Zacznę od tego, że chyba potrzebuję pomocy, ale boję się iść do psychologa.
Od początku. Opiszę moją sytuację, rzeczy, które mogły mieć wpływ na mój aktualny stan. (Chociaż chyba tak naprawdę muszę to komuś opowiedzieć, bo źle się czuję dusząc w sobie to wszystko.
Kiedy miałam około dwunastu lat zaczęłam widzieć i słyszeć rzeczy, które były tylko w mojej głowie. Zaczęło się niewinnie w wieku około dziesięciu lat. Zimą, kiedy wracam wieczorem od mojej koleżanki do domu, w oddali, za blokami mieszkalnymi rosło sobie drzewo. Jak to zimą, nie miało liści i wyglądało wtedy jeszcze bardziej przerażająco. Za każdym razem pod owym drzewem ktoś stał. Nie zwracałam na to uwagi, ale za którymś razem w końcu przyjżałam się postaci. Mężczyzna, miał na sobie czarny płaszcz i kapelusz. Chyba się wtedy przestraszyłam, ale nie pamietam juz dokładnie. Następnego razu kiedy miałam wracać do domu, namówiłam koleżankę, żeby mnie odprowadziła. Kiedy pokazałam jej mężczyznę, ona stwierdziła, że tam nikogo nie ma. Zapomniałam o całej sprawie i z początku nie powiązałam tego rownież z moimi późniejszymi "przygodami".
Kiedy miałam dwanaście lat zaczęło się robić nieciekawie. W wakacje zaczęłam czuć się nieswojo, bardzo często się bałam bez żadnego powodu, co chwilę panicznie rozglądałam się dookoła, jak coś miało na mnie czyhać. Ale to nocą było najgorzej. Na początku nie zwróciłam na to uwagi, myślałam, że to sen. Nocą, kiedy się budziłam, w rogu mojego pokoju, w miejscu gdzie zazwyczaj patrzyłam zaraz po przebudzeniu, coś zawsze stało. Jakaś postać. Nie wiem jak wyglądała, bo jak mówiłam, nie zwracałam na to uwagi. Wszystko się zmieniło, gdy po obudzeniu w środku nocy zobaczyłam w rogu pokoju moją starszą siostrę (miałyśmy wspólny pokój). Nie powiem, bardzo mnie zdziwiło, że moja siostra stoi oparta o ścianę i patrzyła na mnie. Spytałam się jej, czemu nie śpi. Siostra ruszała ustami (ważne) i odpowiedziała, że przecież śpi. Rozmawiałyśmy chwilę o tym, czemu nie śpi na swoim łóżku. Moja siostra w końcu chyba usłyszała, że coś ze mną nie tak, bo podniosła się ze swojego łóżka i popatrzała na mnie. (W ciemności nie można było stwierdzić, czy ktoś na tym łóżku leży, czy nie.)Tak, w tamtej chwili miałam przed oczami dwie te same osoby! Moja prawdziwa siostra leżała na łóżku i to ona mi odpowiadała, zjawa stała w rogu o ruszały ustami. Przestraszyłam się o schowałam pod kołdrę. Spytałam sie siostry, czy tamta postać nadal tam. Ona oczywiście nie wiedziała o co chodzi i powiedziała, ze w pokoju przecież nikogo nie ma. Kiedy wyjrzalam zza kołdry ona nadal tam stała i na mnie patrzyła. Naprawdę, to było dla mnie przerażajace. Pózniej widziałam tam rożne osoby. Mężczyznę w kapeluszu, jakaś dziewczynkę, znowu siostrę i młodszego brata, ale nie byłam już skora do rozmów. W międzyczasie słyszałam rożne szepty w glowie, nigdy nie były jednak na tyle wyraźne żebym rozróżniała słowa. Tylko raz usłyszałam głośne "Hej!". To nie było przywitanie, tylko brzmiało jak zwracanie czyjejś uwagi. W tamty czasie miałam w nocy wiele napadów leków, nie potrafiłam spać. Byłam tym wszystkim zmęczona. Próbowałam poszukać pomocy u mamy, ale nie zwracała na to uwagi, rodzeństwo mówiło że przesadzam, więc przestałam o tym mówić, nie chcąc być pośmiewiskiem. Przetrwalam to sama, ale teraz kiedy o tym myśle, chce mi sie płakać, bo nie wiem jak jako dwunastolatka mogłam sobie z tym poradzić. Problem odszedł (czasem słyszałam tylko głosy), ale wszystko wróciło po kilku miesiącach. Było mi cieżko, nie chciałam nikomu o tym mowić, ale w koncu wyglądałam sie przyjaciołom, którzy kazali mi porozmawiać z mama. Ona kupiła mi tabletki uspokajające i problem ustał, choć zdarzało się, że coś słyszałam.
