Skocz do zawartości
Nerwica.com

ZlamanyArbuz

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ZlamanyArbuz

  1. Stan jest taki ze czekam co dalej będzie. Fascykulacje mam ciągle. Noga coraz słabsza ale wg lekarzy jestem zdrowy. Poskładałem się psychicznie. Pogodziłem się z sytuacją że może się to dla mnie źle skończyć. Jadę jeszcze na badania do Warszawy w kierunku neuroboreliozy. Będzie co ma być ale nie stracę już żadnego dnia na użalanie się nad sobą - koniec. Spędzam czas z rodziną. Wracam do pracy na ile siły pozwolą. Nie poddam się choćbym miał się zesrać :) Myślę że najgorszy etap zalamania mam za sobą - teraz nadszedł etap akceptacji stanu w którym jestem. Wg mnie jest to początek SLA i nic na to nie poradzę. Robię szalone rzeczy, skoki na spadochronie, zbieram mandaty bo w 4 literach mam przepisy :) Cóż, korzystam póki mogę.
  2. Stoję na tym że się opanowałem. Już nie płaczę, nie rycze, nie zalamuje się. Zdrowie coraz gorzej bo widać jednak że choroba postępuje. Mam trudności z chodzenie, cięzko się jeździ samochodem ale cóż - czas pogodzić się z tym że zegar zaczął tykać. Głową muru nie przebiję a użalanie się nad sobą powoduje tylko tracenie czasu którego pewnie nie mam zbyt dużo. Po załamaniu przyszedł moment że się przełamałem i pogodziłem z sytuacją. Przecież choćbym ile beczał, ile łez wylał i ile krzyczał - to nic nie zmieni a tylko tracę czas. Będę informował na bieżąco.
  3. Zbliżam się do ściany. Ściany której nie będę mogł pokonać. Nie dam rady. Tyle walki, starania się, płaczu a to cholerstwo postępuje. Ktoś kiedyś powiedział że nawet najsilniejszy człowiek, jeśli będziesz mu dokładać ciężarki - w końcu upadnie. Ja wkrótce upadnę. Boje się tego. Z jednej strony nie chcę tego robić bo nie mogę tego zrobić rodzinie. Z drugiej - niszczę ją jeszcze bardziej tym co jest teraz. Jest wiele rzeczy których żałuje, których nie zrobiłem do tej pory bo myślałem ze mam czas. Gówno prawda. Nikt z nas nie wie kiedy jego czas nadejdzie. Ja czuje że mój nadchodzi. Nie odprowadze córki do przedszkola, nie przytule jej po zawodzie miłosnym, nie pójde na wywiadówkę do szkoły. A jak sie urodziła to uciekałem od niej. Nawet jak przychodziła i wołała "tatuś oć" - praca była ważniejsza. Nawet nie wiecie jak to boli teraz. 10 krotnie bardziej. Jeśli ktoś z Was to czyta i zachowuje się podobnie - niech przestanie póki może. Ja najlepsze lata jak córka była mała - pracowałem jak szalony. I teraz tego żałuje. Żadne pieniądze nie wrócą zdrowia. Ani fizycznego ani psychicznego. Nic co do tej pory zrobiłem nie było warte tego żeby poświęcać temu czas bardziej niż rodzinie. Spierd...łem całe swoje życie - nie róbcie tego co ja. Jedna rada dla Was wszystkich którzy mają podobnie - nie traćcie czasu. Nigdy nie wiecie kiedy się okaże że jest już za późno i macie go za mało.
  4. Mam wyrozumiałego szefa. Kluczowe dla mnie sprawy zawodowe mogę załatwiać online - więc jak mam siłę to robię coś zdalnie. Na L4 jestem od 14 maja (3 szpital). Wracam do pracy we środę. Spróbuję bo nie widzę innego wyjścia jak z tym walczyć. Sam nie wiem co robić. Tak, to jest hardkor którego nikomu nie życzę. Piszę to tutaj tez nie tylko dlatego żeby szukać pomocy, ale też jako przestrogę dla innych i może Wasze rady przydadzą się też innym, w tak złym stanie jak ja. Tak bardzo się boję że w końcu wyjdzie to SLA, że nie daje mi to żyć. Boję się że jak się okaże ze jednak mam to gówno to stracę ostatnie miesiące sprawności na udręce i użalaniu się nad sobą zamiast korzystać z tego co mi zostało. Nie moge normalnie funkcjonować. Nie tylko normalnie ale wogóle. Dzień zaczynam codziennie od balkonu, papierosa i 10 minutowego łkania z którym nie potrafie wygrać. Moja żona już nawet nie próbuje mnie pocieszać bo widzi że to bezcelowe (wszak też ileż można kogoś zapewniać że wszystko będzie dobrze, a on dalej swoje). Co to jest pogotowie psychiatryczne?
