Skocz do zawartości
Nerwica.com

glaaki

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia glaaki

  1. Witam. Pisze tutaj głównie dlatego, że na razie nie mam możliwości udania się do psychologa/psychiatry i uzyskania pomocy. Nie wiedziałam, gdzie umieścić ten wątek, jeśli jest w miejscu, prosiłabym o przeniesienie, jeśli to możliwe. Prosiłabym także o akceptację i nieocenianie mnie na podstawie wieku (16 lat), chyba, że jakieś zaburzenie jest typowe dla danej grupy wiekowej. Proszę jedynie o pomoc, radę. Na początku przybliżę swoją historię. Kiedy miałam 8 lat, moi rodzice rozwiedli się. Wtedy zaczęły się moje problemy natury psychicznej. Na początku nie mogłam spać, spałam jedną-dwie noce w tygodniu, czasami z wyczerpania odpływałam w ciągu dnia. Zaczęłam chodzić do psychologa i udałam się też z rodzicami do psychiatry. Nigdy nie wyjaśniono mi, co właściwie mi jest. Dostałam leki, mianowicie tabletki nasenne, których nazwy nie pamiętam i Zoloft. Wiem, że miałam na pewno nerwicę natręctw. Drapałam ściany, chociaż nienawidziłam tego dźwięku i uczucia, sama się tym nakręcałam i nie potrafiłam przestać. Obgryzałam też paznokcie. Później było coraz lepiej, leki pomogły, choć obgryzanie paznokci zostało. Około półtorej roku później skończyłam terapię. Do 13 roku życia miałam jakieś przelotne natręctwa, ale zawsze zostawały ze mną najwyżej parę miesięcy i znikały. Mój ojciec ożenił się znowu, kiedy miałam 10 lat, teraz z moją macochą mają dwójkę małych dzieci. Moja mama często zmienia partnerów. W wieku 13 lat pojawiła się depresja. Zaczęłam się ciąć, przypalać, walić rękami lub głową w ściany, ogólnie samookaleczałam się. Czułam, że nie mam domu, rodziny, nie mam gdzie wrócić. Rodzice mnie kochają, ja ich też, ale to uczucie nie chciało zniknąć. Czułam się źle sama ze sobą. Chodziłam ciągle smutna, często nie miałam siły by wstać z łóżka. Dziesięciominutowy spacer z psem był dla mnie ogromnym wyzwaniem, zazwyczaj polegałam, siadając na ziemi i nie mogąc się poruszyć. Cały czas płakałam. W wakacje ścięłam długie włosy na krótko. Straciłam umiejętność wstania z łóżka. Całe dnie leżałam w łóżku i nie ruszałam się. Znikałam w internecie, lub malowaniu obrazów, których większość potem podarłam. Kiedy musiałam pójść po farby do sklepu, zaczęła się masakra. Nie mogłam odsunąć od siebie wrażenia, że wszyscy na mnie patrzą. Myślałam, że ktoś zaraz wyciągnie nóż i coś mi zrobi. Najbardziej bałam się mężczyzn. Miałam wtedy do przejechania trzy przystanki tramwajem. Wybiegłam z niego, płacząc. Nie dałam rady. Wszystkie dźwięki się nasilały, powtarzały. Nie mogłam zaczepić uwagi na niczym. Latałam wzrokiem. Czułam się przygnieciona, stłamszona. Lęk mnie ogarniał. Nie mogłam się uspokoić. Nie wychodziłam potem przez tydzień z łóżka. Miałam myśli samobójcze. Chciałam się zabić, ale nigdy nie miałam odwagi spróbować. Kiedy się okaleczałam, raz myślałam, że się wykrwawię. Nie wiedziałam, co robić. W panice jakoś zatamowałam krew. Przestałam jeść. Czułam się źle, grubo, brzydko. Spadłam z wagi 56 kg do 42 kg w niedługim czasie (ok. 2 miesiące). Na szczęście w porę się opamiętałam, choć mogło być już za późno. Pomogła mi moja ówczesna przyjaciółka, która nawet nie wie, jak bardzo jestem jej za