Skocz do zawartości
Nerwica.com

MarcinL

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez MarcinL

  1. Jak udało Ci się to ograniczyć? Też mam tego świadomość, a dalej gęba mi się nie zamyka (Przepraszam, że nie odpisywałem, zapomniałem o wątku.) Właśnie o to mi chodzi. Niepotrzebnie angażuję innych w swoje sprawy i nawet wtedy kiedy mam dobry humor - pierwsze skojarzenia w każdej rozmowie odnoszą się zawsze do czegoś z czym mam problem. Obarczam ich, a oni się ode mnie oddalają. Mimo to nie potrafię się pohamować. Być może faktycznie dobrze jest się czasem zwierzyć dla samego wygadania się - ale wydaje mi się, że to dochodzi trochę do skrajności - zbyt wiele się opowiada lub zbyt często. Widzę, że niektórzy mają już dość, czasem nawet już sobie żartują z tego. Dodatkowo jednocześnie chcąc litości i współczucia jednocześnie uważam je za uwłaczające mi. Czuję się upokorzony, gdy ktoś zna moje słabe strony - a przecież sam doprowadziłem do tego by ten ktoś je poznał. Z tego co zauważyłem u innych to albo nie mają problemów wcale, albo umiejętnie wszystko przemilczają. I jeśli występuje opcja nr 2 to dałbym sobie rękę odciąć by też mieć w sobie tyle samozaparcia albo... obojętności do tego, by po prostu nie widzieć potrzeby zwracania na to wszystko uwagi. I co pewien czas dostaje silnego przypływu energii "tak! tym razem naprawie wszystko, rozwiąże przynajmniej część" i za każdym razem jak tylko uda mi się to zrobić to przychodzi kolejny stos problemów. Więc mam dość i narzekam. I chcę by inni mi współczuli, wiedzieli, że się starałem i nic z tego nie wyszło. A potem przychodzą wyrzuty, po co ja to mówiłem, znów wiedzą że sobie nie radzę, że jestem tak głupi, że nie mogę z niczym sobie poradzić. -- 09 kwi 2015, 19:10 -- Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą, która powinna odpisać na Twój wpis i czy moja porada w ogóle będzie przydatna w jakikolwiek sposób, ale być może właśnie najlepszym sposobem wypełnienia tej pustki jest właśnie otworzenie się na innych - pozbycia się muru o którym piszesz. Zainicjowania pozytywnych interakcji, sytuacji. Zamiast oczekiwania na spontaniczne przytulenie - samej wychodzenia z takimi spontanicznymi zachowaniami wobec innych. Każda inicjatywa w stosunku do otwartych szczerych ludzi powinna spotkać się z jakimś oddźwiękiem, chociażby może wyjść z takim podejściem do zaufanych przyjaciół. Samemu sprawić komuś mały nieoczekiwany niezobowiązujący prezent, albo zaproszenia na pizze i porozmawianiu o czasach szkolnych lub niebieskich migdałach. Sam ostatnio pomimo stałego zachowywania dystansu do innych zaproponowałem bliżej nieznanej mi osobie wspólną realizację pewnych projektów w wolnym czasie z uwagi na te same zainteresowania. Człowiek ten nawet nie zdaje sobie sprawy jak wiele zmienił w moim samopoczuciu, mimo, że nie spędzamy i tak wiele czasu na to, to i tak takie porozumienie bardzo dużo u mnie zmieniło i nie czuję się już tak źle jak wcześniej. Może warto spróbować takiej sublimacji.
