Skocz do zawartości
Nerwica.com

ZuzaWarszawa

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia ZuzaWarszawa

  1. Ehh... Czyli mnie rozumiesz:) Z moją to samo... Chodziła na terapie grupowe, do kilku psychologów, psychiatrów. Jest również 100 razy lepiej niż kiedy byłam mała, mama wpadała w szał, niszczyła rzeczy które następnie ja naprawiałam przed powrotem taty, odbierała telefony z rykiem czasem kiedy dzwoniły akurat w czasie furii moje koleżanki, o innych rzeczach nie będę pisać bo samej mi do dziś wstyd, w każdym razie mała Zuza była przerażona i nie wiedziała dlaczego mama ma "drugą twarz". Tak to sobie tłumaczyłam w dziecinnej główce, bo nikt mi tego nie tłumaczył. Widziałam mamę kochana i spokojną, a potem mamę w ataku szału, bałam się o nią, o siebie, o to co pomyślą inni. Ale też nie chce sobie pomóc. Całe lata od małego bardziej ja byłam jej mamą niż ona moją. Uspokajałam, przytulałam, wysłuchiwałam i dawalam rady. Ale nie chciała dać sobie pomóc. Nie słuchała rad, wolała miliony razy powtarzac te same historie, użalać się nad sobą i swoim życiem. Kiedy weszłam w dorosłe życie i problemy w moim życiu też się pojawiały, po prostu zaczęłam prosić żeby już się uspokoiła, żeby nie narzekała, że ja o swoje zdrowie psychiczne też muszę zadbać, skoro nikt o nie nie dba. Wtedy stałam się wrogiem i pionkiem do wyżywania się. A terapia? Jeszcze nie byłam, zawsze radziłam sobie ze wszystkim wewnątrz przepłacając nieśmiałością i skryciem. Wyrosłam, ogarnęłam się mówiąc sobie UMIESZ LICZYĆ, LICZ NA SIEBIE. Bądź twarda, inaczej nie przetrwasz. Jeszcze nie potrzebuję terapii, tak mi się wydaję. Jeszcze myślę trzeźwo, choć są momenty kiedy wszystko analizuję sto razy choćby kłótnie w związku. Zadaję sobie pytanie, czy to jego wina, czy rzeczywiście o coś się przyczepiłam i zachowuję się jak własna mama. -- 01 lis 2014, 23:51 -- A powiedz mi jeszcze proszę dlaczego zaczęłaś chodzić na terapię? Co takiego się stało, kiedy poczułaś,że tego potrzebujesz? Ja chyba nie potrafiłabym się otworzyć... Opowiadać o tym... Poza tym po latach, w pamięci która chciała to wyprzeć opowiadane zdarzenia już nie wyglądałyby tak starsznie. Poza tym całe życie mi wmawiano, że wszystko jest OK, że przecież w każdej rodzinie są kłótnie... Wszystko zrzucano na depresję i koniec temu. Mnie, mojego poczucia bezpieczeństwa, mojego zdrowia psychicznego nikt nie szanował. Nikt nie wiedział o tym co się dzieje, wszystko zostawało w 4 ścianach... Choć mam "swoje lata" wydaje mi się jakby to był jakiś chory sen.
