Skocz do zawartości
Nerwica.com

M.K250184

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez M.K250184

  1. Czy to są objawy nerwicy?-WĄTEK ZBIORCZY Post 16 sty 2015, 21:15 Od: 16 sty 2015, 18:15 Posty: 5 Witam ja tak naprawdę nie wiem co mi jest.Nie mówię o tym nikomu.Czasem gadam i żalę się sama sobie,czasem wyobrażam sobie fajne rzeczy,sytuacje nie mające miejsca,by na chwilę poczuć się lepiej). w nierealnym świecie do tej pory mimo,że jestem dorosła nie od dziś.Myślę,że podświadomość moja nie dopuszczała myśli,że śmierć dotknię kogoś z moich bliskich.W styczniu 2013 gdy moja babcia(po mojej namowie) zgodziła się pójść do szpitala nie sądziłam,że to tak się potoczy.Miała zwykłe objawy grypy(wymioty i brak apetytu od miesiąca).Po tygodniu pobytu w szpitalu zdiagnozowali nowotwór z przerzutami i tego dnia co była diagnoza zmarła.Nie zdążyłam się nawet z nią pożegnać,bo od kilku dni była już nieświadoma i w większości spała(na przemian z wymiotami i płaczem z bólu).Byłam wtedy w ciąży(zmarła w styczniu a ja rodziłam w czerwcu).Nie zdążyła zobaczyć prawnuczki.Przeżyłam tą śmierć jak nic dotąd.Do tej pory nie pogodziłam się z nią.Odkąd umarła strasznie boje się śmierci(wpadam w paranoje).Mam 4 dzieci i nie chcę pozostawić je same(mąż pracuje i nie wychowa je sam),lękam się też tego,że mężowi coż się stanie(nie dam sobie wtedy rady) a jak coś stanie się dzieciom(nie przeżyje tego).To nie tylko to,bo odkąd umarła mam też inne lęki.Strach,że nie dam sobie rady,bo babcia była dla mnie jedyną osobą,której 100% ufałam i na,którą mogłam zawsze liczyć.Przy niej wiedziałam,że nic mi nie grozi i Ona zawsze mnie ochroni.Wiem,że mam męża ale nie wiem dlaczego nie potrafię czuć się przy nim 100% bezpiecznie choć go z całych sił kocham.Wpadam w jakaś paranoje.Nie okazuje tego tak,by gołym okiem było widoczne a to co mam wypłakać ,to wypłaczę w ciągu dnia jak mąż jest w pracy.Nie mam rodziców ,na których mogę liczyć(ojciec mamę zostawił jak zaszła ze mną w ciążę a mama od dzieciństwa nienawidzi mnie za to,że jestem podobna do ojca).Powiedziała mi nawet,że spłodzili mnie w piwnicy (jak można swojemu dziecku takie rzeczy mówić) oraz ,że śmierć babci(jej mamy) to moja wina.Wiem,że raka jej nie wsadziłam ale po tym jak tak mi powiedziała ,to zastanawiam się czy nie rozchorowała się,bo zbyt często odwiedzałam ją i męczyłam ją tymi odwiedzinami.Sama nie wiem.Mam też spore lęki związane z tym,że dzieci mi zabiorą.Jestem dobrą matką,dzieci maja wszystko co im potrzeba.Chodzi o to,że społeczeństwo patrzy na rodziny wielodzietne jako na patologię.Nienawidzę słowa ,,patologia,,.Kocham swoje dzieci ponad wszystko i to,że założyłam dużą rodzinę nie wynika przecież z patologii.Niestety przewaga jest tych co właśnie tak myślą.Pisałam też na innym forum,gdzie wypowiadałam się na temat innej rodziny wielodzietnej( wszyscy na forum gnoili ją oprócz mnie a ja zostałam zgnojona ,bo miałam dobre zdanie na temat