  2. Bardzo dziękuję za porady. Ten uśmieszek właśnie z tego wynika, masz rację.. Kłótnie tego typu były i to nie raz - niejednokrotnie także szukałem już mieszkania dla siebie, ale nie mam sumienia zostawiać ich na pastwę losu. Gdybym się wyprowadził to musieliby opłacać całe mieszkanie samodzielnie, a nie 2/3 z tego. Nowej osoby na moje miejsce nie znajdą bo wszystkie pokoje są przechodnie i namówić ich na nieznajomego współlokatora byłoby niemożliwe - nie zgodzili by się nawet gdyby groziłoby to wyrzuceniem z lokum; dodatkowo cała rodzina miałaby mi za złe, że muszą głodować przeze mnie by wszystko opłacić. Nie chcę też by dziewczyna była zmuszona do zamieszkania z niewiadomo kim - a nóż trafi się jakiś świr czy większy złodziej. Ona sama także chciałaby się wyprowadzić, ale nie chce rozczarować i obciążać rodziny (dlatego też go broni, żeby brat znów nie zadzwonił do ojca i nie skarżył się wymyślając niestworzone rzeczy o tym, jak bardzo go nienawidzimy i krzywdzimy - a już wiele takich rozmów było - tylko, że dostało się nam, a nie jemu). Ot całe sedno problemu. Co do drugiego rozwiązania to wielokrotnie faktycznie próbowałem znaleźć mu mieszkanie i przetłumaczyć mu, że jego część mediów nie jest opłacana już od 3 miesięcy i albo znajdzie pracę, albo będzie musiał się wyprowadzić (za co przypłaciłem długą rozmową z jej rodziną o tym, że oni znają pasożyta lepiej i problemem nie jest on tylko moja nieumiejętność zaakceptowania jego nieporadności i niechęć niesienia mu pomocy, na którą zasługuje) Znalazłem mu pracę, zrobiłem nawet całe CV, dzięki czemu pracuje 6 godzin miesięcznie (od 2 miesięcy już w ogóle) i ma podstawy do obwiniania rodziny, że on 'tyle haruje', a oni nadal nie chcą mu opłacać wszystkiego (a rodzina pokornie przeprasza) Nawet tydzień temu znalazłem 2 odpowiedzialne osoby na jego miejsce, które mogą wprowadzić się tylko pod warunkiem tego, że nie będą z tym pasożytem mieszkać. Rodzina dziewczyny nadal 'się zastanawia' bo przecież pasożytem trzeba się opiekować i na niego płacić i nie można go zostawić bez opieki bo jeszcze coś złego mu się stanie.. Pomogłem dziewczynie niedawno zaciągnąć kredyt studencki z czego mogła uregulować zaległe rachunki brata, a pozostałą część (mimo, że na początku było powiedziane, że zostanie mi oddane cokolwiek za to co im pożyczyłem) wziął ojciec na swoje potrzeby bo sam ledwo wiąże koniec z końcem (ale nieoficjalnie drogie wino do obiadu i niemieckie czekoladki ma codziennie kiedy my jemy jakiś tani syf). To że zbieram na.. może już nie będę się użalać, ale potrzebne mi jest leczenie za kilka tysięcy i właśnie te oszczędności pożyczyłem w naiwnej nadziei, że zostanie mi to zwrócone w niedługim czasie. Wszyscy o tym wiedzą, ale i tak najlepiej udawać, że wszystko jest w porządku. A ja zbieram od zera, od początku, a mój stan zdrowotny się pogarsza. Taki właśnie mają piękny logiczny sposób rozwiązywania problemów. Straciłem wiele i będę jeszcze tracić i widzę jedynie możliwość zaprzestania tracenia czasu na wściekłość i bezsilność. Wybudowaniu sobie niechwiejnej samooceny dzięki której będę na to wszystko patrzeć z obojętnością - jeśli w ogóle jest to możliwe. Bo innego sposobu nie widzę. EDIT: na moje propozycje innego lokum pasożyt jedynie zareagował kpiącym 'zmuś mnie' - wie, że gdyby nie mieszkał znami to miałby utrudnione żerowanie na innych