  5. Byłem - stwiedził że nie widzi podstaw do szpitala, i to on przepisał mi te leki (Doxepin, Sedam, Amizepin i coś jeszcze ) i to one wykończyły mi wątrobę. Co dalej robić?
  6. Mały updatejt. U mnie coraz gorzej. Poprzedni szpital o którym pisałem skonczylem 26 maja. W ciągu miesiąca słabłem coraz bardziej. To był najgorszy miesiąc oczekiwania. Przebeczałem każdy dzień. Próbowałem raz się zabić -ale w ostatniej chwili się opanowalem. Nie mogłem patrzyć na dziecko. Pojechałem do ojca po pomoc - to dostałem w ryj żem pizda. Nie stwierdzono SLA. Przepisano skierowanie do Kliniki w Katowicach na 24 czerwca. Porobiono EEG, EMG ponownie, krew, EKG, Borelioze i inne cuda - nic. Mimo że kobieta robiąca EMG widziała fascykulacje - niezarejestrowała ich aparatura i stwierdziła że nie rozumie co się dzieje. 5 neurologów mnie ogladało. Badało. Zero patologii w odruchach. "Nie stwierdzono uszkodzenia dolnego ani górnego motoneuronu ruchowego". Nie stwierdzono zaników mięśni. Wypisano mnie wczoraj z diagnozą że to nie SLA bez diagnozy co się dzieje. Oczywiście zalecono psychiatre który przepisał kolejne leki a psycholog że mam to w głowie. W ciągu 4 miesięcy odkąd walczę byłem u 6 psychiatrów (w tym 4 szpitalnych - bo byłem 4 razy w szpitalu), i 3 prywatnie. Każdy jak widział co poprzednik mi przepisał - pytał się jak budowlaniec poprawiający po kimś "kto Panu takie leki przepisał" - i kolejną mieszankę dawał. To prawie wykończyło mi wątrobę gdzie ASP i ALT poleciały pod 200 w Klinice w Katowicach na przyjęciu. Po odstawieniu spadały w okolice 60 więc będzie dobrze. A ja tracę siły coraz bardziej. Z dnia na dzień coraz cięzej mi się chodzi, rusza rekami, Mięśnie żyją własnym życiem. Drżną fascykulują, szurają, rzucają. Rece jak z gumy. Myślałem że uda się w tym szpitalu coś ustalić. Wróciłem wczoraj ze szpitala i znów becze. Zero diagnozy, zero zaleceń poza spacerami. Jak mam spacerować jak na schodach kolana składają się jak scyzoryki Patrze na rodzinę która jest bezradna tak jak ja i płacze. Znowu. Kur***a mam 30 lat a nikt mi nie może pomóc. Umre pewnie na to gówno tylko jeszcze jest za wcześnie żeby to stwiedzić na papierze. Nie wiem co robić. Kolejny psycholog? Kolejny psychiatra? Co to da? Za słaby jestem psychicznie. Po 5 latach przerwy byłem dumny że rzuciłem palenie. Znów palę od 3 tygodni. Już nie wiem co robić. Niech mi ktoś pomoże i chociaż powie że mój czas faktycznie nadchodzi to będę wiedział co robić. Jak tu dalej żyć? Nie ma chwili żeby te mieśnie pozwoliły na minutę zapomnieć o tej tragicznej sytuacji w której jestem. Moja psychika wysiadła. Rodzina nie ma już siły. Padają propozycję żeby zamknąc mnie w zakładzie.