rodziny wielodzietnej).Najwidoczniej ten świat nie jest dla mnie,jeśli wszyscy są tak bezduszni( ja tak nie potrafię).Jestem zbyt wrażliwa i dlatego nie mam przyjaciół.Taki chodzący dziwoląg ze mnie,którego nikt nie potrafi zrozumieć.Nawet w domu mają ze mną problemy.Proszę o posprzątanie swojego pokoju i przez kilka dni mogę prosić ,to dzieci na odpierdziel zrobią a ja i tak muszę poprawić.Boję się iść do lekarza,mam dzieci a jak stwierdzą chorobę to mogą mi je odebrać.Muszę z tym żyć. -- 20 sty 2015, 17:06 -- Dzisiaj jestem kompletnie załamana.Czuję,że nie mam żadnego wsparcia.Chce mi się wyć.Gdyby istniała bezbolesna i szybka śmierć to skorzystałabym.Coraz bardziej widzę,że nikomu na mnie nie zależy.Wciąż tylko problemy,długi itp. a ja już nie daję rady.Wokół mnie nie ma raczej nikogo dorosłego kto wspierałby mnie jakkolwiek.Nie no najlepiej gdy jestem smutna zdołować mnie bardziej,zostawić bez wsparcia,pokazać że jestem nikim i zamknąć się w pokoju. Mąż he ja tak naprawdę to nawet nie mam partnera,bo wydaje mi się,że partnerstwo trochę na czymś innym polega. Ktoś wcześniej radził mi pogadać z mężem o moich problemach ale jak widać nie ma to sensu,bo u mnie nie ma partnerstwa a miłość to raczej tylko z mojej strony. Cała aż się trzęsę z nerwów tak jestem wyprowadzona z równowagi.Najgorsze jest to,że to co dotyczy mnie i dzieci to mój tylko problem a nie jego. BOŻE MÓJ JAK JA BYM CHCIAŁA ZNALEŹĆ W SOBIE ODWAGĘ I ODEJŚĆ Z TEGO ŚWIATA. Nie wiem jak długo strach przed zostawieniem dzieci samopas i bólem powstrzyma mnie...czuję,że powoli ta nić pęka. -- 20 sty 2015, 23:05 -- Szkoda,że nie mam z kim pogadać
  2. Bardzo dziękuję za rady. Każde złote myśli są piękne.Sama dawałam innym rady ale to nie takie proste zastosować je we własnym życiu.Racja czuję swoją ,,inność,,w rozumieniu świata i innych.Boję się wielu rzeczy i to mam wrażenie,że ma duży związek z moim dzieciństwem.Nie miałam w domu rodzinnym alkoholu,ani innych używek natomiast 100% manipulację moimi uczuciami.Byłam zmuszana do rzeczy,na które nie miałam ochoty(np.przyjaźń z kimś kogo nie lubię,ubranie czegoś co mnie ośmiesza,wymuszona nienawiść do kogoś bliskiego,bo mama z tą osobą się pokłóciła,siedzenie do północy nawet,żeby wykłóć na pamięć lekcję itp.).Jak kiedyś spróbowałam spokojnie wypowiedzieć swoje zdanie na ten temat,to zlała mnie rzemieniem ,który dała kiedyś do zrobienia(wisiał kiedyś na wierzchu i straszył).Nigdy nie zapraszałam znajomych ze szkoły,bo wstydziłam się zachowania mamy(na wszystko chciała mieć wpływ i jej zachowanie było i jest dziwne),swojego domu(zbieraniny dosłownie wszystkiego,chaosu,bałaganu).Gdy ja chciałam posprzątać ,to słyszałam,że do niczego się nie nadaję,nic nie umiem a jej rzeczy mam zostawić,bo to nie bałagan a ja jestem głupia i nic nie warta,więc co ja o tym wiem.Wielokrotnie też słyszałam,że mój ojciec to szuja,że zostawił ją w ciąży przed ołtarzem,że na naszej rodzinie jest