Skocz do zawartości
Nerwica.com

martingarrix

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez martingarrix

  1. Mam problem, nie wiem do którego działu pasuje, ale wydaję mi się że tu. Mam natrętne, nieustające myśli o tym, że muszę się uczyć. Studiuję medycynę, nauki jest naprawdę dużo i moje życie jest jej całkowicie podporządkowane. Ostatnio zauważyłem, że ciągle myślę o tym, że powinienem się uczyć, nie potrafię cieszyć się niczym - spotkaniem z dziewczyną, imprezą, nawet szkoda mi czasu na robienie sobie jedzenia, bo myślę, że to marnowanie czasu który powinienem poświęcić na naukę... I doszło do tego, że patrząc obiektywnie tego czasu mam naprawdę dużo... i co się okazuję? I tak go marnuję! Siadam do książek, po 10 minutach czytania tracę koncentrację, co chwilę sprawdzam coś na komputerze, przechadzam się po pokoju, chodzę do łazienki umyć ręce, wracam do książek, czytam, wpadam w złość i frustrację bo często czytam nierozumnie, bez skupienia , bardzo ciężko mi cokolwiek zapamiętać, znowu wstaję, tracę koncetrację i tak potrafię cały dzień. Pod koniec myślę, jak bardzo zmarnowałem dzień i obiecuję sobie że następnego poświęcę nauce więcej czasu... Potem dziewczyna chce się spotkać, a ja jej odmawiam, bo stwierdzam że muszę się uczyć, że nie mam czasu. Zdaję sobie sprawę z tego że to nienormalne, ale nie potrafię tego przemóc. W liceum jakoś potrafiłem się skupić i po prostu nauczyć czego trzeba, ale ogrom materiału na studiach za każdym razem tak mnie przeraża, że niczego nie nauczyłem się porządnie (a jestem już na 3 roku), zdaję wszystko fuksem, lub dzięki temu że powtarzają się pytania z poprzednich lat, czuję , że tak naprawdę niczego nie potrafię z medycyny i wprowadza mnie to w coraz większą panikę, że nie dam rady jako lekarz, nie dam rady z tą pracą mając taką wiedzę i tak upośledzoną umiejętność jej trzeźwego przyswajania i wizja tego że całe życie lekarza to nauka i wielka odpowiedzialność wpadam w jeszczcze większą panikę...
  2. Żyję fazami, czasem jest lepiej, czasem gorzej... Teraz jest zdecydowanie gorzej. Od jakiegoś czasu, powiedzmy dwóch tygodni, wrócił do mnie stan, którego nie zaznałem od początku roku 2015. Stan w którym jestem obojętny na wszystko, bez uczuć, bez energii, nie potrafię wstać przed 13, nie potrafię zrobić nic produktywnego, nie widuję się z ludźmi, nie potrafię rozmawiać z dziewczyną, po każdym spotkaniu z nią zarzucam sobie, że jestem złym chłopakiem, że źle ją traktuję, że nic do niej nie mówię tylko słucham jak ona opowiada... Że nie potrafię jasno precyzować czego chcę, nie potrafię nic planować jako facet, nie potrafię być facetem w związku, nie potrafię wyrażać uczuć, nie mam ochoty nawet na seks... Bo w sumie o czym miałbym mówić skoro moje życie stoi, skoro nie mam znajomych, skoro nic się u mnie nie dzieje... Czuję jakbym nie miał niczego, był nikim, nie miał nic do powiedzenia, żadnych poglądów, boję się ludzi, najchętniej nie wychodziłbym nawet do sklepu... Czasem patrzę na swoje zdjęcia z przed paru lat (przed rozpoczęciem studiów i poznaniem na nich dziewczyny) i tęsknię do tamtych czasów, do tamtego mnie bo widzę, że wtedy żyłem bardziej, pełniej, normalniej. Liceum, gimnazjum, koledzy, sport, nauka, normalne życie, a teraz... Wszystko się miesza, brak w moim życiu ładu... Śpię po 12h, jem śmieci, mam zamglony umysł, nie potrafię przeczytać dwóch zdań w książce, nie widzę żadnych pozytywów mojego życia, kwestionuje sens każdej błahej czynności jaką mam do wykonania... Chyba