Kiedy miałam trzynaście lat przeprowadziłam sie z rodziną za granicę. Problem do mnie wrócił, ale nie było aż tak źle, kazałam mamie kupić tabletki i jakoś to przetrwałam. Tylko raz było naprawdę źle, kiedy w nocy poszłam skorzystać z toalety, ale nie mogłam z niej potem wyjść, bo slyszlam jak ktos sie kręci po korytarzu i rozmawia (na pewno nie był to nikt z rodziny). Problem zniknął, ale przyszedł inny.
Nie potrafiłam poradzić sobie w nowym kraju, tęskniłam za domem i nienawidziłam swojej szkoły. Zaczęłam mieć myśli samobójcze, siedziałam całymi dniami w domu i płakałam. Wszystko Zapisywałam w swoim pamiętniku i kiedy ostatnio go przeczytałam, zrozumiałam, że gdyby nie pewna Polka którą poznałam, chyba bym sobie coś zrobiła. Było mi naprawdę cieżko, przed rodziną starałam się udawać, choć mama zauważyła, że cos się dzieje. Nic nie zrobiła. Sytuacja ciągnęła się tygodniami, raz było lepiej, raz gorzej, ale przetrwałam. Choć od tamtej chwili bardzo boję się ludzi, nie lubię poznawać nikogo nowego, zgłaszać sie na lekcjach czy nawet odezwać do koleżanki. Bardzo sie wtedy pocę i drży mi głos. O wystąpieniach przed klasa nie ma mowy, co bardzo utrudnia mi zycie w nowej szkole. Nie potrafię nawiązywać znajomości. Bardzo wycofałam sie ze społeczeństwa.
W miedzyczasie nawiedzały mnie czarne myśli, ale nie trwało to dłużej niż kilka dni.
Około rok temu zaczęłam mieć mocne bóle głowy, często było mi też niedobrze. Wierzcie lub nie, ale takie bóle miałam przez rok! Bardzo dużo opuszczałam szkoły, co kilka dni chodziłam do lekarza, potrafiłam dzień w dzień jeść po cztery tabletki. Miałam rożne badania i wizyty u lekarzy, nikt nie mógł mi powiedzieć, co mi jest. Byłam nawet w jakimś Centrum Bólu Głowy, gdzie ustalono, ze mam migrenę (Juz wczesniej brałam tabletki na migrenę, ale nie pomagaly). Dostałam oczywiście tabletki, które nic nie dały i wysłana do domu. Zaczęłam mieć poważne problemy ze snem. Przez cały czas z powodu bólu głowy spałam bardzo dużo, bo byłam zmęczona i miałam dość tego ciągłego uczucia. Nagle nie potrafiłam spać, budziłam się co godzinę, zasypialam na chwile i Znowu sie budzilam. Miałam koszmary, bardzo dużo bolesnych koszmarów, gdzie byłam raniona, gdzie musiałam krzeczyc i sie szczypać, żeby sie obudzić (rzadko sie udawało), byłam wrakiem. Miałam coraz dziwniejsze sny, które były tak realistyczne, ze po przebudzeniu byłam pewna, ze wszystko zdążyło sie naprawdę. Koszmary, dziwne sny, brak snu, a potem cos jak śnienie na jawie. Byłam w swoim pokoju, spałam na łóżku, ale czułam wszystko co sie ze mną dzieje. Ktos usiadł na moim łóżku i nie zważając na mnie, zaczął sie na nie kłaść! Co dziwne, ten ktos spajal sie z moim ciałem. Wszystko zaczęło drgać, moje łóżko, moje cialo. I nagle ustąpiło. Obudziłam sie i bałam ponownie zasnąć. Cos podobnego zdarzyło mi sie potem jeszcze dwa razy. Wciąż miałam realistyczne sny, gdzie po przebudzeniu byłam jeszcze bardziej zmęczona niż przed pójściem spać. Głowa wciąż mnie bolała, często było mi niedobrze, kilka razy wymiotowalam. Szukałam pomocy u mamy, w sprawie moich snów, ale kazała mi przestać oglądać horrory. Nawet ich nie oglądałam. Przed wakacjami tego roku moja DENTYSTKA, z która rozmawiałam na temat bólu głowy dała mi skierowanie na masaże. Masażystka rozmasowala mi mięśnie ramion i szyi. Po jakimś czasie głowa przestała mnie bolec, a ja mogłam odpoczac.