wieloletnia klątwa i ja też będę miała nieudane związki i wszystko wcześniej czy później rozpadnie się.Gdy kiedyś wykrzyczała mi,że jestem zerem i żałuje,że ,mnie urodziła,bo takie ,,gówno,,jak ja-spłodzone w ciemnej piwnicy będzie zawsze ciemne i do niczego nie dojdzie w życiu.A studia to nie dla takich szmat jak ja-mówiła mi to mama w dzieciństwie.Nigdy mnie nie przytuliła,nie powiedziała miłego słowa.Wiele razy chowałam się w toalecie z nożem w ręce i chciałam się zabić.Nie zrobiłam tego,bo bałam się bólu i nie byłam pewna czy coś tam jest po drugiej stronie.Natomiast okaleczałam się tym nożem(nigdy nikt tego nie zauważył) oraz ryczałam(cicho,zamknięta,bo mama nie tolerowała płaczu) i dusiłam się ręką za szyje(teraz może to jest powód moich problemów z krtanią,a przecież nie powiem tego lekarzowi,bo to wstyd).Zawsze wszystkiego się wstydziłam i wstyd paraliżował mnie-przez to wiele rzeczy mnie ominęło i do niczego nie doszłam. Zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego.Potrafię być w pełni świaqdoma od czego zaczęły się moje problemy. Wiem co powinnam zrobić,jak powinnam myśleć,że przeszłość zostawić za sobą-A JEDNAK TKWI TO TAK GŁĘBOKO WE MNIE,ŻE NIE MOGĘ.Żal dusi,bo nie mam miłych wspomnień.Nie użalam się na codzień i funkcjonuje ,,normalnie,, ,robię codzień co do mnie należy ale izoluje się od wielu rzeczy na tym świecie przez mój lęk i duszę ból głęboko w sobie.Jest jeszcze jedna rzecz ,z którą walczę.W wieku 9 lat zostawiła mnie mama u babci(w tym czasie mama była w pracy).U babci był również mój 18 letni wtedy kuzyn.Babcia wyszła na około godzinę na zakupy.Wtedy zaczął się mój koszmar.Ciężko mi o tym mówić nawet po latach.Mój kuzyn najpierw wziął mnie na kolana i zaproponował zabawę w gilgotki.Później zdjął mi bluzkę i zaczął dotykać.Byłam zlęknięta,sparaliżowana,nawet głosu nie mogłam wydać.Nie chcę mówić nawet co było później.Najgorsze jest to,że nic z tym nie zrobiłam.Nie rozumiem tego,że chcąc krzyczeć i bronić się-nie mogłam tego zrobić-jakbym nie potrafiła.Później powiedział,że to ma być nasza tajemnica,bo inaczej ja trafię do więzienia razem z nim,bo zgodziłam się na to.Bałam się. Dopiero mając lat 15,gdy wiedziałam ,że ja byłam dzieckiem i to on powinien być ukarany wyżaliłam się babci.Była w szoku,przytuliła mnie,płakałyśmy.Ale prosiła mnie,żebym nie mówiła nikomu,tylko zapomniała,bo to zniszczy naszą rodzinę.Ja posłuchałam ale nie zapomniałam.Kiedyś gdy mama agresywnie do mnie podeszła-ja nie wytrzymałam już i powiedziałam co myślę o jej wychowaniu itp.Wtedy też powiedziałam jej o tym co zrobił mi mój kuzyn.Okazało się,że ona już dawno wiedziała,bo jednak babcia jej powiedziała.Skończyło się tylko na tym,że powiedziała mi,,jesteś suką i gdybyś tego nie chciała,to by do tego nie doszło,,.Płakałam wtedy jak nigdy i żal mnie dusił. To wszystko sprawiło,że nauka moja nie szła jak trzeba(wcześniej zapowiadałam się na dobrą uczennicę).W dodatku w szkole