  2. Napisałaś: " Ja na Twoim miejscu nie próbowałabym skończyć dyskusji, tylko skończyła ją, przestała się odzywać. " Tak też często robię. Mówię, że już dość, że już nie chcę tego słuchać, mówię że w tym momencie kończę "dyskusję" wkładając słuchawki w uszy i często moja mama potrafi stać kilka minut i gadać, a później krzyczeć "słyszyszzzzzzzzzzzzzz?!?!?!". Albo wkładam stopery w uszy, mówiąc że nic nie słyszę. To samo... Czasami mam spokój na 2 minuty, kiedy znowu wchodzi "pod przykrywką" tego, że czegoś nie zrobiłam albo mam zrobić w tym momencie. A potem znowu i znowu. Tak, że moj anielski spokój kończy się po 30min takiego "wyrzucania" tego czego nie zrobiłam na przykład rok i 3dni temu itd itd. Kilka lat temu, kiedy szala się przelała, bo przed ważnym pierwszym dniem w nowej pracy zostałam zjechana z góry do dołu, tylko dlatego że po 2h wysłuchiwanie jakie życie jest wstrętne grzecznie poprosiłam aby już przestała, że wystarczy, że przecież idę za chwilę do pracy i muszę mieć dobry nastrój... Wyszłam zjechana, ze łzami w oczach i ściśniętym sercem. Przestałam prawie rozmawiać, nasze stosunki ograniczyły się do "cześć i cześć". To też źle, że nie rozmawiam, że się odcinam, że traktuję dom jak hotel... No nic, dobrze będzie jak się wyprowadzę :) Ale dobrze trochę z siebie wyrzucić. A książkę z chęcią przeczytam :)) Z nadzieją, że pomoże :) Dzięki wielkie :))
  3. To co napisałaś jest prawdą :) I tak też uważam, nie raz próbowałam tak robić, ale to na nic :) Wygląda na to, że moja relacja jest tak zagmatwana, że nikt inny takiej nie ma Chodzi o to, że nie da się odejść, uspokoić, nie da... Świeża sytuacja. Rozpoczęłam rozmowę wyrażając swoje zdanie na jakiś temat. Mama to znegowała mówiąc swoje zdanie. Chciałam dokończyć to co mówiłam, a ją bardzo zdenerwowało, że ja neguję jej zdanie!! Kiedy to ona znegowała moje, a ja po prostu chciałam dokończyć myśl. Nie oczekiwałam, że się ze mną zgodzi, czy że będzie miała inne zdanie, rozmowa to rozmowa, a nie walka czyje wyjdzie na wierzch. I już widzę, że się nakręca, to proszę żeby skończyła bo nikomu na dobre to nie wyjdzie, że każda powiedziała swoje zdanie i nie ma sensu tego ciągnąć ( na pełnej kontroli tonu, jego głośności i mimiki żeby nie miała się o co przyczepić), ale ta jakby nie słyszała i mówi dalej. Proszę kilka razy, błagam, że zaraz nie wytrzymam. I wciąga mnie w dyskusję mimo tego, że nie chcę. Co chwilę podnosząc głos, krzycząc. Wychodzę do kuchni, ta za mną. wracam do pokoju, ta za mną. Mówię wreszcie żeby wyszła, a ta z krzykiem że nie będę jej mówić co ma robić. Jednak opisem nie da się oddać sytuacji tak jak rzeczywiście wyglądała... Przeczytałam to co napisałam i brzmi jak mała wymiana zdań. A była to wielka awantura przepłacona moimi łzami, bezradnością i pustką w głowie. Zawsze to samo. Jakkolwiek bym nie spojrzała, cokolwiek nie odpowiedziała, zawsze jest źle i zawsze jest to "powód" do zrobienia awantury. Kiedy mówię że ma rację odpowiada podejrzliwie "a na pewno tak myślisz?" i pyta sto razy czy na pewno. Kiedy przytakuję złości, że nie odpowiedziałam "tak". Kiedy odpowiem "tak" złości się, że nie odpowiedziałam całym zdaniem. Kiedy na nią nie spojrzę, mam spojrzeć. Kiedy spojrzę uważa że patrzę złym wzrokiem. Kiedy krzyczy, tłumaczy że albo weszłam jej w zdanie i musiała podnieść ton albo że to nie na mnie, tylko się zdenerwowała, albo wmawia że nie krzyczy, albo wmawia że ja krzyczałam pierwsza. Kochani, po takich zjawiskach mój mózg czuję że od kilku miesięcy jest momentami zlasowaną galaretą. A jeśli chodzi o psychiczne uzależnienie, zawsze byłam zbyt rozsądna i wolałam gnić w tym bagienku, niż wyprowadzić się do chłopaka z którym nie widziałam przyszłości :) Bo już lepsze gnić w rodzinnym bagnie, niż wchodzić w jeszcze głębsze i gorsze.
  4. Właśnie problem w tym, że szukam pracy i do tego jestem wpakowana w mały kredyt, oszczędności uciekają z szybkością światła, a ja tkwię w miejscu. Poza tym chciałabym pokój w mieszkaniu 2 pokojowym. Cenię sobie prywatność i np. nie wyobrażam sobie dzielić mieszkania z kilkoma osobami, a co gorsza pokoju z kimś Z chęcią bym się wygadała, bo wiele mam "cudownych" wspomnień. Najgorsze jest to, że są momenty kiedy jest super, bo mama ogólnie jest kochająca, dobra, tylko ta druga twarz zbija mnie z tropu i kiedy już mam nadzieję, że będzie dobrze znów się wali i mam w głowie mętlik. Chciałabym też usłyszeć podobne historie.
