Cześć.
Już powoli nie wyrabiam.
Mam stwierdzoną NN. U mnie objawia się przede wszystkim nerwicą myśli.
Cierpię na to cholerstwo od kilku lat. Kiedyś bardziej skupiało się na rytuałach, ale obecnie dotyczy tego, co mam w głowie.
Co konkretnie?
- jestem gejem, pedofilem, zoofilem, i innym DZIWNOfilem...
- nie kocham swojej dziewczyny
To mam niemal cały czas, ale jakoś nauczyłem się sobie z tym radzić. Raz lepiej, raz gorzej.
Ostatnio jednak pojawił się u mnie jeden konkretny problem, otóż...
pani nerwica zamęcza mnie, aby o WSZYSTKIM mówić swojej dziewczynie. Mieszkam z nią, jest mi bliska, traktuję ją jak przyjaciela. Niestety, ona nie do końca rozumie tę chorobę, a często też nie chcę o pewnych rzeczach słuchać. I w sumie ja ją rozumiem. Kto chciałby słuchać o takich rzeczach? No ale ja nie mogę i męczę się i w końcu pękam i coś mówię, a to to, że wydaje mi się, że jestem tym albo tym, a to to, że mogę jej nie kochać (wiecie jak to ją musi boleć?!?!?), albo chcę jej opowiadać jakieś wydarzenia z przeszłości... I robi się syf, problem, nerwy, płacz...
BOŻE!
Właśnie, wydarzenia z przeszłości.
Czyli co?
Opowiadanie o poprzednich związkach albo o problemach rodzinnych. Naturalne, że obecna partnerka nie chce słuchać o tym, jak było mi w łóżku z poprzednią, prawda? I NN to wie... I to wykorzystuje. Albo problemy rodzinne. Stare, zamierzchłe czasy. Kiedyś miałem bardzo napięte stosunki z ojcem, raz mógł mnie nawet zabić. Pewnie by się nie odważył, ale taka sytuacja była. I ona była straszna. Z tego już nic nie zostało, obecnie mam z nim stosunki, rzekłbym nawet bardzo dobre, jesteśmy dobrymi kolegami, po prostu wtedy mu coś odwalało. No i właśnie. Po co więc o tym wspominać? No po co? A moja nerwica męczy mnie, żebym o tej sytuacji opowiedział mojej dziewczynie. A wiem, że gdy to zrobię, to po pierwsze ona nie uwierzy, że on się zmienił, po drugie przestanie go szanować, a po trzecie będzie to dla niej szok, bo dowie się tego dopiero TERAZ, a przecież od tego czasu minęło już dobre dziesięć lat...
Poradźcie, co robić. Wspomóżcie dobrym słowem. Bo nie chcę pęknąć. Wiem, że to bzdurna nerwica, bo nie ma tu nic strasznego, o czym musiałbym rozpowiadać na lewo i prawo, ale wiadomo jak jest - wie się o tym, a i tak człowiek ulega...
Biorę Paroxinor - 2,5 tabletki dziennie.
Do lekarza chodzę raz na 2-3 miesiące.