dokuczano mi-mówiono,,żaba,, , ,,obdartus,, , ,,tłuman,, , ,,pryszczol,, , ,,piegus,,.Zaszwe stałam na uboczu.Nie nawidziłam w-f-u byłam przy tuszy,nogi owłosione(mama nic nie kazała mi z tym robić),pryszcze.To był koszmar.Z perspektywy lat patrzę i nie widzę na zdjęciu brzydkiej dziewczynki ale tak byłam traktowana przez rówieśników a i w domu było piekło. BOJĘ SIĘ PSYCHIATRY,TERAPII Gdy już wyszłam z etapu dzieciństwa,miałam skończone te 18 lat otrzymałam w prezencie od mamy informację,że już jestem dorosła i mam znaleźć sobie pracę,by sama się żywić.Kończyłam właśnie praktyki.Zarabiałam na nich grosze.Dobrze,że babcia mi pomagała(chodziłam do niej na obiady) Pomocny też był obecny chłopak(poznałam go w kościele ADWENTYSTÓW DNIA 7).Szukałam za swojego czasu pomocy duchowej w kościołach różnej wiary(błądziłam i żyłam miłością do Boga).To mi pomogło wtedy przetrwać ból,który tkwił od dzieciństwa.Marzyłam wtedy,żeby założyć rodzinę,być inna niż moja mama.Chciałam być kochana i przez to szybko się związałam(czas pokazał z niewłaściwą osobą).Niedługo po tym zaszłam w ciążę.Urodziłam chłopczyka.Mama wyrzuciła mnie z domu.Mieszkałam u babci.Gdy syn miał 6 miesięcy to jego ojciec uciekł za granicę i zostawił nas(nigdy więcej nie widzieliśmy go).Bez alimentów,młoda,samotna z dzieckiem.Musiałam dać radę,byłam odpowiedzialna za małą istotkę.Pomagała mi trochę babcia,trochę mopr.Nie miałam koleżanek,własnych rozrywek.Życie poświęciłam dziecku i nie żałuję tego.Dziecko było dla mnie jedynym szczęściem jakie mnie spotkało.Miałam dla kogo żyć. Trzy lata później poznałam kogoś.Pomyślałam,że mój syn powinien mieć tatę.Nie szukałam nikogo.Sam się znalazł(robiłam zakupy) i zagadał.Później kawa za kawką i się rozwinęło.Zaszłam w ciążę i dopiero w 6 miesiącu przez przypadek okazało się,że ma żonę i dzieci a ja dla niego się nie liczę.Jak to możliwe?Jak mogłam być taka ślepa?Przecież ze mną był od środy do niedzieli a od pon do wt jeździł w jakieś delegacje.Tego było już zbyt wiele.Wszystkie koszmary wróciły.Urodziłam cudowną córeczkę,która jak mój syn nigdy już nie zobaczyła swojego taty.Nie wiem dlaczego to mnie spotyka?Ciągle zadawałam sobie to pytanie.Czułam się jak śmieć.Jednak żyłam dalej,bo musiałam.Choć raz miałam chwilę załamania i próbowałam popełnić samobójstwo(wzięłam nałykałam się tabletek nasennych).Dziadek w porę przyszedł do domu(byłam nieprzytomna) i wezwał pogotowie.Nigdy nie rozmawiałam z psychologiem,bo odmawiałam współpracy.Wyszłam ze szpitala i żyłam dalej(babcia ze mną pogadała i słowami zapewniła mi bezpieczeństwo).Tak naprawdę uświadomiła mi,że jest już starsza osobą i nieb zaopiekuje się moimi dziecmi a jak umrę zostaną same.To do tej pory trzyma mnie przy życiu.Nie do końca,bo jak pisałam poprzednio odkąd babcia umarła panicznie boje się śmierci(latam po lekarzach i szukam czy czasem nic we mnie nie siedzi np,,rak).Niestety jak do tej pory to latanie okazało się słuszne-znaleźli