to wdzięczna. Moja mama odchodziła od zmysłów. Nie wiedziała, co robić. We wrześniu, kiedy zaczynałam drugą klasę gimnazjum, zapisała mnie na kolejną terapię, bo prawie nie wychodziłam z łóżka, choć zaczęła się już szkoła. Dostałam tą samą psycholog, co wcześniej. W trakcie 5 lub 6 sesji wyszłam i nie zrezygnowałam z terapii. Znienawidziłam ją. Nie potrafiłam jej nic powiedzieć. Nie potrafiła mnie otworzyć na siebie. Dostałam od psychiatry, do którego mnie wysłała antydepresant, którego nazwy nie pamiętam. W kłótni o to, że nadal nie chodzę do szkoły tabletki zabrała mi mama. Wpadłam w istną histerię. Przez parę dni nie wychodziłam z łóżka. Zaczęłam mieć halucynacje (proszę mnie poprawić, jeśli źle to nazywam, nie jestem niczego tak naprawdę w stu procentach pewna). Zaczęłam wyróżniać kilka głosów, które mnie nawiedzały. Bałam się tego. Bardzo. Nie działo się to często, ale było straszne. Zaczęłam palić papierosy, robię to do teraz. W październiku, w moje czternaste urodziny, pierwszy raz coś wzięłam. Potem znowu. I znowu. Nie radziłam sobie już. na szczęście nigdy nie sięgnęłam po tzw. narkotyki twarde. Brałam MDMA, DXM, kwas, 3mmc, paliłam zioło. Średnio robiłam to raz lub dwa razy w tygodniu. Nie mówię o tym jako o uzależnieniu, całkowite skończenie z tym zajęło mi kilka miesięcy. Ostatni raz cokolwiek brałam w sierpniu 2014 roku. Około marca lub kwietnia zaczęłam chodzić na terapię do psychoterapeuty, który używał metod niekonwencjonalnych. Nic nie pomogło, więc znowu zrezygnowałam z terapii. Nie pamiętam kiedy, podejrzewam że około początku 2014 roku, wróciły natręctwa. Zaczęło się od arytmomanii, która teraz niesamowicie się nasiliła. Postaram się opisać objawy. Wszystko liczę, każdy najmniejszy krok, każde dotknięcie, każde napięcie mięśnia. Oddechy, połykanie. Wszystko kontroluję. Musi być siedem, inaczej czuję się, jakbym miała sobie coś zrobić, umrzeć. Jakby coś miało się stać. Irracjonalność mojego zachowania mnie przeraża, ale nie potrafię. Wszystko musi sprowadzać się do tej jednej pieprzonej liczby, której zaczynam nienawidzić, nienawidzić całym sercem. Doprowadza mnie to wszystko do jednej wielkiej histerii. To nie jest moja ulubiona liczba, jak kiedyś myślałam, to jakieś *ekhm* fatum, które nie daje mi spokoju. Każda najmniejsza rzecz mnie irytuje, bo nie mogę się od tego uwolnić. Zaciągam się papierosem, jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem razy, kiepuję, zaciągam się: raz, dwa, trzy, pół, gaszę. Uderzam w popielniczkę siedem razy. Napinam mięśnie twarzy, w kółko i w kółko, przez co wstydzę się pokazywać ludziom, bo wygląda to strasznie, kręcę włosy na długopisie, przez co mam odstające, skręcone w spiralki kosmyki, obgryzam paznokcie, przez co czuję się brzydka, szuram zębami. Strzelam szczęką, wykręcam palce. Wywracam oczami tak, żeby poczuć ból. Napinam mięśnie. znowu twarz. Nie mogę spać w nocy, bo muszę być idealnie ułożona. Nic nie może się odgniatać, nogi nie mogą się stykać, jeśli się stykają, nie mogą na siebie napierać. Jeśli uderzę się w jedną nogę, muszę z taką samą siłą uderzyć się w drugą. O, ułożyłaś się już? Świetnie. Teraz będziesz słyszeć jakieś wyrwane z kontekstu zdania, które nie pozwolą Ci zasnąć. Dźwięki, słowa. Powodzenia. Za