  5. Muszę, ale mnie nie stać nawet na pokój :) Ale mam taki plan. Pierwszy raz w życiu chciałam się wygadać gdzieś, bo całe lata tłumiłam to w sobie i grałam udając szczęśliwą rodzinę, nikomu nie mówiąc o wybuchach szału i braku poczucia bezpieczeństwa.
  6. Na psychoterapię chodziła w związku tym co doprowadziło ją do depresji i nerwicy. Teraz chodzi na spotkania z psychiatrą raz na jakiś czas i mogę się założyć, że opowiada jaka to ona jest fantastyczna i spokojna i jaką ma nerwową córkę, która na nią bezpodstawnie krzyczy... Po większości kłótniach słyszę, że wina była oczywiście moja, a jak już może w 1% zdaje sobie sprawe że zawiniła, wmawia mi że nigdy wina nie leży po jednej stronie... Całe lata widziałam co wyprawia i wiedziałam, że ze mną wszystko gra. Ale po latach takich bezsensownych awantur biorących się z niczego, niczym nagły wybuch gazu mam momentami wrażenie że mam zlasowany mózg i zaczynam sie zastanawiać, czy może rzeczywiście zamieniam się w potwora i o tym nie pamiętam to oczywiście żart. Natomiast są momenty kiedy rzeczywiście zaczynam wierzyć, że to ja jestem zła!!!
  7. Problem w tym, że aby opisać tą całą sytuacją od A do Z musiałabym napisać książkę. Tutaj napisałam w najwiekszym możliwym skrócie jak to wygląda. Oczywiście była psychoterapia, kilku psychologów, do dziś leki, ale z tego co się orientuję teraz bierze je sporadycznie. W każdym razie uważa, że jest z nią wszystko ok, a problem tkwi we mnie...
  8. Od razu przejdę do rzeczy. Otóż mam mamę, która od kilkunastu lat cierpi na nerwicę i depresję. Życie z nią jest nie do wytrzymania. Ciągłe krzyki, czepianie o wszystko co zrobię, czego nie zrobię, o to jak spojrzę i jak odpowiem, o to że nie odpowiem albo o to że odpowiedziałam nie to co chciała usłyszeć... Ciągłe kontrole tego co zrobiłam. Nadopiekuńczość i wścibskość objawiająca się pytaniami gdzie idę, z kim, o której wrócę i kolejny problem, że nie powiedziałam wcześniej że wychodzę!! A dodam, że 18lat stuknęło mi już długi czas temu. Paradoksalnych sytuacji jest do opisania wiele, ale podaruję sobię. Dodam jeszcze, że jestem osobą niezwykle spokojną, zrównoważoną, wyrozumiałą, cichą, potrafiającą tłumaczyć i rozmawiać. Ok - BYŁAM. Skończyło się, jako dziecko znosiłam ataki szału z pokorą, spokojem, wszystko co negatywne rozgrywało się wewnątrz. Ale po latach przyczepiania się o byle co, na prawdę bez powodu, nie szanowania mojego zdrowia psychicznego po prostu pękłam i też zaczęłam warczeć, krzyczeć, nawet przeklinać. Bo ileż można znosić nakręcanie się matki bez powodu, ignorującej prośby o zakończenie rozmowy która doprowadzi tylko do agresji, ponieważ jej nie można nic przetłumaczyć, nakręca się niczym mały akumulator. A później słyszę, że to ja rozpętałam wojnę, że to ja zaczęłam krzyczeć, że to wszystko moja wina i nie da się ze mną żyć. Opis ten jest wyjątkowo pozytywny i bezuczuciowy, natomiast nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić co czuję szczególnie po takiej awanturze, kiedy nie zawiniłam, wysłuchuję awantury 2h bez przerwy a na koniec słyszę, że była to moja wina. Moje pytanie brzmi następująco, czy ktoś z Was ma podobne doświadczenie??
×