Skocz do zawartości
Nerwica.com

mysza1969

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia mysza1969

  1. Witam, Jesteśmy ze sobą od 15 lat (od 10 jesteśmy małżeństwem). Zawsze było spokojnie, w zasadzie bezstresowo. Trochę przeżyliśmy, ale zawsze dawaliśmy radę, wydawało mi się, że tworzymy fajny związek partnerski. Nagle czar prysł, a może ja odzyskuję wzrok. Mój mąż jest człowiekiem spokojnym, uczciwym, kochającym, ale momentami jest taką pierdołą, że mam ochotę go zabić !!! Chodzi o relacje ze swoimi rodzicami. To już starsi ludzie, po 70-tce. Ojca nigdy nie było w domu (marynarz), na matce spoczywał ciężar wychowania dzieci (syn, córka). Teściowa jest osobą, która musiała dawać sobie radę w każdej sytuacji i za to ja podziwiam, jednak ma ten swój charakterek ... Wszystko pod kontrolą, potrafi zadbać o swoje interesy jak nikt, zresztą teść jest chyba lepszy. Do tej pory nasze stosunki były dość poprawne ( mieszkali ok. 400 km od nas) Były zakusy, że zamieszkają z nami i będzie nam wszystkim wspaniale. Jednak ja od samego początku byłam i nadal jestem temu przeciwna. Mamy już poukładane życie, swoje nawyki, potrzeby, świetnie dogadujemy się z synem (14 lat). I pech chciał, że teściowa poważnie zachorowała (nowotwór), ze względu na większą dostępność do placówek medycznych i lekarzy ( mieszkamy w dużym mieście) od 1,5 miesiąca mieszkają razem z nami. Zważywszy na powagę sytuacji, nie wyobrażałam sobie, że możemy inaczej zareagować. I wszystko byłoby ok, no właśnie byłoby .... We własnym domu czuję się jak służąca, nie dość, że praktycznie ja utrzymuję nasz dom ( rachunki, zakupy, kredyty), to po pracy mam zajebisty podwójny etat w domu !!! Teściowa jest jakby spokojniejsza (chyba przez otrzymywaną chemię) poleguje, no niech odpoczywa, ale teściu szlag mnie trafia. Nie dość, że za przeproszeniem przygłuchy ( nie chce iść do laryngologa, bo aparat słuchowy to obciach) i telewizor wyje aż się szyby trzęsą, to wszędzie go pełno, wszystko go interesuje nawet to co nie powinno. Mam wrażenie, że nawet w łazience stoi za lustrem. Oddaliśmy rodzicom swoją sypialnię, myśląc, że będzie im tam wygodnie niż w pokoju gościnnym, a także że będziemy mieć więcej prywatności, bo kiedyś pójdą do tego pokoju i dadzą nam pożyć. Nic z tego. po pracy przyjeżdżamy i się zaczyna. Codziennie gotuję obiad na następny dzień ( bo jedno się odchudza, drugiemu w zastraszającym tempie zmieniają się smaki i jeszcze w piątki post ...) w telewizji oczywiście sport, sport i jeszcze raz sport (kurde jak na stadionie), syn zabukowany w swoim pokoju, mąż albo jest na treningu, albo dzielnie asystuje swojemu tatusiowi przed telewizorem i siedzą jak w kinie, teściowa śpi. A mnie szlag trafia, bo nogi wchodzą mi w cztery litery, powieki opadają na oczy i żeby głupiego papierosa wypalić, to sterczę na dworzu jak gwizdek. Nadchodzi 22.30 magiczna godzina ( może nareszcie usiądę na chwilę), teścia czasami trzeba delikatnie poprosić, że może byśmy poszli już spać, bo wstajemy ok. 5.30 rano (czasami się nie obrazi i nie łypie na mnie jakby chciał zabić) i jesteśmy nareszcie sami, może trochę pogadamy ... marzy mi się i co ???? mój mąż jest strasznie zmęczony, bo rano wstaje.... k....wa ciśnie mi się na usta i idzie, a mnie się chce płakać i wyć do księżyca. Wszystko powywracało się do góry nogami, nie mogę zadać nawet najgłupszego pytania teściom, dotyczącego choćby pojechania gdzieś na dłuższy spacer do parku ( oczywiście jak jest pogoda i dobrze się czują) widzę panikę w oczach i czuję się tak jakbym im powiedziała żeby już sobie od nas pojechali, chyba postanowili za przeproszeniem u nas poumierać. Nie wiem co robić, nie chcę być służącą we własnym domu, jak już uda mi się z mężem porozmawiać o tych chyba tylko moich problemach i spostrzeżeniach, to jest brak reakcji, chyba mu tak dobrze. Ja po wczorajszej niedzieli (zamieniliśmy z mężem dosłownie dwa zdania) mam ochotę spakować mnie i syna, zabrać psa i pójść gdzie nogi poniosą. Eh .... co robić?!!!!!! Czasami mam wrażenie, że to ja nic nie rozumiem.