Około dwóch miesięcy temu miałam przeziębienie, pogorszyło mi sie, miałam problemy z oddychaniem, antybiotyk nie pomógł, nocą sie po prostu dusiłam, nie mogłam złapać porządnego oddechu. Czułam jakby ktos kazał mi oddychać przez małą rurkę, która na dodatek wydawała dziwne dźwięki. Poszłam do lekarza, zrobiono mi inhalacje i kazano dalej brać antybiotyk. Nie pomogło, poszłam kolejny raz, dostałam małe inhalatory dla astmatyków i skierowanie do pulmologa ( nie jestem pewna, czy tak to sie nazywa). Inhalatorki działają. Mam dwa, jeden mam wdychnac przed snem, drugi jest dla nagłych przypadków. Przez cały czas mam katar i kaszel (najbardziej w nocy), ale kiedy zapomnę o inhalatorze to budze sie w nocy i mam problemy z oddychaniem. Ostatnio rownież często robi mi sie ciemno przed oczami, jestem ogólnie jakaś słaba. Termin mam na 20 listopada.
Raz na jakiś czas czułam sie źle psychicznie, ale od miesiąca jest gorzej. Czuje sie sama, ciagle płacze, przylapalam sie na ciągłym myśleniu o śmierci. Moje kontakty z przyjaciółka sie pogorszyły, przez co mój stan tez sie pogorszyl. Raz mam dobry humor, za dwie minuty rozmyślam, czy gdybym połknęła dużo tabletek to czy umieranie by bolalo. Jestem tym zmęczona. Nie potrafię o tym z nikim porozmawiać. Czuje jakby moje zycie nie miało sensu.
Mam siedemnaście lat i wiem, ze takie cos sie zdarza, ale nie daje sobie z tym sama rady. W tym momencie jestem wyprana z emocji, chyba mi trochę lepiej, kiedy to wszystko tu napisałam. Co mnie do tego skłoniło? Prowadzę pamiętnik, uznałam kilka miesięcy temu, ze skoro nie potrafię sie przed nikim otworzyć, to wygadam sie pamietnikowi. Przejrzałam kilka godzin temu moje ostatnie wpisy i doszłam do wniosku, ze moje złe samopoczucie nie trwa kilku do, jak nie wiedzieć czemu myslalam, ale juz grubo ponad miesiąc. I analizując wszystko, doszłam do wniosku, ze chyba potrzebuje czyjejś pomocy, bo sama nie daje sobie z tym rady. Nikt nigdy nie wiedział, ze juz w wieki czternastu lat chciałam sie zabić, nikt nie dowiedział sie, ze teraz myśle o smierci, z wogole źle sie czuje. Ja po prostu nie wiem co robić. Wychodzę z domu tylko do szkoły, czytam dużo książek, bo chce uciec od mojego własnego życia. A teraz, siedząc, płacząc i to pisząc, czuje jakby to nie było moje zycie. Nigdy nikomu sie nie zwierzam, ale teraz. Ja po prostu nie wiem co robić.
Chyba sama zdałam sobie sprawę, ze chyba powinnam iść do psychologa, ale nie wiem jak powiedzieć o tym mojej mamie. Bardzo ja kocham i wiem ze ona mnie tez, ale ona myśli, ze wszystko ze mną w porządku, stwierdzi ze wydziwiam. A ja po prostu sie boje, ze kolejnym razem nie wytrzymam i sie zabije. Kiedyś sie tego bałam, bałam sie, ze to boli, ale potem miałam mocne bóle glowy, nie mogłam oddychać i przez to nie boje sie tego bolu. Bo potem juz nic nie endorfin mnie bolało.
Mogę teraz brzmieć dla Was jak głupia nastolatka, ale chyba juz za długo staram sie to w sobie kryć.