  7. No i dotarłem do szpitala. Lekarka która robi mi wywiad dowiaduje się o fascykulacjach. Jak je widzi - leci po ordynatora. Ten przychodzi. Słucha opowieści którą Wam streściłem. Zdziwiony. Bada odruchy. Stwierdza że w normie. A mnie lewa łapa boli i jest zmęczona. Noga też. Nogi bolą. Trzęsą się jak fix. Boje się chodzić po schodach. Pokazuje mu teczkę wyników. W tym Borelioze (ELISA dodatnia i WB ujemny - oczywiscie prywatnie za 400 zł). Mówi mi że sobie je mogę wyrzucić bo są do niczego - kompletnie niedokładne i o niczym nie świadczą. Oczywiście z automatu do psychologa - ten robi serię testów i neurotestów. Wychodzi mu że mam problemy z koncentracją. I potężną depresję z lękami. Miła kobita. Wracam do łóżka. Dostaję Traxene na uspokojenie - dobrze że sprawdziłem że to benzo bo wtedy wziałbym swoje też i dopiero by mnie położyło. Noc nie przespana. Rano się budzę. Ramie trzęsie się jak opętane co chwilę (fascykulacke, lydki też, gdzieś na tyłku coś podskakuje). Znów wracają myśli o SLA, o śmierci w tragicznych męczarnaich dla mnie i mojej rodziny w krótkim czasie. Siedze i beczę pisząc to - mam dość. NIech mnie gdzieś zamkną.
  8. Juz nie daję rady. Drżenia się nasilają, ręka i noga boli i jest coraz słabsza. SLA siedzi w głowie i jestem prawie go pewny co dobija mnie do ziemi i w zasadzie już mam wrażenie że szpital to bedzie wyrok. Mam myśli samobójcze z tym związane. Jestem ateistą a poszedłem nawet do księdza po pomoc. Nie wiem co mam robić. Wszyscy dookoła już są zmęczeni tą sytuacją - ja ich rozumiem dlaczego. Tylko oni nie potrafią jak w głębokim załamaniu nerwowym aktualnie jestem. Nie mam chęci na nic. Boje się wstawać od kompa bo wiem że noga będzie boleć. Ręka sztywna, palce bolą. Tego przecież nie da się wytłumaczyć nerwicą. Bo czym? Jestem bliski wparowania na jakiś SOR i oznajmienia na głos "RATUNKU - bo chyba się zabiję...". Jeszcze 3 miesiące temu byłem pełnym siły i optymizmu facetem. Teraz beczę po kilka razy dziennie Wiem, jestem żałosny. Psycholog powiedział że mam wrócić do niej po szpitalu. Tylko czy ja wytrzymam do terminu?
  9. Po 3 miesiącach musiałem to wylać z siebie gdzieś poza moje najbliższe otoczenie aby już chyba całkiem nie zwariować. Otóż mam 30 lat, zawsze byłem nerwowym człowiekiem, wiecznie zapracowanym i z tego powodu zaniedbywałem rodzinę. Od połowy lutego dzieje się ze mną coś złego. Nie wiem co. Ale po kolei. Luty 2015 Od kilku miesięcy pobolewa mnie coś pod lewym żebrem i w plecach. Do tego pojawiły się biegunki. Często co zjaadłem - 30 minut później lądowało w sedesie w postaci daleko odbiegającej od normalności. Miałem dużo pracy na głowie więc jakoś mnie to nie przeszkadzało. Zacząłem naukę na snowboardzie w zimie tego roku. Aż w połowie lutego żona do mnie mówi - "idź do lekarza z tym bólem". Więc jako osoba dobrze korzystająca z komputera i wbijam Google, wpisuję objawy i voila - rak trzustki - wszystko pasuje jak ulał. W tym momencie stało się coś dziwnego ze mną. W 1 sekundzie jak dotarło do mnie że mam pól roku życia, nie zobacze córki jak idzie do szkoły itp id. - oblało mnie odrętwienie połączone z czymś - co jakby od tego dnia odebrało mi całkowicie siły i chęci do życia. Moje nogi trzęsą się od tego momentu za każdym razem jak chce wstać albo zrobić krok. Takiego uczucia strachu nie przeżyłem nigdy - i chyba mam go do dzisiaj. Jadę na SOR - tam robią mi prześwietlenie i każą iść do domu. Ale nie mogę zasnąć. Budzę się w nocy i trzęsę się z zimna, czy ze strachu - sam już nie wiedziałem. Bóle