  2. Witam, mam podobną sytuację. Jesteśmy ze sobą od 15 lat (od 10 jesteśmy małżeństwem). Zawsze było spokojnie, w zasadzie bezstresowo. Trochę przeżyliśmy, ale zawsze dawaliśmy radę, wydawało mi się, że tworzymy fajny związek partnerski. Nagle czar prysł, a może ja odzyskuję wzrok. Mój mąż jest człowiekiem spokojnym, uczciwym, kochającym, ale momentami jest taką pierdołą, że mam ochotę go zabić !!! Chodzi o relacje ze swoimi rodzicami. To już starsi ludzie, po 70-tce. Ojca nigdy nie było w domu (marynarz), na matce spoczywał ciężar wychowania dzieci (syn, córka). Teściowa jest osobą, która musiała dawać sobie radę w każdej sytuacji i za to ja podziwiam, jednak ma ten swój charakterek ... Wszystko pod kontrolą, potrafi zadbać o swoje interesy jak nikt, zresztą teść jest chyba lepszy. Do tej pory nasze stosunki były dość poprawne ( mieszkali ok. 400 km od nas) Były zakusy, że zamieszkają z nami i będzie nam wszystkim wspaniale. Jednak ja od samego początku byłam i nadal jestem temu przeciwna. Mamy już poukładane życie, swoje nawyki, potrzeby, świetnie dogadujemy się z synem (14 lat). I pech chciał, że teściowa poważnie zachorowała (nowotwór), ze względu na większą dostępność do placówek medycznych i lekarzy ( mieszkamy w dużym mieście) od 1,5 miesiąca mieszkają razem z nami. Zważywszy na powagę sytuacji, nie wyobrażałam sobie, że możemy inaczej zareagować. I wszystko byłoby ok, no właśnie byłoby .... We własnym domu czuję się jak służąca, nie dość, że praktycznie ja utrzymuję nasz dom ( rachunki, zakupy, kredyty), to po pracy mam zajebisty podwójny etat w domu !!! Teściowa jest jakby spokojniejsza (chyba przez otrzymywaną chemię) poleguje, no niech odpoczywa, ale teściu szlag mnie trafia. Nie dość, że za przeproszeniem przygłuchy ( nie chce iść do laryngologa, bo aparat słuchowy to obciach) i telewizor wyje aż się szyby trzęsą, to wszędzie go pełno, wszystko go interesuje nawet to co nie powinno. Mam wrażenie, że nawet w łazience stoi za lustrem. Oddaliśmy rodzicom swoją sypialnię, myśląc, że będzie im tam wygodnie niż w pokoju gościnnym, a także że będziemy mieć więcej prywatności, bo kiedyś pójdą do tego pokoju i dadzą nam pożyć. Nic z tego. po pracy przyjeżdżamy i się zaczyna. Codziennie gotuję obiad na następny dzień ( bo jedno się odchudza, drugiemu w zastraszającym tempie zmieniają się smaki i jeszcze w piątki post ...) w telewizji oczywiście sport, sport i jeszcze raz sport (kurde jak na stadionie), syn zabukowany w swoim pokoju, mąż albo jest na treningu, albo dzielnie asystuje swojemu tatusiowi przed telewizorem i siedzą jak w kinie, teściowa śpi. A mnie szlag trafia, bo nogi wchodzą mi w cztery litery, powieki opadają na oczy i żeby głupiego papierosa wypalić, to sterczę na dworzu jak gwizdek. Nadchodzi 22.30 magiczna godzina ( może nareszcie usiądę na chwilę), teścia czasami trzeba delikatnie poprosić, że może byśmy poszli już spać, bo wstajemy ok. 5.30 rano (czasami się nie obrazi i nie łypie na mnie jakby chciał zabić) i jesteśmy nareszcie sami, może trochę pogadamy ... marzy mi się i co ???? mój mąż jest strasznie zmęczony, bo rano wstaje.... k....wa ciśnie mi się na usta i idzie, a mnie się chce płakać i wyć do księżyca. Wszystko powywracało się do góry nogami, nie mogę zadać nawet najgłupszego pytania teściom, dotyczącego choćby pojechania gdzieś na dłuższy spacer do parku ( oczywiście jak jest pogoda i dobrze się czują) widzę panikę w oczach i czuję się tak jakbym im powiedziała żeby już sobie od nas pojechali, chyba postanowili za przeproszeniem u nas poumierać. Nie wiem co robić, nie chcę być służącą we własnym domu, jak już uda mi się z mężem porozmawiać o tych chyba tylko moich problemach i spostrzeżeniach, to jest brak reakcji, chyba mu tak dobrze. Ja po wczorajszej niedzieli (zamieniliśmy z mężem dosłownie dwa zdania) mam ochotę spakować mnie i syna, zabrać psa i pójść gdzie nogi poniosą. Eh .... co robić?!!!!!!
×