Skocz do zawartości
Nerwica.com

wielokropka

Użytkownik
  • Postów

    53
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez wielokropka

  1. Ale co dalej robić? Nawet nie wyobrażałam sobie, że niemożność ruchu może doprowadzać do takich stanów. Jeśli mi się zdarzał taki napad żarłoczności jak wczoraj, to szłam na rower (jeżdżę dość dużo, tak 12-15km/godz., a nie po parczku w tę i z powrotem), albo na basen. A teraz, nie jestem w stanie... pozostaje tylko bezczynne siedzenie i wyrzuty sumienia.
  2. Ale w zasadzie to ja już teraz jem właśnie tak "zdrowo", czyli owoce, warzywa, ciemne pieczywo etc. Wyjątkiem są tylko napady. A ruch... tu jest problem. Przedwczoraj byłam na basenie i po 20 minutach musiałam wyjść, bo nie miałam siły pływać. Po prostu mi jakby władzę w rękach i nogach odbierało i podtapiałam się. Wczoraj wyszłam na rower i nie dałam rady przejechać nawet 1/3 drogi, co kiedyś, ledwie wróciłam do domu, i to z zawrotami głowy. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Chojrakowa, ja dziś zaś zjadłam za dużo. I na dodatek skończyła mi się herbatka na spalanie. A zwrócić z kolei nie potrafię...
  3. Chojrakowa, gdzieś na pewno istnieje. Na przykład za żadne skarby świata bym nie chciała wylądować w szpitalu. Poza tym, jak tak obiektywnie na siebie patrzę, to mimo tych dwóch kilo niedowagi, nie wyglądam na jakąś wychudzoną. Tak samo nie wierzę, że jeśli schudnę jeszcze np. 2-3 kg, to coś mi się stanie. Nokturnek, a jakie to są te sposoby, które dają satysfakcję? W zasadzie, jak tak sobie teraz pomyślałam, to sama też często przyznaję, że się za siebie wstydziłam (ale w konkretnych sytuacjach), jednak myślałam, że w dzisiejszych czasach to pożądany omen a nie wada.
  4. Nokturnek, też w zasadzie odkąd pamiętam, miałam niskie poczucie własnej wartości. Chodź nigdy nie byłam gruba, to od czasów LO przestałam siebie akceptować i w zasadzie to wtedy zaczęły się moje 'problemy z jedzeniem', ale zawsze jakoś w porę się opamietywałam. Teraz postanowiłam sobie, że schudnę do tego momentu, aż wreszcie zacznę się sama ze sobą dobrze czuć.
  5. Mnie też raczej do jedzenia nigdy nie zmuszali. Za to teraz, jak ktoś mnie się pyta, czy jadłam, co jadłam etc. to dostaję szału. Podobnie reaguję, kiedy ktoś na uczelni mnie się pyta "gdzie ty jesteś" albo "czy ty się rozchorowałaś" albo stwierdza, że "zaraz zniknę". Już specjalnie ubieram się w "luźne" ciuchy, jakieś swetry, poncza, narzuty, aby nie rzucać się w oczy. Kiedyś sobie pomyślałam, że jak będzie mnie mniej, to będę mniej cierpiała, ale postanowiłam sobie, że jak waga będzie na granicy niedowagi, to odpuszczę. Teraz ważę 2 kg poniżej, ale i tak czuję się gruba. Kiedy schudnę kilko, to wystarcza mi to na kilka dni, potem znów czuję, że jest mnie za dużo.
  6. Moje problemy z jedzeniem zaczęły się wraz z PTSD, czyli jakieś 10 miesięcy temu, ale zawsze było to kontrolowane, zdawałam sobie z tego sprawę, nie przybierało to form paranoi. Od dwóch miesięcy biorę fluoksetynę. Kiedy tylko ją wykupiłam i przeczytałam, że częstym skutkiem ubocznym jest utrata apetytu->wagi, to głęboko w to uwierzyłam i postanowiłam to wykorzystać. Przed seronilem ważyłam 53 kg, teraz ważę 47 kg (przy 162 cm). Ograniczam jedzenie jak tylko mogę, ostatnio zauważyłam, że nawet polubiłam uczucie głodu. Zawsze, kiedy mam coś zjeść zastanawiam się, czy aby na pewno muszę (lepiej nie zjeść, niż mieć potem wyrzuty sumienia). Wyjątkiem jest ok 7-10 dni przed okresem, kiedy jem co popadnie i ile popadnie, właśnie po to, żeby go dostać. I rzeczywiście nie mam z tym problemu. Pozwalam sobie na to też dlatego, że rzeczywiście od tego nie tyję. Przed psychiatrą skłamałam, że waga się nie zmienia, bo bałam się, że jak o tym powiem, to mi zabierze seronil. Nie wiem, co mam już ze sobą zrobić...
  7. Mam nadzieję, że pozwolicie mi się dołączyć do Waszej dyskusji :). Czy uważacie, że można zachorować na anoreksję w dorosłym wieku (konkretnie 21 lat)? Wiem, że ludzie w tym wieku chorują, ale chodzi mi o to, czy to się może zacząć tak późno?