  3. Dziękuję za odpowiedzi, Niestety nie stać mnie na wcześniejsze zerwanie umowy najmu i przeprowadzkę. Dziewczyna rozumie, dlaczego się z tym nie zgadzam, jedynie nie akceptuje moich silnie emocjonalnych reakcji na to co on robi (żyje z bratem od początku i po prostu zamiast próbować coś zmienić to zaakceptowała, że brat na wszystkich żeruje - to samo cała rodzina. Dodatkowo starają się w ogóle wypierać ze świadomości, że faktycznie tak to wygląda, czego kompletnie nie mogę pojąć). Ja też się dziwię - ot taki prezent od losu.. Teraz na spokojnie: Rzecz w tym, że jeśli natrafiłem na taką osobę po raz drugi, to istnieje prawdopodobieństwo, że w przyszłości takie sytuacje mogą się jeszcze przytrafić wielokrotnie. I dotyczy to mnie jak i wszystkich osób, które zdołały uwolnić się od toksycznych relacji czy to z alkoholikami czy ogólnie osobami psychopatycznymi i bez skrupułów. Nie wyobrażam sobie by za każdym razem zwijać szybko manatki i uciekać z podkulonym ogonem. Więc jeśli nie będzie się dało wpłynąć na otoczenie aby wspólnymi siłami stawiać ultimatum i warunki osobie, która umyślnie szkodzi i wyzyskuje innych to przynajmniej, gdy odcięcie się od takiej jednostki będzie utrudnione chociażby tymczasowo, to powinienem być w stanie opanować swoje emocje - nie być permanentnie przygnębiony, wściekły i sfrustrowany i nie marnować czasu na natrętne myśli i wyobrażenia o 'sprawiedliwym' rozwiązaniu sytuacji, o uzyskaniu rekompensaty, czy też o doczekaniu się chwili, w której sprawiedliwość i karma taką osobę wreszcie dosięga. Ten brak dystansu oczywiście wynika z tego, że zbyt dużo złego wydarzyło się w dzieciństwie przez podobne zachowania i jestem wręcz uczulony na ludzi, którzy zachowują się podobnie jak ojciec - są nieuczciwi, zakłamani i bezwzględni. I przez to zbyt bardzo bierze się wszystko do siebie, ponadto próbuje się wpłynąć na tę jednostkę za wszelką cenę, tak jakby miało to dodatkowo uleczyć wcześniejsze osoby (w moim wypadku ojca). Więc właściwym byłoby zadanie pytania: czy ktoś przebywając ze szkodliwą osobą był jednocześnie w stanie wyleczyć się z tych autodestrukcyjnych myśli i wyobrażeń? Czy jest możliwe w ogóle posiadanie obojętnego podejścia do sytuacji i osoby, która w ewidentny sposób tylko szuka sposobu by ci zaszkodzić i czeka na Twoją nieuwagę by zabrać ci jak najwięcej dla siebie, a potem by nie być wściekłym kiedy jej się to uda i będzie znów patrzeć na ciebie tym pogardliwym wzrokiem pełnym obrzydliwej satysfakcji ? Myślę, że znów problem w tkwi w tym, że 'ofiary' takich pasożytów mają zaniżoną samoocenę i postrzegają siebie przez pryzmat cudzych opinii. Dlatego czuję się ścierwem, w momencie, gdy ktoś mnie tak traktuje, a reszta wydaje się całkowicie aprobować taki stosunek wobec mnie. W takim razie nie wiem o co spytać, być może ktoś zna jakąś dobrą literaturę lub sposoby wychodzenia z bezpodstawnego poczucia niskiej wartości i nie łączenia jej z własnymi porażkami/sukcesami oraz opiniami innych ludzi? Mam wrażenie, że wiele problemów DDA bazuje na właśnie tym konflikcie, chociaż być może się mylę, psychologiem nie jestem Dlatego zależałoby mi na wymienieniu doświadczeń i opinii