gózy ale całe szczęście nie są złośliwe ale trzeba usunąć ,bo są z tendencją do uzłośliwiania.Zastanawiam się czy gdyby nie mój lęk ,to poszłabym w porę do lekarza?Z drugiej strony męczy mnie ten lęk i ogranicza. MOJA CODZIENNOŚĆ. Szkoła,dom,dzieci,sprzątanie,gotowanie,ciągłe szarpanie się,by cokolwiek wyegzekwować od dzieci czy partnera,brak poczucia bezpieczeństwa,brak jakichkolwiek przyjemności,egzekwowanie ode mnie wszystkiego co chcą a nie dawanie wzamian niczego.Nie kłócę się,jestem służącą,która podciera na życzenie tyłek,bo boje się samotności.Moją rodzinę kocham nad życie ale to egoiści i ja o tym wiem ale nie zrobię z tym nic,bo wiem,że jakakolwiek próba zmiany mojego partnera nie uda się(słyszałam już to)więc nie chcąć zostać samą męczę się i robię rzeczy,na które wiele razy nie mam ochoty ale jestem sama w tej 6 osobowej rodzinie( dwoje dzieci mamy wspólnych) i nie mam zmian jak w pracy,a w dodatku bezpłatna ta praca.Ale cóż przecież sama sobie jestem winna,bo tak wybrała.Komu mam się żalić?Do psychiatry iść?Boję się,że wyśmieje mnie,powie,że to moja wina i jeszcze zgłosi to gdzies ,bo mam przecież dzieci a sama ze sobą nie daję rady. Nie potrafię nawet się zrelaksować.Ciągle jestem spięta-nawet podczas intymnych zbliżeń.Ciągle udaję dobrą minę do złej gry.Nikt tak naprawdę nie poznałby po mnie,że tak to wszystko odczuwam.A jeśli chodzi o mojego partnera to podejmowałam kiedyś próbę rozmów na temat moich uczuć i problemów ale to nie ma sensu-on i tak na to nic nie poradzi CHOĆ TO SMUTNE TO PRAWDZIWE-JESTEM NIEUDACZNIKIEM ŻYCIOWYM.CHOĆ PRÓBUJE TO NIE UDAJE SIĘ. ŻYJĘ W NIEREALNYM ŚWIECIE.UDAJĘ KOGOŚ KIM NIE JESTEM. BOJĘ SIĘ POKAZAĆ PRAWDZIWĄ TWARZ,BY KTOŚ MNIE NIE WYŚMIAŁ. Jeszcze raz dziękuję Wam,że wogóle odezwaliście się do mnie i poświęciliście swój czas,by pogadać,przeczytać,poradzić.DZIĘKUJĘ:) Znacie może psychiatrę,terapię w Szczecinie na NFZ i takiego 100% anonimowego?
  3. Witam ja tak naprawdę nie wiem co mi jest.Nie mówię o tym nikomu.Czasem gadam i żalę się sama sobie,czasem wyobrażam sobie fajne rzeczy,sytuacje nie mające miejsca,by na chwilę poczuć się lepiej). w nierealnym świecie do tej pory mimo,że jestem dorosła nie od dziś.Myślę,że podświadomość moja nie dopuszczała myśli,że śmierć dotknię kogoś z moich bliskich.W styczniu 2013 gdy moja babcia(po mojej namowie) zgodziła się pójść do szpitala nie sądziłam,że to tak się potoczy.Miała zwykłe objawy grypy(wymioty i brak apetytu od miesiąca).Po tygodniu pobytu w szpitalu zdiagnozowali nowotwór z przerzutami i tego dnia co była diagnoza zmarła.Nie zdążyłam się nawet z nią pożegnać,bo od kilku dni była już nieświadoma i w większości spała(na przemian z wymiotami i płaczem z bólu).Byłam wtedy w ciąży(zmarła w styczniu a ja rodziłam w czerwcu).Nie zdążyła zobaczyć prawnuczki.Przeżyłam tą śmierć jak nic dotąd.Do tej pory nie pogodziłam się z nią.Odkąd umarła strasznie boje się śmierci(wpadam w paranoje).Mam 