemu?) Ale i tak większość trzymała mnie na znaczny dystans gdyż często mówiłem tylko o bezsensie życia, chęci samobójstwa itp. Znalazłem sobie nawet dziewczyne, która po pół rok ze mną próbowała się zabić i to tylko ja się do tego przyczyniłem. Ostatecznie ojciec przestał pić 4 lata temu gdy po 3 miesięcznej bezustannej libacji trafił do szpitala po raz drugi. Coraz bardziej uczyłem się udawać normalnego, w szkole a teraz pracy. Czuję się potwornie samotnie, nie mam (prawie) nikogo z kim mógłbym pogadać, jednocześnie czując niechęć do rozmowy z kimkolwiek. Życię spędziłem tylko na zasadzie szkoła-dom, praca-dom. Nigdy nie nauczyłem się żyć między ludźmi, rozmawiać. Bardzo się zmuszałem by iść z kimś pogadać, zawsze jednak czułem, że każdy mną gardzi, jestem gorszy, nikt nie ma ochoty się ze mną zadawać i duży stres. Odpychałem ludzi zanim oni odepchneli mnie. Każdy dzień od tych 10 lat do teraz spędzam głównie przy komputerze zabijając bezmyślnie czas. Staram się robić wszystko by nie myśleć, bo to mnie niszczy. Bezustannie mam przed oczami obraz bitej matki, jej obwiniania mnie, tego że go nie zabiłem. Mam to przed oczami codziennie. Czuję kompletną pustkę, nigdy w życiu nie czułem szczęścia, nigdy nawet nie byłem w dobrym humorze. Nie potrafię odczuwać żadnych "pozytywnych" emocji. Moje życie to naprzemienne uczucie koszmarnej pustki i bezsensu, a potwornych ataków bólu, gdy kilka razy dziennie zaczynam wić się, krzyczeć i płakać.. Często po przebudzeniu. A ostatnio i zdarzało się w pracy.. Na szczęście zawsze uda mi się gdzieś schować i "przeczekać". Jestem już totalnie wyczerpany, nie mam sił na nic, próbowałem zacząć trenować, ale w trakcie wysiłku jak i po objawy depresji znacznie się nasilały. Nie potrafię się zmusić do jakiejkolwiek czynności, nie mam nikogo. Wiem że jestem za słaby by się zabić i prawdopodobnie nigdy się nie odważę...Chociaż wyobrażam sobie i planuję moją śmierć codziennie. Mimo wszystko od 6 lat mam dziewczynę, której to wszystko powiedziałem dopiero pare tygodni temu.. Też była normalna, kiedyś.. po 4 latach ze mną zaczęła chodzić do psychologów, bo sama nie wytrzymała i popadła w depresję... Próbowałem żyć dla niej, poświęcić bezwartościowe życie, żeby chociaż ona się cieszyła skoro tak mnie kocha.. Ale teraz dopiero uznałem, że to nie ma sensu, bo nie potrafię cały czas udawać. Powiedziałem jej wszystko po trzecim razie jak dostałem przy niej "ataku" wspomnianego wyżej. Wiem, że to pogorszy mój stan psychiczny bo to jedyna osoba z którą rozmawiam ale chce się jej pozbyć, bo wierzę że tak będzie dla niej lepiej. Nie bardzo wierzę, że jakiekolwiek psychoterapie mogą coś zmienić itp. Może mam uraz przez to że wyznałem matce (ok. 10 lat temu), że mam depresję i nie wytrzymuje tego to mnie wyśmiała i powiedziała że "cały dzień nic nie robisz i jeszcze masz depresje?!" Od tamtej pory nigdy już nikomu nic nie powiedziałem. Nie wiem co mam zrobić. Narazie wpadłem jedynie na pomysł by przeprowadzić jakieś badania, które mogą wykryć zmiany w mózgu i hormonalne. Tylko jakie? Może kiepskie wyniki badań zmotywują mnie do wiary, że coś mogę zmienić? No i wyszło trochę przydługo..
×