Skocz do zawartości
Nerwica.com

WNasMoc

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez WNasMoc

  1. Cześć wszystkim! Na początku napiszę, że jestem nowa. Na nerwicę już trochę cierpię, co prawda nie są to lata, bo mam ich dopiero 20, ale miesiące będą. Nerwica objawiła się z porządną siłą jakieś 4 tygodnie temu, wcześniej to były tylko epizody. Zawsze się wszystkiego lękałam, jednak po śmierci jednej z najważniejszych kobiet w moim życiu, wydusiłam wszystko z siebie właśnie w tak okropnej postaci. Posiadam wszystkie objawy, posiadam trochę wiedzy, bo jeśli mogę tak rzec w "." nerwica jest u nas genetyczna. Miała ją moja ciocia i moja mama i siostra babci. Mój pierwszy atak był przy cioci i od razu mi powiedziała, że to jest właśnie ta przypadłość. Na cóż mi wiedza, jak mój mózg(mimo zapewnień lekarzy jak i psychiatry) wie lepiej, że to choroba serca i cały czas coś jest z nim nie tak. Byłam u psychiatry, wyczuł mnie dosyć trochę, ale nie mogłam w pełni wypowiedzieć się w tej sytuacji. Dostałam małą dawkę setaloft. Byłam u niego w środę, wczoraj zażyłam pierwszą dawkę. Wiem oczywiście, że leki tego gatunku nie zaczynają działać od razu, tylko min. po dwóch tygodniach, ale jak wytrzymać przez dwa tygodnie, hm. Dobre pytanie. A minie też trochę zanim się "przyzwyczaimy" do leku. Pierwszy dzień to była katorga. Biegunka, zawroty głowy, brak apetytu. Od ponad tygodnia nerwica nasiliła mi się do tego stopnia, że nie mogę jeść, spać, ciągła biegunka, kołatanie serca, zaburzenia widzenia. Byłam w niedzielę na pogotowiu, bo już nie umiałam z tym sercem. Ciśnienie przy lęku, który towarzyszy mi od tego tygodnia non stop osiąga 170/110. Wszystko zwalili na nadczynność tarczycy, a że ją już 3 rok leczę to wiem, kiedy i jak i gdzie się objawia, a z pewnością to nie przez tarczycę. Dali mi hydroksyzynę w syropie, która teraz ratuje mi życie, choć już w mniejszym stopniu, bo zaczynam się do niej przyzwyczajać. Coraz większe dawki są potrzebne, aby mnie uspokoiło. Wczoraj wzywałam pogotowie, myślałam, że zawał serca. Miałam każdy możliwy z objawów zawału. Ciśnienie mi sięgało 200/110, serce szalało, ból w mostku był nie do przeżycia i pieczenie również, pojawiła się na domiar tego wysypka na piersiach. Myślałam, że to dosłownie koniec(tak, umieram codziennie, od czwartku!).. Przyjechali, ekg nie zrobili, bo mi po tych minutach powoli przechodziło, oczywiście dostałam drgawek i moje ciało latało do sufitu o.o Miałam robione ekg w niedzielę i wszystko było w porządku, prócz kilku pobudzeń. Dali mi solidną dawkę hydro w zastrzyku, osłuchali serca czy nie ma szmerów i wszystko było tam dobrze. Kazali mniej stresów (mówią kobiecie z nerwicą latającą niczym spiderman po ścianach od drgawek). Moje ciało się rozluźniło po 15 minutach, dusza się uspokoiła i zaczęłam się śmiać ze samej siebie ale to efekt hydro, moja mama i ciotka, to same przy mnie w jakiś amok popadły, cud, że nie potrzebowały czegoś mocniejszego.. Postanowiłam nie zażywać tych tabletek. Moim, skromnym zdaniem pogarszają mój stan, a nie mam sił już by pozwolić sobie na takie ekstremalne warunki. Dziś uwierzyłam, że to cholerna nerwica. Cały dzień (no, może do wieczora) spędziłam w dosyć miłej atmosferze i trochę odpoczęłam. Wiecie co mnie uspokoiło? Propranolol 10mg. A ze mną nie ma tak łatwo jeśli chodzi o farmakologię. Zajęłam się wieloma rzeczami, wszystko tylko nie myślenie! Dałam się nieść chwili i robiłam wszystko na spontanie. I uwierzcie mi, że to wszystko działa. Jak to się mówi, że tutaj się wszystko zaczęło, tutaj się wszystko skończy, a zaczęło się w moim mózgu i to z nim muszę walczyć. Jedną z najważniejszych rzeczy jest to, by nie grzebać w internecie i szukać objawów jakiejś choroby. Patrząc z perspektywy czasu to ja umieram faktycznie już tydzień na zawał lub inną chorobę serca. Mam dopiero 20 lat. Pragnę się cieszyć życiem, popełniać błędy i dawać innym szczęście. Trzeba zaakceptować swoją przypadłość jaką jest nerwica, a później pójdzie z górki. Dla mnie najgorsze są wieczory, kiedy mąż jest w pracy, mam dużo czasu by myśleć o wszystkim.. wtedy mnie to wykończa. Ni mam ochoty by moje życie stawało w miejscu. Czuję się w tym momencie jakbym jechała zepsutym samochodem, gdzie wchodzi tylko dwójka i jadę 30km/h. Jedna i ta sama droga przez długi czas. Przepraszam, że się rozpisałam, a zarazem dziękuję za to, że komuś będzie chciało się to przeczytać.
×