4 dzieci i nie chcę pozostawić je same(mąż pracuje i nie wychowa je sam),lękam się też tego,że mężowi coż się stanie(nie dam sobie wtedy rady) a jak coś stanie się dzieciom(nie przeżyje tego).To nie tylko to,bo odkąd umarła mam też inne lęki.Strach,że nie dam sobie rady,bo babcia była dla mnie jedyną osobą,której 100% ufałam i na,którą mogłam zawsze liczyć.Przy niej wiedziałam,że nic mi nie grozi i Ona zawsze mnie ochroni.Wiem,że mam męża ale nie wiem dlaczego nie potrafię czuć się przy nim 100% bezpiecznie choć go z całych sił kocham.Wpadam w jakaś paranoje.Nie okazuje tego tak,by gołym okiem było widoczne a to co mam wypłakać ,to wypłaczę w ciągu dnia jak mąż jest w pracy.Nie mam rodziców ,na których mogę liczyć(ojciec mamę zostawił jak zaszła ze mną w ciążę a mama od dzieciństwa nienawidzi mnie za to,że jestem podobna do ojca).Powiedziała mi nawet,że spłodzili mnie w piwnicy (jak można swojemu dziecku takie rzeczy mówić) oraz ,że śmierć babci(jej mamy) to moja wina.Wiem,że raka jej nie wsadziłam ale po tym jak tak mi powiedziała ,to zastanawiam się czy nie rozchorowała się,bo zbyt często odwiedzałam ją i męczyłam ją tymi odwiedzinami.Sama nie wiem.Mam też spore lęki związane z tym,że dzieci mi zabiorą.Jestem dobrą matką,dzieci maja wszystko co im potrzeba.Chodzi o to,że społeczeństwo patrzy na rodziny wielodzietne jako na patologię.Nienawidzę słowa ,,patologia,,.Kocham swoje dzieci ponad wszystko i to,że założyłam dużą rodzinę nie wynika przecież z patologii.Niestety przewaga jest tych co właśnie tak myślą.Pisałam też na innym forum,gdzie wypowiadałam się na temat innej rodziny wielodzietnej( wszyscy na forum gnoili ją oprócz mnie a ja zostałam zgnojona ,bo miałam dobre zdanie na temat rodziny wielodzietnej).Najwidoczniej ten świat nie jest dla mnie,jeśli wszyscy są tak bezduszni( ja tak nie potrafię).Jestem zbyt wrażliwa i dlatego nie mam przyjaciół.Taki chodzący dziwoląg ze mnie,którego nikt nie potrafi zrozumieć.Nawet w domu mają ze mną problemy.Proszę o posprzątanie swojego pokoju i przez kilka dni mogę prosić ,to dzieci na odpierdziel zrobią a ja i tak muszę poprawić.Boję się iść do lekarza,mam dzieci a jak stwierdzą chorobę to mogą mi je odebrać.Muszę z tym żyć. BEZNADZIEJNIE SIĘ CZUJĘ.CIĄGŁE LĘKI.STRACH.UDAWANIE ,ŻE JEST OK. M.K lat 31
  4. Czy to są objawy nerwicy?-WĄTEK ZBIORCZY Post dzisiaj, 21:15 Od: dzisiaj, 18:15 Posty: 1 Witam ja tak naprawdę nie wiem co mi jest.Nie mówię o tym nikomu.Czasem gadam i żalę się sama sobie,czasem wyobrażam sobie fajne rzeczy,sytuacje nie mające miejsca,by na chwilę poczuć się lepiej). w nierealnym świecie do tej pory mimo,że jestem dorosła nie od dziś.Myślę,że podświadomość moja nie dopuszczała myśli,że śmierć dotknię kogoś z moich bliskich.W styczniu 2013 gdy moja babcia(po mojej namowie) zgodziła się pójść do szpitala nie sądziłam,że to tak się potoczy.Miała zwykłe objawy grypy(wymioty i brak apetytu od miesiąca).Po tygodniu