No to przyszła kolej na mnie. To trochę takie przygotowanie, oswojenie się z tematem przed pójściem do psychiatry.
Sprawa wygląda tak, mam 28 lat, pełną rodzinę, brak rodzeństwa, partnera i psa. :)
Jako dzieciak miałam ograniczony kontakt z innymi, bo mieszkałam w maleńkiej wioseczce, gdzie wyobraźnia działała na najwyższych obrotach, wróżki, krasnoludki itp. :) Gdy miałam iść do "0", było zdecydowanie gorzej, i te gorzej postępowała w miarę upływu lat.
Nie szło mi bratanie się i kumplowanie, nie wiem dlaczego, zawsze starałam się być fajna, miła, ale grupa mnie nie akceptowała. Być może miałam zbyt wysokie wymagania i jak przyjaciółka, to taka naj naj, nie umiałam się kłócić i walczyć o swoje. W podstawówce miałam "najlepszą" koleżankę, trochę takiego odmieńca jak ja, dziwnym trafem byłyśmy w centrum uwagi całej klasy, podobało mi się to, ale ta przyjaźń była raczej z tych toksycznych. Potem nasza "przyjaźń" się rozpadła, każda poszła do innej szkoły. W mojej, niestety, straciłam tą pewną ochronę i zostałam sama, po jakimś czasie stałam się pośmiewiskiem, kozłem ofiarnym itp. Taki gimnazjalny klasyk. Gdy poszłam do LO, bardzo się wycofałam i byłam b. ostrożna. O ile przynależałam do jakieś grupy, to zawsze na jej obrzeżach.
Serdecznie nienawidziłam miejscowości oraz ludzi, z której pochodzę, więc gdy miałam mozliwość iść na studia, cieszyłam się jak dziecko, niestety nie miałam pojęcia co wybrać, więc wybrali rodzice, studia były ciężkie, ale ja cieszyłam się, że do domu mam dobre 4h drogi. Jednak czułam się samotna i jak zwykle "dziwna", niepasująca. Poznałam pierwszego chłopaka, długa, nudna historia, gdzie byłam wykorzystana, niekochana i zrobiłam z siebie małego niewolnika.
Obecnie mam w sumie ciekawą pracę, ale wiecznie poczucie, że to niewystarczająco, że inni mają lepiej, ciekawiej.
Mam kochanego partnera, ale spotkała nas wielka tragedia, która doprowadziła całą rodzinę na skraj, po której on sam musi korzystać z pomocy psychiatry.
A ja? A ja po tej wielkiej tragedii (i w ogóle tu nie przesadzam, ani nie koloryzuję), mam wrażenie, że wszystko spływa po mnie ja po kaczce, wszystko niby dociera ale tak jakoś dziwnie. Bardziej mnie gnębi to, że nie wiem co mam zrobić, ze swoim życiem, niż to jaki wpływ ma na nas ta tragedia.
Ostatnio, nawet wejście na facebooka, kończy się moim złorzeczeniem, niepohamowaną zazdrością, zawiścią.
Wszystko neguję i stawiam się w pozycji "tej mądrzejszej", strasznie mnie to irytuje, staram się swoje myślenie pohamować, ale to wszystko we mnie siedzi.
Dodatkowo męczy mnie taka chęć przynależenia do paczki, tylko że ta paczka, powinna być taka jak ja chcę i wtedy kiedy ja chcę. Efektem tego jest to, że nie angażuje się, w żadne głębsze relacje, bo nie mam pojęcia jak je zawrzeć, jeżeli ktoś wyciąga do mnie rękę, to bardzo szybko mija mi ochota, na zaprzyjaźnianie się i nie wiem czemu, skąd to?! Czasami mam wrażenie, że chcę mieć tylko możliwość wyjścia w piątkowy wieczór, ale tylko po to, żeby odmówić.
Wszystkie te rzeczy tkwią we mnie, bo ich nie okazuję, na zewnątrz staram się być mila, przyjazna i tyle.
Wszystko to co opisała, to zaledwie zarys, bo zdaję sobie sprawę, że przy problemach innych to taki pikuś. Ale uświadomiłam sobie, że jestem nieszczęśliwa, niezadowolona, popłakuję po kątach, i to nie od czasu "tragedii", tylko od wielu lat, i na dodatek wróciło wyobrażanie sobie, że mnie nie ma, że wtedy byłoby lepiej.
Mam w głowie straszny chaos, i moje problemy nie dotyczą, jednego obszaru, tylko wielu, a ja tego jakoś nie mogę uporządkować i wszystko mi się rozsypuje.
Wszystko jest wciąż "niewystarczająco dobre". Ja jestem niewystarczająco dobra.