  8. Nie wiem jeszcze, dlatego też tu piszę. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam. T poznawczo-behawioralna na ostatniej sesji mówiła, że muszę sobie dać jeszcze trochę czasu (ile, tego nie wiem) i że normalne jest to, że będą "lepsze i gorsze" dni. Nienormalne będzie to wtedy, kiedy będzie się nasilalo, albo kiedy przez dluzszy czas nie będzie ustępować (też dokładnie nie wiem ile). Na razie więc chyba muszę sobie dać ten czas... Na psychodynamiczna nie chcę wracać, bo czułam się tam okropnie. Zresztą i tak najpierw musialabym znów zrobić "wywiad środowiskowy" , aby kogoś znaleźć, bo do tej poprzedniej jakoś sobie nie wyobrażam wrócić. Nie wiem doprawdy co mam zrobić, trochę myślałam o terapii gestalt, może tam bym siebie widziała.
  9. Pisces, przez "złamane życie" rozumiem to, co się ze mną teraz dzieje. Nie wiem, czy to trafne określenie, jakoś tak subiektywnie sobie pomyślałam i tak nazwałam ten stan, w którym tkwię. Objawia się to przez takie ogólne poczucie wszystkojedności i bylejakości. Jak myślę o ostatnich kilku miesiącach, w jaki sposób funkcjonowałam, to wolę nie myśleć, bo pojawia się frustracja (straconego czasu, na "jakiś tam zespół stresu pourazowego" - z dzisiejszego punktu widzenia), o przyszłości zaś też myśleć nie chcę, ani tej bardzo bliskiej - ogarnia mnie zniechęcenie, ani tej dalszej, bo tu to już nawet płacz się pojawia. Najchętniej to bym nie robiła nic, co zresztą trwa już drugi tydzień od zakończenie sesji egzaminacyjnej (studiuję), dużo myślę za to, ale z tego nic dobrego nie wychodzi. Najgorsze ze wszystkiego, to jest jakieś poczucie winy, w stosunku do siebie. Ogólnie to ostatnio jestem bardzo zmęczona, śpię nawet po 12 godzin. A wycofanie związane jest właśnie chyba z tym wszystkim. Nie chce mi się podejmować żadnej inicjatywy, często chcę być sama, tzn. nie izoluję się, nie zamykam przed światem - np. z "moimi" znajomymi zawsze chętnie się widzę, ale nowych, to jakoś mi się nie chce poznawać. Inga_beta, jakbym miała ocenić efekty tej terapii, to bym chyba musiała odpowiedzieć na pytanie, czy został osiągnięty cel terapii - tak, został. Ustąpiły wszystkie książkowe objawy PTSD, ćwiczę zachowanie, którego unikałam, co się zresztą udaje. To, co się dzieje ze mną teraz, nazwałabym chyba jakimś "przerzutem". Nie wiem, może te 3/4 miesiące trwania w objawach PTSD odcisnęły takie piętno. Za nim trafiłam na terapię p-b, próbowałam z psychodynamiczną (całe 6 sesji...), do dziś się sobie dziwie, że tam poszłam (te całe 6 razy...), w każdym razie, jak tamtej T zakomunikowałam, że rezygnuję z tej terapii, bo uważam, że mi nie pomoże (w dużym skrócie), to powiedziała mi wtedy, że terapia p-b, w istocie usuwa objawy, ale bardzo często one wracają pod inną postacią, bo ta terapia nie rozpracowuje problemu, a jedynie go tłumi. Wtedy odebrałam to jako straszenie, co mnie jeszcze bardziej zniechęciło, ale dziś myślę, że mogła mieć rację. W ogóle, to teraz też widzę, że te podrygi w psychodynamicznej namieszały mi w głowie.
  10. Witam wszystkich :). Do tej pory napisałam tu kilka postów w wątku "początki psychoterapii", a dziś mogę napisać juz w "psychoterapia działa". Zatem tak, działa. Chodziłam na terapię poznawczo - behawioralna z zespołem stresu pourazowego. Wykorzystana została metoda przedłużonej ekspozycji, która "wyleczyła" mnie w 7 sesji. Wyleczyla, czyli zredukowala typowe objawy PTSD (ciągłe przeżywanie, przebłyski, sny ...) , cały czas jeszcze ćwiczę to, czego unikalam po traumie, czyli zostawanie samej w domu. Na ostatniej sesji T powiedziala, że to już tylko kwestia czasu, wygaszenia. Teoretycznie powinnam być zadowolona, gdyby nie to, że pojawiło się coś w zamian, koniec PTSD nie oznacza niestety powrotu do stanu przed trauma. Cały czas, mam uczucie jakby "złamanego życia" , jestem wycofana, zaczęła mnie dręczyć przeszłość i - co gorsza - w cale lepiej nie zapatruje się na przyszłość. Ciekawa jestem Waszej opinii, może ktoś przeżył coś podobnego .
×