pobytu w szpitalu zdiagnozowali nowotwór z przerzutami i tego dnia co była diagnoza zmarła.Nie zdążyłam się nawet z nią pożegnać,bo od kilku dni była już nieświadoma i w większości spała(na przemian z wymiotami i płaczem z bólu).Byłam wtedy w ciąży(zmarła w styczniu a ja rodziłam w czerwcu).Nie zdążyła zobaczyć prawnuczki.Przeżyłam tą śmierć jak nic dotąd.Do tej pory nie pogodziłam się z nią.Odkąd umarła strasznie boje się śmierci(wpadam w paranoje).Mam 4 dzieci i nie chcę pozostawić je same(mąż pracuje i nie wychowa je sam),lękam się też tego,że mężowi coż się stanie(nie dam sobie wtedy rady) a jak coś stanie się dzieciom(nie przeżyje tego).To nie tylko to,bo odkąd umarła mam też inne lęki.Strach,że nie dam sobie rady,bo babcia była dla mnie jedyną osobą,której 100% ufałam i na,którą mogłam zawsze liczyć.Przy niej wiedziałam,że nic mi nie grozi i Ona zawsze mnie ochroni.Wiem,że mam męża ale nie wiem dlaczego nie potrafię czuć się przy nim 100% bezpiecznie choć go z całych sił kocham.Wpadam w jakaś paranoje.Nie okazuje tego tak,by gołym okiem było widoczne a to co mam wypłakać ,to wypłaczę w ciągu dnia jak mąż jest w pracy.Nie mam rodziców ,na których mogę liczyć(ojciec mamę zostawił jak zaszła ze mną w ciążę a mama od dzieciństwa nienawidzi mnie za to,że jestem podobna do ojca).Powiedziała mi nawet,że spłodzili mnie w piwnicy (jak można swojemu dziecku takie rzeczy mówić) oraz ,że śmierć babci(jej mamy) to moja wina.Wiem,że raka jej nie wsadziłam ale po tym jak tak mi powiedziała ,to zastanawiam się czy nie rozchorowała się,bo zbyt często odwiedzałam ją i męczyłam ją tymi odwiedzinami.Sama nie wiem.Mam też spore lęki związane z tym,że dzieci mi zabiorą.Jestem dobrą matką,dzieci maja wszystko co im potrzeba.Chodzi o to,że społeczeństwo patrzy na rodziny wielodzietne jako na patologię.Nienawidzę słowa ,,patologia,,.Kocham swoje dzieci ponad wszystko i to,że założyłam dużą rodzinę nie wynika przecież z patologii.Niestety przewaga jest tych co właśnie tak myślą.Pisałam też na innym forum,gdzie wypowiadałam się na temat innej rodziny wielodzietnej( wszyscy na forum gnoili ją oprócz mnie a ja zostałam zgnojona ,bo miałam dobre zdanie na temat rodziny wielodzietnej).Najwidoczniej ten świat nie jest dla mnie,jeśli wszyscy są tak bezduszni( ja tak nie potrafię).Jestem zbyt wrażliwa i dlatego nie mam przyjaciół.Taki chodzący dziwoląg ze mnie,którego nikt nie potrafi zrozumieć.Nawet w domu mają ze mną problemy.Proszę o posprzątanie swojego pokoju i przez kilka dni mogę prosić ,to dzieci na odpierdziel zrobią a ja i tak muszę poprawić.Boję się iść do lekarza,mam dzieci a jak stwierdzą chorobę to mogą mi je odebrać.Muszę z tym żyć. NIE WIEM CO MI JEST POPROSTU CZUJĘ SMUTEK,PŁACZĘ,CHWILAMI ZAPOMINAM PÓŹNIEJ WRACAJĄ LĘKI,STRACH I NERWY. Udaję,że jest dobrze ale duszę wszystko w sobie latami i przed światek ukrywam wszystko,udaje ,że jest ok a w zaciszu domowym jak jestem sama wybucham płaczem.