  4. Witam, Nie wiem czy zamieszczam temat w dobrym dziale - z góry przepraszam za ew. pomyłkę. Jestem DDA z zaburzeniami nerwicowymi, które wynikają ze stałego przymusu sprawdzania, kontrolowania i obserwowania wszystkiego w domu w dzieciństwie (zamykanie wszystkich szafek na kłódki, chowanie pieniędzy, rzeczy, by ojciec ich nie sprzedał i kupił alkoholu, nasłuchiwanie co robi, czy nie ma ataku padaczki, pamiętanie wszystkiego co powiedział by później wiedzieć kiedy znowu próbuje nas okłamać, pamiętanie gdzie co leży by wiedzieć jakie rzeczy nam przeszukiwał). Od 5 lat kiedy się wyprowadził zacząłem normalnie funkcjonować, znalazłem swoją drugą połówkę, z którą zamieszkałem, i która w żadnym wypadku go nie przypomina. Od roku mieszkamy razem, wraz z jej bratem (studiujemy więc tak wyszło taniej) i właśnie z nim mam problem - oprócz alkoholu jest identyczny jak mój ojciec, a ja znów zaczynam wariować. Jej brat jest kłamcą, manipulatorem, złodziejem i socjopatą. Pasożytem, który wyprze się własnej ręki przy przyłapaniu go na gorącym uczynku. Rzucił studia, udaje, że pracuje, jego i jej rodzina bankrutuje i nie ma pieniędzy na opłaty, a on nic sobie z tego nie robi. Podkrada mi rzeczy, nie płaci za wspólny internet (ja to muszę robić), łącznie straciłem już 3 tysiące zł na różne wspomaganie ich i ich rodziny. Całe dnie gra na komputerze, wydzierając się przy tym, a czasem także na mnie np. że nie kupiłem zapałek więc jestem bezwartościowym tępym **** bo on nie może zrobić sobie śniadania. Wszyscy po nim sprzątają (często przyjeżdża dziadek, który całą swoją emeryturę przeznacza na jego jedzenie i opłaty, a sam mieszka u wujków bo nie może opłacać już swojego domku na wsi), wszyscy mu pożyczają pieniądze i robią wszystko za niego. Jakiś czas temu jego ojciec, który pracuje non stop, żeby spłacać kredyty, był chory i mimo to musiał przyjechać do nas, oddać swoje ostatnie pieniądze pasożytowi, tylko dlatego, że ten UDAWAŁ, że też jest chory. Gdy zamknął za nim drzwi powiedział pod nosem z satysfakcją 'yeah, that's right!'. Wczoraj zauważyłem, że ukradł dysk przenośny, który zgubiliśmy, na którym były ważne pliki na studia, a wypierał się, że go ma. Próbowałem rozmawiać i z nim, i z całą rodziną - bez skutku. To ja jestem ten zły, bo go nie akceptuje, bo mu nie chcę pomagać. Byli oburzeni, gdy wsadziłem swoje jedzenie w lodówce do osobnego pudełka, tak by pasożyt nie mógł z nich korzystać. Na dysk przenośny też nikt nie zareagował, wszyscy akceptują to, że on ma nic nie robić, a wszyscy muszą podwójnie, bo także za niego. Kompletnie tego nie rozumiem i do szału mnie to doprowadza, że straciłem czas, pieniądze i w zamian dostałem tylko poniżenie, krzyk i pogardę i uśmieszek z satysfakcją, że nic mu nie zrobię. Przez niego ciągle kłócę się z moją drugą połówką i mam całkowicie zszargane nerwy ciągłym ukrywaniem rzeczy i sprawdzaniem, czy czegoś nie podjadł, czy czegoś nie zabrał. Nie mogę wytrzymać jak znów słyszę, że z dumą mówi ojcu przez telefon, że zaraz idzie do pracy, a później siedzi przy tym kompie do 3 w nocy drąc się na jakieś nieistniejące postaci w grze. Nie wiem co mam zrobić, żeby nie puszczały mi nerwy, żeby mi się nie trzęsły ręce i bym co chwila nie wyobrażał