Skocz do zawartości
Nerwica.com

hatredcopter

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez hatredcopter

  1. Witam, jestem na tym forum nowy, i post tutaj jest chyba pierwszym moim samodzielnym wyrażeniem prośby o pomoc od długiego czasu. Piszę tutaj z nadzieją że ktoś będzie potrafił podzielić się swoimi podobnymi problemami i doświadczeniem w tym jak je pokonał. Parę razy w przeszłości pisałem już w internecie o swoich, wtedy prostszych do 'rozwiązania', początkach moich obecnych problemów i albo spotkałem się ze śmiechem lub brakiem zainteresowania, mam nadzieję że to (całkiem aktywne z tego co widzę) forum okaże się inne, naprawdę tego potrzebuję. Mam 24 lata i jednocześnie widzę siebie jako nieporadnego nastolatka i boję się uciekającego czasu. Głównie pomocy potrzebuję, bo nie potrafię poradzić sobie z podjęciem życiowego wysiłku, nie mam siły, boję się. Jak chyba u każdego, jego problemy nie są proste i liniowe tylko skomplikowane i 'samo-zaplątane', postaram się więc jak najprościej opisać to co najbardziej jest we mnie popsute. Taka mała lista (bez szczególnej kolejności) tego co potrafię w tej chwili skrystalizować: - nieumiejętność skupienia się, zaangażowania w coś (podnoszę jakiś temat, podejmuję 'projekt' po czym porzucam go bo znajduję coś nowego) - tytułowy brak motywacji - tytułowa nieporadność, niesamodzielność - brak pewności siebie - chroniczna samotność - niedowartościowanie - poczucie nieadekwatności, niedopasowania gdziekolwiek - mam myśli samobójcze (wiem jak bym to zrobił, boję się tylko że może boleć, i tego że zacznę się rozkładać zanim mnie znajdą...) I z tą oto listą, moje życie i problemy: moje życie jest w tym momencie w tragicznym stanie, jestem bezrobotny od ponad roku, straciłem wszystkich znajomych, mój trzyletni związek właśnie się rozpadł. Pracowałem do tej pory tylko w Empiku i jako web developer, pisałem kod HTML. Z Empiku zrezygnowałem po miesiącu, bo czułem się tam niepotrzebny, może i rzeczywiście tak było, całe dnie stałem tylko na kasie bo każdy miał coś ważniejszego do roboty w czym 'i tak nie poradziłbym sobie'. Pracowałem jako web developer rok, tą pracę też niejako rzuciłem, też czułem się niepotrzebny, i odstawiłem taki 'no call no show' nie przyszedłem do pracy kilka dni z rzędu, nie zadzwoniłem. Przez ponad tydzień szef próbował się ze mną skontaktować (bo był w porządku i wiem że nie miał mi tego za złe). Najpierw byłem pośrednio na niego zły z powodu tego jak czułem się w pracy (oczywiście, nie porozmawiałem z nim o tym, tak już mam) więc nie odbierałem, potem było mi głupio że tyle razy go zignorowałem, więc nie odbierałem dalej, potem było mi wstyd za siebie więc postanowiłem pod ziemię zapaść się całkowicie. Teraz żałuję, ale wiem (a raczej czuję) że była to wina CHAD (którą miałem zdiagnozowaną parę miesięcy temu. Te dwie prace miałem w przeciągu 3 lat mojego związku, resztę czasu podejmowałem własne 'projekty' które szybko porzucałem, i tak naprawdę byłem bezrobotny. Może i coś z tego wyszło, bo nauczyłem się sam tworzyć strony internetowe, ale jednak... No właśnie, wykształcenia też nie mam, po liceum i maturze poszedłem do dobrej (prywatnej, płacili rodzice) uczelni, chcąc się nauczyć projektowania graficznego i też tworzenia stron internetowych. Pierwszy semestr zdałem na dosłownie samych piątkach. Wydaje mi się (trochę cynicznie) że to normalne na pierwszym roku studiów, szczególnie prywatnych, że zdaje się pierwszy semestr na piątkach, bo uczelnia chce zatrzymać płacącego studenta chociaż do końca pierwszego roku. Drugi semestr zacząłem dobrze, ale w połowie przestałem skupiać się na projektach i pracach zaliczeniowych a oddałem się mojemu związkowi. Bo jestem (nad?)wrażliwy, i bez poczucia że jestem potrzebny komuś i bez bliskości nie potrafię sobie radzić, jeżeli nie stoi przy mnie ktoś o kim wiem że mnie akceptuje, to moje poczucie własnej wartości się sypie. Więc naprawdę potrzebuję być z kimś bardzo