  5. Witam ja tak naprawdę nie wiem co mi jest.Nie mówię o tym nikomu.Czasem gadam i żalę się sama sobie,czasem wyobrażam sobie fajne rzeczy,sytuacje nie mające miejsca,by na chwilę poczuć się lepiej). w nierealnym świecie do tej pory mimo,że jestem dorosła nie od dziś.Myślę,że podświadomość moja nie dopuszczała myśli,że śmierć dotknię kogoś z moich bliskich.W styczniu 2013 gdy moja babcia(po mojej namowie) zgodziła się pójść do szpitala nie sądziłam,że to tak się potoczy.Miała zwykłe objawy grypy(wymioty i brak apetytu od miesiąca).Po tygodniu pobytu w szpitalu zdiagnozowali nowotwór z przerzutami i tego dnia co była diagnoza zmarła.Nie zdążyłam się nawet z nią pożegnać,bo od kilku dni była już nieświadoma i w większości spała(na przemian z wymiotami i płaczem z bólu).Byłam wtedy w ciąży(zmarła w styczniu a ja rodziłam w czerwcu).Nie zdążyła zobaczyć prawnuczki.Przeżyłam tą śmierć jak nic dotąd.Do tej pory nie pogodziłam się z nią.Odkąd umarła strasznie boje się śmierci(wpadam w paranoje).Mam 4 dzieci i nie chcę pozostawić je same(mąż pracuje i nie wychowa je sam),lękam się też tego,że mężowi coż się stanie(nie dam sobie wtedy rady) a jak coś stanie się dzieciom(nie przeżyje tego).To nie tylko to,bo odkąd umarła mam też inne lęki.Strach,że nie dam sobie rady,bo babcia była dla mnie jedyną osobą,której 100% ufałam i na,którą mogłam zawsze liczyć.Przy niej wiedziałam,że nic mi nie grozi i Ona zawsze mnie ochroni.Wiem,że mam męża ale nie wiem dlaczego nie potrafię czuć się przy nim 100% bezpiecznie choć go z całych sił kocham.Wpadam w jakaś paranoje.Nie okazuje tego tak,by gołym okiem było widoczne a to co mam wypłakać ,to wypłaczę w ciągu dnia jak mąż jest w pracy.Nie mam rodziców ,na których mogę liczyć(ojciec mamę zostawił jak zaszła ze mną w ciążę a mama od dzieciństwa nienawidzi mnie za to,że jestem podobna do ojca).Powiedziała mi nawet,że spłodzili mnie w piwnicy (jak można swojemu dziecku takie rzeczy mówić) oraz ,że śmierć babci(jej mamy) to moja wina.Wiem,że raka jej nie wsadziłam ale po tym jak tak mi powiedziała ,to zastanawiam się czy nie rozchorowała się,bo zbyt często odwiedzałam ją i męczyłam ją tymi odwiedzinami.Sama nie wiem.Mam też spore lęki związane z tym,że dzieci mi zabiorą.Jestem dobrą matką,dzieci maja wszystko co im potrzeba.Chodzi o to,że społeczeństwo patrzy na rodziny wielodzietne jako na patologię.Nienawidzę słowa ,,patologia,,.Kocham swoje dzieci ponad wszystko i to,że założyłam dużą rodzinę nie wynika przecież z patologii.Niestety przewaga jest tych co właśnie tak myślą.Pisałam też na innym forum,gdzie wypowiadałam się na temat innej rodziny wielodzietnej( wszyscy na forum gnoili ją oprócz mnie a ja zostałam zgnojona ,bo miałam dobre zdanie na temat rodziny wielodzietnej).Najwidoczniej ten świat nie jest dla mnie,jeśli wszyscy są tak bezduszni( ja tak nie potrafię).Jestem zbyt wrażliwa i dlatego nie mam przyjaciół.Taki chodzący dziwoląg ze mnie,którego nikt nie potrafi zrozumieć.Nawet w domu mają ze mną problemy.Proszę o posprzątanie swojego pokoju i przez kilka dni mogę prosić ,to dzieci na odpierdziel zrobią a ja i tak muszę poprawić.Boję się iść do lekarza,mam dzieci a jak stwierdzą chorobę to mogą mi je odebrać.Muszę z tym żyć.
×