sobie jak obcinam mu głowę siekierą. Czuje się dokładnie tak jak w dzieciństwie, oprócz alkoholu i krwi na podłodze jest kopiuj-wklej sytuacja z domu sprzed iluśtam lat. Jak zachowywać się w stosunku do takiej osoby?, jak się opanować i poczekać jeszcze te kilka miesięcy zanim skończy się umowa najmu? Jak przestać czuć się bezsilnym i maksymalnie napiętym, rozdrażnionym i wściekłym za każdym razem jak tylko go usłyszę czy zobaczę? Bo pewnie pieniędzy i straconego czasu pewnie już nie odzyskam.. Mam także ogromny żal w stosunku do rodziny, która widząc, że dużo straciłem i tracę, uważa to za coś normalnego i to akceptuje. Czuję się uważany za kogoś kogo potrzeby i chęci są mniej ważne niż chęci i potrzeby pasożyta, który tylko szkodzi, kłamie, kradnie i gardzi. Przez co czuję, że uważają mnie za kogoś gorszego, mniej ważnego od niego. A skoro on jest ważniejszy i ma większe prawa (bo gdyby ktokolwiek z rodziny też się tak zachowywał to natychmiast byłaby poważna rozmowa i niemiłe konsekwencje) to znaczy, że wszyscy w tej rodzinie uważają mnie za jakiegoś śmiecia.. Tak przynajmniej codziennie się czuję. Jak śmieć. Sługa, który musi poświęcić wszystko by innym było dobrze. Wszyscy wokół nie chcą nawet tego zauważać, nie chcą nawet mu zwrócić uwagi, a jak zwrócą to go przepraszają bo robi im wyrzuty, elokwentnie obracając kota ogonem (nie da się go przegadać, mimo, że poziom absurdu jego argumentów sięga zenitu). I wiem, że nie nic nie pomogę, nie zmienię ich zachowania, oni nadal będą wszystko tracić i chcieć by inni też wszystko tracili, pasożyta także nie zmienię, ale wiem, że swoje nastawienie zmienić mogę. Tylko nie wiem jak. Jak się opanować i mieć do tego chociaż odrobinę dystansu, bez wpadania w rozpacz i poczucie bezsilności? Przepraszam za chaotyczność tekstu, ale jestem po kolejnej kłótni i po prostu ledwo się trzymam na nogach.
  5. Witam, Gdzieś przeczytałem, że jedną z cech DDA jest potrzeba otrzymywania od innych współczucia i litości i zastanawiam się jak się tego pozbyć? Moje życie to pasmo porażek, problemów i ciągłych dołków, jak nie moich to rodziny, czy bliskich, od kryzysu do kryzysu - długo by opisywać. I nie mogę się powstrzymać by podzielić się swoją dawką codziennych problemów z kimkolwiek, z każdym, jak tylko przydarzy się okazja, za każdym razem gdy ktoś zapyta się mnie 'co u Ciebie?' od razu opowiadam z czym obecnie nie mogę sobie poradzić lub co kiedyś mi się złego przydarzyło. Prawdę mówiąc głównie żyje problemami, jest ich dość sporo i trzymam się chwiejnie i walczę, wiem że część jest do rozwiązania i jest tylko kwestią czasu, ale i tak narzekam i narzekam i narzekam i mam już tego dosyć. Wszystko po to by ktoś mi powiedział, że mi współczuje? że dużo przeżyłem? lub po prostu podświadomie bardzo pragnę by ktoś mi w końcu pomógł bo ledwo daję radę? Czy ktoś wie z czego to dokładnie wynika? Skąd to się bierze i jak to powstrzymać? Zanim zdążę się ugryźć w język już zdążę palnąć coś o swoich problemach, a później wstydzę się, że ktoś wie jak bardzo beznadziejne mam życie. Bardzo chciałbym wszystko zatrzymywać dla siebie i pomimo wewnętrznego stresu, nerwów i lęków, które w sobie duszę i wiem, że to widać to jednak lepiej byłoby gdyby nikt nie wiedział czemu je mam.
×