wariuję, a najgorsze jest to, że niedługo to pewnie minie, zapomnę o tym gdzieś w pędzie uczelnianej sesji i poczuję, że nawet jest ok. Że może jestem zwyczajnie nietowarzyski, introwertyczny ale generalnie jest ok... I potem, niespodziewanie, to wróci i znów nie będę widział światła w tunelu... A poza tym mam fobię społeczną, okropną, a najbardziej boję się spotkać z dawnymi znajomymi. Jakiś miesiąc temu dostałem zaproszenie od znajomego na imprezę urodzinową i od wtedy tylko jak o niej myślę, o tym, że się zbliża, to mam atak paniki. A jak pomyślę ile będzie tam innych znajomych z dawnych lat i o tym że zobaczą że chyba jestem nienormalny to boję się jeszcze bardziej. Na dodatek mam tam iść z dziewczyną, od dwóch lat nikt z nich ( a byli to moi dość bliscy kumple ) jej nie poznał i boję się najbardziej. Że przy niej nie będę potrafił w ogóle z nimi rozmawiać, że ona będzie czuła się niekomfortowo, że ona zobaczy że jestem psychiczny... Że ktoś z dawnych znajomych powie "boże jak my sie dawno nie widzieliśmy, co sie nie odzywasz" i nie będę wiedział kompletnie co odpowiedzieć. Bo nie wiem czemu, ale się nie odzywam. Z wszystkimi straciłem kontakt, studiuję w innym niż rodzinnym mieście i jedyną osobą z kim teraz rozmawiam i kontaktuję się jest moja dziewczyna, plus rodzice i rodzeństwo... Koszmar z którym nawet nie staram się walczyć. Uciekam tylko w spanie i oglądanie seriali, unikam imprez i zastanawiam się czy tej też nie uniknąć... Nie wiem czemu to piszę, po prostu łatwiej zebrać myśli gdy się je zapisze, a może ktoś ma jakiś złoty środek na to co się dzieje w mojej głowie.
  3. To nie jest tak, że nie uczę się, bo mam co innego do roboty, że chce obejrzeć film, mecz, pograć na komputerze czy spotkać się ze znajomymi. Nie, to byłoby normalne. Nie robię nic i nic mi się nie chcę, cały dzień próbuję zmusić się do nauki i nie udaje mi się- przekładam to na jutro, a przecież dziś spokojnie mógłbym usiąść do niej, bo i tak nic nie będę robił, tylko trwonił czas. WTF
  4. apetyt w porzadku, raczej grubne nawet ale jakos nic bardziej czy mniej.. z libido i erekcja zadnych problemow, koncentracja slaba ale pamiec o dziwo dobra, jak juz sie zawezme i mam dzien do nauki (czyli raczej nie wtedy gdy nic nie mam do zrobienia bo wtedy jestem ospaly i do niczego) to idzie mi dobrze. wlasnie tez myslalem nad tym zeby sobie zrobic notes i zorganizowac kazdy dzien, nawet dnie wolne, zeby wiedziec ze cos mam do zrobienia i bardziej sie ogarnac ale nikt nade mna teraz nie stoi wiec bardzo zle mi to idzie... no wlasnie chcialem zmusic sie przed swietami do silowni, ogolnie w wakacje, bedac w domu udawalo mi sie zmuszac do biegania, ale jak juz pojechalem na studia to ani razu nie poszedlem biegac, to ze mieszkam sam, nikt mnie nie pilnuje, nie mowi co mam robic, powoduje ze nie robie nic... czy psychiatra jest od razu konieczny, moze najpierw psycholog? bardzo Ci dziekuje Ricah ze sie zainteresowales moim problemem, to naprawde mile ze ktos sie wysilil zeby to przeczytac;)