się nasiliły. Od tego momentu przestałem jeść - nie mogłem niczego przełknąć - mogłem tylko pić. Dwa dni później znów SOR bo bóle coraz większe, biegunki nie ma bo nie ma czym.... Robią ponowne badania - chirurg mnie obmacuje i pyta się czy jestem nerwowy. Odpowiadam że owszem i to bardzo. Mówi mi żebym przestał się denerwować bo się wykończę. Koniec Lutego 2015 - oddział wewnętrzny podejście numer 1 Chirurg się lituje i trafiam na oddział wewnętrzny po raz pierwszy. Robią mi kew, morfologie itp. Wszystko w normie.Badanie moczu i k...u też w normie. Gastrologia nie wykazuje niczego dziwnego. Spędzam tam 5 dni. Dostaję benzodiazeopiny i powoli zaczynam znów jeść. Wychodzę z diagnozą "zdrowy". W lekach przepisane benzo, potas, hepatil bo wątroba podniesiony ALT ma. Powrót do domu Wracam uradowany do domu. Zjadam ze smakiem obiad. I godzinę po obiedzie co? Biegunka, bóle wracają, godzinę później gorączka 39 stopni. Ląduje w łóżku. Załamany że to była chwilowa poprawa. Jest czwartek. W poniedziałek mam zanieść do badania wszystkie "wydzieliny". Odbieram wynik - znaleziono krew w kale. Lecę do łazienki ledwo utrzymując się na nogach (osłabienie nóg z przed 2 tygodni - trzęsą się jak u Parkinsonowca). Biegunka - krew na papierze toaletowym - żywa, czerwona. Myślę - to koniec - rak 100% - tym razem jelita. Biorę wyniki - pędzę do lekarza i pokazuję. On stwierdza - "za szybko Pan wyszedł od nas, zapraszam ponownie'". Wracam na oddział. Mój stan psychiczny jest bliski 0. Początek marca 2015 - oddział wewnętrzny podejście numer 2 Przyjmują mnie na oddział z automatu - jest piątek. Mam mieć USG brzucha poraz 2 i kolonoskopię. Za tydzień. Więc cały tydzień leżę obok gośćia bez nóg który dzień po moim przyjśćiu umiera. Mój stan już nie jest równy 0. Spada poniżej 0. Co ważne. Do wtorku. Robię prywatnie wyniki na markery rakowe - są na szczęście w normie i stan psychiczny się poprawia. W środę USG - nic nie ma. W czwartek kolonoskopia - czysto jak u dzieciaka. Brzuch przestaje mnie boleć. Do tego momentu schudłem 8 kg (10% masy ciała - w 3 tygodnie). Jestem wrakiem fizycznym. Nogi mam słabe, ręce też. Przychodzi Pani psychiatra i stwierdza że mam nerwicę lękową z objawami somatyzacji. Przepisuje mi SSRI (Symestical) i każe brać. I teraz zaczyna się jazda. Brzuch i plecy przestają mnie boleć. Zapominam o nich. Nie wróciły do dzisiaj. Powrót do domu (połowa marca - połowa kwietnia) Wracam do domu - szczęśliwy że jednak nie mam chodzącego tyłem. Biorę benzo i pierwszą dawkę SSRI wieczorem. Budze się w nocy już o 3, mam nocne poty, moje mieśnie głupieją, zaczynam mieć fascykulacje na całym ciele (co to jest dowiedziałem się później). Czuje się odrealniony, leże do rana i becze w dywan. Rano wstaje, świat jest inny - jakiś rozwalony. Nie mogę się skupić, znów nie mogę jeść, nie mogę nawet pić. Po południu mój stan się poprawia. Myślałem że to jednorazowy wypadek. Oj nie. Na drugi dzień idę do psychologa na spotkanie. Opowiadam mu historię ktorą wam tu opisuję. Stwierdza - nerwica jak fix. Idę do domu. Wieczorem SSRI i spać. 3 rano znów pobódka i tak przez kolejne trzy tygodnie w czasie których prawie popełniłem samobójstwo i wyskoczyłem przez balkon (poczytajcie sobie ulotkę SSRI - skutki uboczne to nie są czcze gadania). Najbardziej żałuję tutaj mojej rodziny - ja nie wiedziałem co się ze mną dzieje, miałem ataki płaczu o byle głupotę, bzdurę. Beczałem jadąc do pracy za kierownicą. Beczałem w pracy w toalecie. Mój stan jednak poprawiał się popołudniami. Wtedy nie