Nie znalazłam się tutaj przez przypadek. Długo zastanawiałam się czy mam na tyle odwagi, żeby tu napisać i przyznać się przed samą sobą, że mam ze sobą cholerny problem. Powinnam była już dawno to zrobić. Sama nie wiem dlaczego tego wcześniej nie zrobiłam. Może liczyłam na to, że jakoś sama się ze sobą uporam. Niestety, nie dałam rady. Co mi jest? Nie mam pojęcia i podejrzewam, że terapeuta, do którego chodzę od pół roku - też nie wie. To, że nie panuję nad swoim życiem, to chyba normalne - któż nad tym panuje? Poza tym to: notorycznie się upijam, urywa mi się film i robię rzeczy o których na trzeźwo nawet bym nie pomyślała, z agresją, przygodnym seksem, zachowaniami autodestrukcyjnymi itp. Jak już zacznę to nie potrafię przestać pić. Rozpaczliwie boję się odrzucenia i za wszelką cenę spełniam oczekiwania innych, ignorując przy tym własne pragnienia i potrzeby. Idealizuję osoby, które mnie porzuciły, przy tym gardzę osobami, które mnie akceptują. A paradoksalnie, najbardziej potrzebuję właśnie akceptacji. Sama siebie nie akceptuję, nie wiem czego chcę, jestem pełna sprzeczności. Mam różne fobie i lęki. Nie czuję, że żyję. W głowie mi się miesza, nie wiem co i kiedy się wydarzyło, co faktycznie zrobiłam, a co mi się tylko przyśniło (albo było znacznie wcześniej/później). Jestem zrezygnowana, na niczym mi nie zależy. Nie zrobiłoby mi chyba żadnej różnicy, gdyby przejechał mnie tramwaj. Właściwie nic nie czuję, na trzeźwo nie dopuszczam do siebie żadnych emocji - no może poza lękiem (który towarzyszy mi cały czas) i złością. A ostatnio po alkoholu jestem głównie agresywna. Staram się jakoś z tym uporać, ale znalazłam tylko doraźne rozwiązania - ból już nie przynosi ulgi. Często mam ochotę wyjść z domu i już nie wrócić, odciąć się od życia, zniknąć... Może to przez zbliżające się Święta i to, że mój terapeuta jest na urlopie... A może po prostu "w dupie mi się poprzewracało". Kto to, kurwa, wie?
P.S. Może to trochę chaotyczne, ale takie właśnie jest moje życie i myśli, nad którymi zupełnie nie panuję.