  5. Nie ze nie wzbudza zadnych emocji... Kurcze ja mysle ze odczuwam emocje ale przytlumione, moze zle sie wyrazilem. Ale czasami, gdy zaczynamy rozmawiac o uczuciach itd. to juz mam totalna pustke w glowie, i wtedy nie czuje nic... Zaczelo sie nie wiem kiedy, przytlumiony chyba bylem od zawsze, no moze do 4 klasy w podstawowce. Potem wszyscy moi najlepsi kumple wyprowadzili sie i zostalem z ludzmi z ktorych z nikim sie nie zaprzyjaznilem juz. i chyba juz od wtedy nigdy sie z nikim nie zaprzyjaznilem... byc moze w gimnazjum i to nie z facetem a z dziewczyna. no i od wtedy stalem sie jakis taki zblazowany, w gimnazjum to sie wzmocnilo. ciagle kontrolowanie siebie, swoich emocji, zeby sie zbytnio nie zaangazowac, zeby sie za bardzo nie rozesmiac, zeby sie nie rozplakac, bo to smieszne, zalosne... i tak jest w sumie do dzis, odkad poszedlem na studia (w 2012) to sie poglebia i teraz kiedy ostatnio mamy klopoty w zwiazku i dziewczyna zaczela mi duzo wyrzucac to tak napradwe troche otworzyla mi oczy ze cos naprawde ze mna jest nie tak. nie potrafie kochac w taki sposob w jaki ona kocha, mi tak nie zalezy, nie czuje tego tak gleboko... w ogole od poczatku stuidow sie zmienilem, mocno wyizolowalem od ludzi. na poczatku mialem naprawde ciezki czas, studia mnie uderzyly jak pedzacy pociag, bylo duzo nauki, malo znajomych, nieznane miasto... dopoki nie poznalem mojej dziewczyny myslalem o ich rzuceniu... od poczatku studiow poza nauka bardzo duzo spie, gdy nie mam zajec potrafie spac 12-14h a i tak nie czuje sie wyspany... zauwazylem tez ze mam zmiany nastrojow zaleznie od tego ile mam do robienia... czasami gdy mam zajecia dzien w dzien od 8 to zyje jakos tak pelniej, jestem weselszy, lepiej dogaduje sie z ludzmi... natomiast gdy nie mam zajec (zdarza sie, np teraz przed swietami byly dwa tygodnie wolnego) i nie musze nic robic to naprawde nic nie robie... trace zainteresowanie czymkolwiek, dziewczyna, wychodzeniem z domu, nie hcce mi sie nic - golic, gotowac, tylko bym spal, siedzial przed kompem i jadl pizze. ostatnio przed swietami mialem 2 tyg wolnego i chcialem w tym czasie choc raz isc na silownie bo byly dni otwarte... nie udalo mi sie do tego zmusic mimo ze nie mialem zadnych zajec! co do odreagowywania stresow- to wlasnie nie mam nic- najbardziej lubie gdy mogge po zajeciach wrocic do domu, nie musiec sie uczyc, kupic sobie jakies jedzenie i siedziec przy kompie ogladajac youtube... i zamiast np isc spac wczesniej np o 23, poczytac czy cos, to siedze przy kompie do 2 nie robiac nic konstruktywnego... otwieram sobie np 10 kart z rozynmi ciekawymi rzeczami ktore sobie przeczytam danego wieczoru i nie czytam zadnej z nich ogladajac youtube'a ..... rodzicow zawsze postrzegalem jako dobrych, bardzo ich kocham, mam dobry kontakt, zwlaszcza z matka... przynajmniej tak mi sie wydaje. ale wiem ze sa nadopiekunczy, zbyt ingerujacy, podejmujacy decyzje za mnie, zwlaszcza matka... a kontakt dobry ale naprawde plytki, matka niewiele o mnie wie, ja niewiele o niej. zyjemy w dobrych, powyzej przecietnych warunkow. z ojcem kontakt na zasadzie glupot, duzo zartow, malo prawdziwej tresci. jest lekarzem, ja ucze sie na lekarza i nigdy ale nigdy nie zainteresowal mnie tym zawodem, nigdy nie opowiedzial nic ciekawego z pracy, obawiam sie ze sam jest podobna osobowoscia do mnie. na studia poszedlem bardziej z rozsadku niz zainteresowania i czasami czuje ze mnie nawet ciekawia , ale jak widze jak inni z moich wspolstudentow ekscytuja sie tym, ciesza sie zajeciami w szpitalu to jakos widze ze ja tego tak mocno nie czuje... ehh calkowite pogubienie, nawet nie wiem co mi najbardziej przeszkadza- uposledzone odczuwanie, brak samodyscypliny, uposledzone relacje, ciagla sennosc, zmeczenie... nie wiem nigdy nie leczylem sie psychiatrycznie, nie bylem u psychologa, nie bralem narkotykow, pije bardzo okazyjnie, na studiach wypilem mniej alkoholu niz w liceum... pamietam ze jeszcze jak bylem w liceum, mieszkalem z rodzicami potrafilem robic cos ponad to co musze, chodzilem na silownie, dbalem o siebie, spotykalem sie ludzmi, imprezowalem, chodzilem na pilke... teraz nic mi sie nie chce, do niczego nie potrafie sie zmusic, najchetniej siedzialbym ciagle w domu
