Mnie pozbyli się ze szpitala wiedząc , że nie mam już powrotnego autobusu. Miałam zostać jeszcze 1 dzień dłużej ale ktoś zapomniał wpisać to w papierach i kazano mi opuścić szpital wcześniej. Byłam w tedy w strasznej depresji . W efekcie spędziłam noc najpierw na ławce na dworcu (ok.2 godziny), a potem w przejściu podziemnym, gdzie jakieś łobuzy chciały mnie okraść i zabrać mi portfel i jakiś chłopak , który wysiadła z pociągu mnie obronił, resztę na dworze. Po tej wizycie w szpitalu mam wrażenie ,że ci wszyscy pracownicy szpitala myślą tylko o sobie i swojej wygodzie, żeby pozbyć się pacjenta i jak najmniej ponosić za niego odpowiedzialności, a cudzą depresję mają w nosie i nic ich nie obchodzi co się z chorym na depresję stanie. Do dziś budzę się w nocy i choruję z nerwów jak przypomnę sobie ile nieszczęścia spotkało mnie w życiu przez to, że zostałam tam wysłana. Niektórzy z lekarzy (nie wszyscy) mają też tendencję po 3 minutowej rozmowie, w ogóle nie znając pacjenta wypowiadać swoje sądy lub oceny na jego temat , mimo że przecież pierwszy raz z nim rozmawiają . Podczas pobytu w szpitalu trafiły mi się panie po 50tce, które mi dokuczały cały pobyt i przedrzeźniały i podchmielony pan po 50 z czerwoną twarzą od alkoholu i trzęsącymi się tekami ,,zapraszjący " mnie na tzw. ,,krzakorerapię". To był koszmar. Do dziś choruję na wspomnienie o tym szpitalu. Nie życzę nikomu takich przeżyć.