blisko, jest to dla mnie ważne. Jaki to ma związek z moimi studiami? Nie potrafię tego dokładnie opisać, niedawno dopiero zdałem sobie z tego sprawę, i myślę że jest to objaw mojej CHAD: potrafię skupić się tylko na jednej rzeczy w życiu jednocześnie i szybko tracę zainteresowanie. Więc kiedy w końcu po długim (przynajmniej jak dla mnie) czasie znalazłem w końcu kogoś, to zacząłem robić wszystko żeby wyszło, i czas i energię poświęciłem właśnie na to. Wyszło to jakoś samo z siebie, tak jak mówiłem nie byłem świadom że mam taki problem do jeszcze niedawna, stanąłem przed (nieświadomym, niepotrzebnym i trochę wymuszonym przez chorobę) wyborem, albo ważne studia i wyniszczająca samotność, albo w końcu pokonanie samotności i utrata studiów, tylko na to miałem siły. Znajomych też utraciłem. W podstawówce kolegów nie miałem, byłem tym z którego robiono sobie żarty, w gimnazjum zaczęła mi się już chyba depresja i zamknąłem się w sobie, dopiero w liceum miałem dwóch kolegów (takich samych dziwaków jak ja) i znalazłem przyjaciela (z nim też urwał mi się kontakt, jakieś pół roku temu), odważyłem się na też na to żeby gadać z dziewczynami i poznałem dwie przyjaciółki. Mimo to i tak czułem się samotny. W połowie liceum poznałem pierwszą dziewczynę (śmieszna historia - przypadkiem, na ulicy, zbierała pieniądze na jakąś akcję charytatywną sprzedając coś, spodobałem jej się a ona mi, i jej kolega z pracy zauważył to i pobiegł za mną i poprosił o numer dla niej). I wtedy też nie potrafiłem pogodzić szkoły/znajomych/dziewczyny. Nie skupiłem się na żadnej z tych rzeczy, więc szkołę ledwo zdałem, z kolegami z liceum widziałem się po maturze tylko kilka razy, a z dziewczyną mi się nie układało i związek się rozpadł (po mniej więcej 1,5 roku, pół roku przed moją maturą). I po kiepskiej maturze, przez słabe znajomości, samotność - postanowiłem 'coś zrobić', stwierdziłem że 'bycie dupkiem' to sposób, niby jakoś zadziałało - bo przez dwa miesiące udało mi się poderwać, umówić na randkę, i zaliczyć przynajmniej 'drugą bazę', z inną dziewczyną co tydzień. Czemu nowa co tydzień? Bo te dziewczyny nie były 'gupimi blondynami' z klubu, tylko znajomymi znajomych poznanymi na imprezach, artystki, ze studiów graficznych, muzycznych. A ja zgrywałem pewnego siebie i musiało wyjść że potraktowałem je trochę jak 'gupie blondyny' właśnie. Musiałem wyjść na bardzo zdesperowanego dziwaka i jakoś nie były zainteresowane dalszą znajomością, DZIWNE! Oprócz tego wszystkiego, mam też bardziej fizyczne/przyziemne problemy. Jestem totalnie niesamodzielny, mieszkam z rodzicami (bo niby jak miałbym mieszkać sam jako bezrobotny który przepracował tak mało) i przykładowo nie umiem sam sobie gotować, sprzątam wtedy kiedy nie widać już blatu mojego biurka. Mam też problemy ze zdrowiem, rodzice nie nauczyli mnie dbać o zęby a dentysty boję się tak panicznie że nie można mnie znieczulić (dentystka rok temu musiała kilkukrotnie odesłać mnie do domu bo znieczulenie nie zadziałało a po prostu nie mogła podać mi go już więcej, była to swoją drogą pierwsza moja seria wizyt od 5-6 lat i ostatnia od tamtego czasu, wracając do domu po ostatniej wizycie trzęsłem się ze strachu i płakałem), mam teraz już kilka dawnych dziur które wymagają leczenia kanałowego, nauczyłem się jakoś z tym bólem żyć. Zaczęło się to kiedy miałem leczenie kanałowe w gimnazjum, dentystka nie znieczuliła mnie dobrze, znieczulenie 'w mgiełce' psiknęła mi prosto w gardło, nie chciała słuchać tego że przez to się dusiłem po czym zaczęła mi wiercić w nie znieczulonym nerwie zęba. Z fotela uciekłem i do dentysty poszedłem od tego czasu chyba dwa razy. Jestem też chudy, mam niedowagę (nie czuję się z tym źle, tym dziewczynom z którymi się umawiałem nie przeszkadzało to) i lekarze zawsze o to się trochę 'boją'. Wydaje mi się że jest to częściowo spowodowane stanem moich zębów, jedzenie jest dla mnie często nieprzyjemne. Średnio raz na 2-4 tygodnie męczy mnie też migrena. Mam chore zwężone