Skocz do zawartości
Nerwica.com

szarna

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez szarna

  1. szarna

    Kolejne schody w dół

    Dzięki za powitanie. Sporo ulżyło, kiedy to napisałam. Niby nic, a jednak spałam lepiej. Mam super wsparcie ze strony ukochanego. Gdyby nie on, to pewnie wykorzystałabym milion okazji, żeby uciec z tego świata. A tak jest trudniej, bo trzeba sobie poradzić.
  2. szarna

    Kolejne schody w dół

    Cześć, jestem Paula, mam 28 lat i... znów upadłam. Pierwszą depresję "złapałam" w liceum. Moja introwertyczna natura i często odmienne gusta nie pomogły mi w klimatyzacji w nowym środowisku. Dziewczyny nie tolerowały mnie, były bezlitosne w niemej pogardzie. Dużo wagarowałam, co też pogłębiało mój stres wobec szkoły (takie kółeczko). A w domu... no cóż, to bardzo szeroki temat. Moja rodzina do dziś uważa, że "bo cie wyślę do psychiatry!" to największa groźba i pognębienie. Nigdy mnie tam nie wysłali, sama znalazłam lekarza. Stwierdzono u mnie depresję, byłam leczona klinicznie, ale moja mama i tak do dziś ludziom mówi "źle się czuła", zaś w domu słyszę, że "była leniwa" (najłagodniejsze określenie). Tak naprawdę wyszłam z tego wyjeżdżając na studia. Poznałam tam chłopaka, z którym jestem już kilka lat, niestety głównie na odległość. Powrót do domu był dla mnie koszmarem, który w końcu doprowadził mnie znów na skraj. Przed liceum byłam wesołym, ciekawym świata dzieckiem, takim z tych, które lubią biegać po polach i lasach, dużo czytają i są w gruncie rzeczy nieśmiałe, ale mają coś, co się lubi. No i te nauczycielki wróżące kariery. To pewnie śmieszne, że jako dorosła już babka tak bardzo to podkreślam. Depresja zabrała mi część osobowości, tę lepszą część, tę z zaufaniem wobec ludzi. Wyszłam z tego jako "zdziczała", skrajnie niepewna siebie i unikająca wszelkiej konfrontacji. Studia i nowe, życzliwe mi otoczenie (mam wrażenie że na jakimś etapie życia ludzie ogólnie lubią takich dziwaków, których wcześniej wyśmiewali, a nad którymi później będą kiwać głową z politowaniem), nie udało mi się jednak utrzymać stałych kontaktów (kto z nieśmiałych tego nie zna: "a może jej przeszkodzę w czymś ważnym? a może on naprawdę mnie nie lubi?"?). Po powrocie do domu, do tego reżimu hipokrytów znów cofnęłam się we wszystkim. W końcu znalazłam się na etapie, że nie mam pracy, bo każda myśl o jakiejkolwiek własnej działalności, inicjatywie i oczywiście o kontaktach z nieznanymi ludźmi wywołuje u mnie lawinę koszmarnych myśli. Odnowiłam kontakt z moją psycholog i obie już wiemy, że jestem na najgorszej z możliwych dróg. I chciałabym sporo jeszcze napisać. Bo to zawsze się chce wyżalić, wygadać... Pośrednio dlatego zarejestrowałam się tu dziś. Wiem jednak, że zarzucanie kogoś swoim smutkiem jest bierne i nie jest krokiem w przód. Część mnie wie, że pomaga rozpraszanie myśli na swój temat, rozpraszanie czymś innym, choćby czyimiś problemami. Dlatego... jestem tu, by poznać kogoś do pogadania po prostu. Pozdrawiam serdecznie.
×