wiedziałem że tak zadziała na mnie SSRI. Najbardziej martwić mnie zaczęły mięśnie - (drgają do dzisiaj - to istotne dalej). Wbijam w Google. Znajduję objawy jako SM i SLA. Mój stan znów spada do 0. Zaczyna się od nowa gonitwa po lekarzach. Idę w stanie po SSRI (jest rano) do optyka (problemy z widzeniem, nie da się pracować przy kompie, obraz się trzęsie). Oczy ok, poza tym tylko stwierdza oczopląs. Tak, tylko. Objaw u chorych na SM. Stan z 0 spada do - 100. Wracam do domu ledwo żywy. Biorę wyniki i na drugi dzień do neurologa. Ten bada odruchy - nie widzi nic nowego. A mnie już boli lewa noga i lewa ręka. Ten potwierdza oczopląs. Silne napięcie mięśniowe i wypisuje mi diagnozę - nerwica z somatyzacją. Pamiętam że jak wchodzłem do gabinetu to gość już na wstępie powiedział - co się panu dzieje. Jak nie mogłem się rozebrać do majtek - trząsłem się jak nigdy w życiu. Tak wygląda chyba u mnie atak paniki. Gdzieś na sieci spotykam gościa który opisuje takie objawy napadów jakich doświadczam - i na próbę na dwa dni odstawiam SSRI. Wracam do żywych! Huurra, śpię normalnie, budzę się rano, mogę normalnie funkcjonować a nie jak zombie. Okazało się że SSRI które mi dali - było albo a mocne - albo ja nie miałem depresji. Miałem wszystkie możliwe skutki uboczne z ulotki. Brałem furę leków, potas, hepatil, SSRI, benzo. Po odstawieniu SSRI trochę uspokoiły się drżenia mięsni, chyba oczopląs zniknął bo zacząłem normalnie pracować przy komputerze. Wróciła koncentracja, chęc pracy, znów pewne rzeczy zaczęły mnie cieszyć. Słownikowo znikneły objawy depresji opisane na forum jako objawy depresji. Zaczęła mnie za to boleć lewa noga i lewa ręka od wysiłku. Boli do dzisiaj. Bolą mięśnie. Fascykulacje dalej nie ustępują - mam je wszędzie - od stóp do czubka głowy. Idę do drugiego neurologa, opisuję mu historię - ten też widzi że nerwica ale dla pewności przepisuje mi zlecenie na rezonans głowy i mówi żebym brał to benzo (odstawiłem wcześniej żeby sie nie nieuzaleznić) i że jak się nie poprawi to mam iść na ten rezonans i wrócić z wynikiem. Oczywiście nie czekam, umawiam się od razu. Idę do NFZ a tu termin na listopad. NIe ma szans. Szukam prywatnie, płacę kilka stów (dlaczego, opiszę na dole). Po powrocie do domu dowiaduję się o tych fascykulacjach i SLA. Już mam je wbite do głowy do teraz. Czytam objawy, na drugi dzień już mam slinotok, drgania języka, kciuka, dłoni. Wszystko się trzęsie. Klejne objawy pojawiają się dzień po dniu. Jestem bliski zwariowania. Już sam nie wiem czy bolące kończyny są osłabione bo są osłabione czy mnie po prostu bolą. Kolejna choroba wbita w głowę - dlatego idę na reoznans prywatnie. Albo coś wyjdzie albo zamykam się w szpitalu psychiatrzycznym. Moja żona już ma mnie dość, stwierdza zgodnie z prawdą że moja nerwica wykańcza rodzinę, ja nie mogę już myśleć o niczym innym tylko o tym co się ze mną dzieje. Pojawiają się w rozmowach tematy rozwodowe. Życie dosłownie wali mi się na łeb. Idę na rezonans. Tydzień to nerwy i czekanie na wynik. Lekkoo nie ma. Odbieram wynik. Okazuje się że mając 30 lat jestem już po wylewie niedokrwiennym. Mam jakieś torbiele. I do tego ogniska hiperkatywne w istocie białej - objaw mogący być niczym albo czymś poważnym. Tracę już wogóle chęć do życia. Idę do neurologa z wynikiem a ten stwierdza że jednak trzeba iśc do szpitala się położyć i porobić punkcję itp itd. Termin mam na 15 maja. Boje się. Z mojego zycia rodzinnego zostały strzępy, nie mogę na siebie patrzeć w lustrze i boje się każdego dnia. Witajcie, Tomek.
×