chwilę przewrócisz się na inny bok, zasłaniając uszy, choć to nic nie daje. Czasem wsłuchujesz się w to, ale jest tylko gorzej. Przewróciłaś się na drugi bok, wiesz, co to oznacza? Układaj swoją pieprzoną kompozycję na nowo. W końcu zasypiam z wyczerpania, nawet nie wiem kiedy. Dlaczego kiedyś mogłam to ignorować, a teraz nie? Dlaczego nawet kiedy teraz to piszę, muszę napisać tyle samo jedną i drugą ręką? Dlaczego, jeśli napiszę jedną literę i chcę ją skasować, muszę walnąć w backspace siedem razy, a potem dopisać brakujące litery, mimo tego, że były dobre? To małe rzeczy, ale doprowadzają mnie do histerii. Inaczej nie potrafię tego nazwać. Wiem, że jest coraz gorzej. Nakręcam się. widzę to ja, widzą to inni. Ludzie pytają mnie, co jest nie tak z moją twarzą. Dlaczego obgryzam coraz bardziej. Dlaczego tak dziwnie palę. Dlaczego robię kroki w miejscu, zamiast wejść gdzieś. Trudno opisać to wszystko, ale przeszkadza mi to w normalnym funkcjonowaniu. Nie potrafię się od tego uwolnić. Czasami wciąż dopada mnie dziwny stan, w którym nie mogę się ruszyć. Nie mogę wstać. Czuję się jak totalne gówno, jednocześnie nie czując nic. Mogę tylko leżeć i płakać. Bez żadnego wyraźnego powodu, po prostu nie jestem w stanie zrobić nic innego. Mam dość każdej sekundy. Dostaję drgawek. Drapię się po ciele, owijam szczelniej kołdrą. Potrafię tak całe dnie. Wychodzę z domu, ale większość dnia zazwyczaj jestem wykończona po nocy. Czasami kompletnie nie czuję się sobą, jakbym nie miała żadnej władzy nad swoim ciałem. Czasami budzę się rano po ledwo przespanej nocy cudownie wypoczęta, biegnę na spacer z psem, cała w skowronkach biegnę do szkoły. Wszystko mnie cieszy, opowiadam żarty. Następnego dnia budzę się i pierwsze, co robię, to myślę o tym, jak bardzo nienawidzę siebie i tego, co sobie zrobiłam. Leżę w łóżku i nie potrafię wstać. Nie potrafię nawet wytłumaczyć swojego stanu innym. Niekiedy w swoich działaniach w ogóle nie poznaję siebie. Zastanawiam się, co we mnie wstąpiło. Zauważam także czasami, że zdarza mi się nie rejestrować upływu czasu. popatrzeć w jeden punkt i odpłynąć na chwilę. Myślę też, że warto dodać, że pomimo tego, że jestem w związku z kimś, kto mnie kocha, jestem tego naprawdę pewna i jest to na razie siedem miesięcy razem, mam straszną potrzebę na przykład przypadkowego seksu, czy kontaktu fizycznego. Ogólnie mam bardzo wysokie libido i często nie jestem w stanie się opanować. Trudno mi trzymać potrzeby na wodzy. Wybaczcie mi długość i nieskładność wywodu, ale naprawdę ciężko opisać to krócej, choć to i tak skrót i część tego wszystkiego. Pozostaje pytanie, dlaczego nie pójdę do psychologa? Nie mam osiemnastu lat. Musiałabym mieć zgodę rodzica, której nie mam. Kiedy mówię mojej mamie o swoich problemach, proponuje mi medytację i picie melisy. Nie pozwala mi brać żadnych leków, nawet nasennych. Nie pozwala mi też na wizyty u psychologa czy psychoterapeuty. Bardzo się już męczę i nie wiem, co mogłabym zrobić. Próbowałam telefony zaufania, terapie medytacyjne. Jeśli powiedziałabym jej, co konkretnego może mi dolegać, może uda mi się ją przekonać. Tak naprawdę to forum jest chyba moją ostatnią deską ratunku. Z góry bardzo dziękuję każdemu, kto zdecyduje się odpowiedzieć.
×