witam wszystkich:) moze ktos mi pomoze i doradzi co zrobic.
Czuje ze dzieje sie ze mna cos niedobrego ,mam meza ktory jest niepelnosprawny,kiedys bylismy szczesliwa para do 2001 roku,w tym roku wlasnie zmarl moj tata ,3 miesiace potem chlopak zachoowal na góza mózgu,to byl ciezki okres,ale sie zebralam,choroba nas wzmocnila i dala sile walczyc.4 lata temu 2 operacja i chlopak przestal chodzic.stan byl ciezki bardzo ale sie wykaraskal choc dalej wymaga stalej opieki.zostalam z nim mimo przeciwnsci rodziny,mimo ciezkiej sytuacji dawalismy rade bo wiara czynila cuda,on ani ja nie pogodzilismy sie z tym ze akurat nas to spotkalo.walcze caly czas o lepszy byt.tylko ostatnio stracilam wiare,czuje ze sie wypalam powoli ze nie mam o co walczyc.kocham go bardzo.nie potrafie go zostawic choc tesknie za normalnym zyciem,sni mi sie zdrowy maz po nocach budze sie wtedy rozdrazniona i z placzem,nie chce aby widzial moich łez bo mowi wtedy ze jestem nieszczesliwa.czasami sami nie potrafimy sie dogadac.choc stara sie mnie wspierac bo widzi jaka jestem rozdrazniona ze placze zle sypian nie jem,mniej dbam o dom i siebie bo wole lezec w łozku,kazdy mowi mi ze jestem silna ze podjelam sie takiego wyzwania,tez tak myslalam ale to chyba ponad moje sily.myslalam o samobójstwie,probowalam jesc tabletki.nie wiem co mam robic co myslec?.bede wdzieczna za pomoc