zatoki klinowe. Jakoś od dwóch lat dręczą mnie myśli o tych problemach które mam, i myśli o tym jak nie potrafię sobie z nimi poradzić, i myśli o moim zdrowiu, i myśli o samotności, i o utraconych znajomych, i o rozpadającym się związku, o tym wszystkim. Dręczy mnie nawet to że brakuje mi motywacji nawet na to żeby w końcu popełnić samobójstwo. Dręczą w takim znaczeniu że często znikąd pojawia się myśl o czymś co sprawia że cały się spinam ("Czemu musiałem się zachować w ten sposób na tamtej randce? Może by coś z tego wyszło!", "Czemu musiało mi nie wyjść w tamtej pracy...", "Dlaczego zerwał mi się kontakt z tamtą osobą?!", "Jak mogłem coś takiego powiedzieć!?"), kiedy jestem sam przeklinam pod nosem i wyzywam od głupków, wstyd mi przed samym sobą. Wpędziło mnie to w taki sposób życia jaki mam teraz, staram się unikać analizowania czegokolwiek, bo mam przez to tylko tygodnie bezsennych nocy (tak jak dziś na przykład), więc 'uciekam' od tego. Całe dnie oglądam filmy, czytam na reddicie o tym złym co się dzieje gdzieś indziej na świecie, gram w gry komputerowe. Wszystkie swoje pasje utraciłem, nie czytam książek i przestałem zajmować się tworzeniem stron internetowych, nie rysuję, może dlatego że kiedy się tymi rzeczami zajmuję to nie jestem w takim 'trybie automatycznym' i znów zaczynam myśleć o swoim życiu, a może dlatego że w jakiś sposób karam się za to co mnie tak dręczy. Pół roku temu poszedłem do psychiatry, dostałem diagnozę że mam CHAD typu II i leki. W końcu stanęło na Wellbutrinie (chlorowodorek bupriopionu), Doxepinie (doksepina) i Absenorze (sód walproinianu). Czułem się po nich trochę lepiej, ale przestałem je brać przed świętami, uzupełnianie recept i samodzielne umówienie się na wizytę do psychiatry to wysiłek którego nie byłem w stanie podjąć. No i jest teraz. Przedwczoraj po 2-3 miesiącach w czasie których widzieliśmy się 2 razy w końcu zobaczyłem się ze swoją dziewczyną, zostawiła mnie mówiąc "Nie jesteś mi już potrzebny bo chcę być samowystarczalna", zabolało kiedy powiedziała "Weź się w końcu za siebie!" chociaż doskonale wiedziała że mam depresję i CHAD i nie tak łatwo się 'ogarnąć z tym' i 'wziąć za siebie'. Chociaż czuję że nie byliśmy 'ze sobą' już od jakiegoś roku. Nie widzę drogi którą mógłbym podjąć żeby się z tego wyciągnąć, wiem że potrzebuję oparcia w kimś. Nie potrafię nikogo o to poprosić, ukrywam i ukrywałem wszystko co się ze mną dzieje przed wszystkimi, nawet przed sobą, więc jak mam wyrazić potrzebę pomocy? Otwierałem się tylko przed moim przyjacielem (nie rozmawiałem z nim od pół roku) i dziewczyną (zostawiła mnie przedwczoraj). Jest we mnie coś takiego że im bliżej mnie ktoś jest tym mniej tej osobie potrafię powiedzieć, boję się chyba że osoba na której mi zależy będzie źle o mnie myśleć, w końcu ja sam siebie nienawidzę przez te problemy, więc im ktoś mi bliższy tym bardziej przed nim zgrywam kogoś kim nie jestem. Wyjątkiem jest tylko dziewczyna, przy osobie która jest bliska w taki sposób potrafię być sobą. Piszę tutaj bo mam nadzieję że będziecie mi w stanie pomóc, chociaż wiem (bo przecież wielokrotnie było tak ze wszystkim co robię) że istnieje duża szansa że was też porzucę... Stwierdziłem też że chcę założyć profil na portalu randkowym (o ile starczy mi motywacji żeby rzeczywiście się zarejestrować...), proszę odradźcie mi to jeżeli to idiotyczny sposób na nawiązanie nowych znajomości. Czytałem trochę o 'randkowaniu bezrobotnych' i kobiety są do bezrobotnych nastawione bardzo negatywnie ("Facet bezrobotny to leniwy idiota nieudacznik niewarty niczyjej uwagi"...), no ale może jest jakaś w tym nadzieja i widzę to jako jedyne jeszcze wyjście które jestem w stanie spróbować. Czy to źle że chciałbym z kimś być będąc w takim stanie? Czy mam prawo? Jakie są szanse że ktoś się takim 'leniwym idiotą nieudacznikiem' zainteresuje? Jeżeli nie wasza pomoc, i nie nowe znajomości przez taki portal, to nie wiem co mi pozostaje. Chyba tylko się powiesić.
×