  6. no ale czy opis tez pasuje do osoby schizoidalnej? moze potrafisz jakos pomoc takiej osobie
  7. Witam, powiem krotko, nie potrafie odczuwac normalnie. Wszystkie moje uczucia- radosc, smutek, milosc, spontanicznosc sa splycone, jakby w glowie ciagle dzialala kontrolka ktora nie pozwala mi na pelne odczuwanie czegokolwiek, jakbym ufiskowal sobie ze radosc czy smutek sa smieszne/zalosne/sztuczne i ze musze sie kontrolowac zeby w taka smiesznosc nie popadac. Przez to ani nie potrafie sie prawdziwie cieszyc czymkolwiek, ani smucic, ani nie potrafie kochac, na niczym mi nie zalezy tak naprawde, nic tak naprawde nie lubie robic. Mam dziewczyne, nawet od 2 lat, ale tak jak ona ostatnio powiedziala- 'gdybym teraz wyszla to bys nawet za mna nie poszedl, ty tylko jestes ze mna bo jest ci wygodnie' i niestety nie wiedzialem co jej odpowiedziec bo jedyne co przebiegalo mi przez glowe to ze pewnie ma racje..... nie potrafie sie pozbyc tego zachowania, tego cynizmu w mojej osobie- zamiast pracowac nad soba, probowac robic cos ciekawego co bym moze polubil to ja jakby 'lubuje' sie ta swoja sytuacja, podswiadomie czekajac ze wreszcie dojdzie do czegos (np dziewczyna mnie zostawi) co w koncu pomoze mi sie otrzasnac, zaczac od nowa... ale wiem ze to nie nadejdzie, ze gdyby odeszla to juz w ogole stalbym sie nolifem ktory po zajeciach wraca do domu i tylko spi i uczy sie... bo jestem na 3 roku wymagajacych studiow, poza domem, na studiach nie nawiazalem zadnych relacji, poza znalezieniem dziewczyny... zawsze mialem problem z nawiazywaniem trwalych relacji, zawsze po np 3 latach liceum orientowalem sie ze wszyscy w klasie maja jakies glebszze relacje miedzy soba, oczywiscie mialem kolegow, ale przyjaciol, takich z ktorymi czulem sie jak z rodzina nie mialem od czasow 4 klasy podstawowki... stracilem kontakt z praktycznie wszystkimi znajomymi z wczesniejszych lat i mimo ze wewnetrznie tego zaluje, to nie potrafie sie zmusic zeby to odtworzyc bo uwazam za smieszne/zalosne to ze na kims mi zalezy, to ze o kogos zabiegam... nigdy o nikogo ine zabiegalem, zawsze przyzwyczajony, ze jak juz to zabiegaja o mnie... ale teraz na studiach juz nikt poza dziewczyna nie zabiega o mnie, i przez to nie nawiazalem juz na studiach naprawde praktycznie zadnych relacji, moze z jedna dwoma osobami dogaduje sie nieco lepiej nie mam zadnych cech, uwazam ze nie mam charakteru, wszyscy maja jakas charakterystyke, a ja- jak kiedys powiedziala pani w szkole "taki znudzony dyzio"... jak ktos mialby mnie udawac to nikt nigdy by nie chcial- ja nie jestem charakterystyczny. poza studiami nic nie robie, nic nie mam, od malego mowili mi ze mam slomiany zapal... a teraz na studiach to juz w ogole, nauka, zajecia, czasami dziewczyna (ale spotkania sa mialkie, najczesciej u mnie, siedzimy, lezymy, nawet nie uprawiamy seksu - jest zatwardziala katoliczka) i nie wiem utknalem w tym marazmie i nie potrafie wyjsc... jest mega niespojnie, mega poszarpane, ale nie potrafie tego pozbierac, znalazlem opis OSOBOWOSCI SCHIZOIDALNEJ i dosc mocno pasuje moze ktos cos zapyta, pomoze, ustali, bo sam sie w tym sobie gubie
  8. martingarrix

    Witam

    Witam, jestem mezczyzna, studentem, troche sie ze soba mecze dlatego postanowilem zalozyc tutaj konto i moze troche pomeczyc innych pozdrawiam
×