Cześć,
jestem tu nowa, więc krótko się przedstawię. Na imię mam Anna, mam 21 lat, niedawno wyszłam za mąż, nie z przymusu, czy z wpadki, tylko z ogromnej miłości... Niestety mój głupi umysł wypełniony tysiącami myśli nie daje mi spokoju, nie pozwala cieszyć się życiem, uwierzyć w siebie, w miłość Męża do mojej osoby.
Chciałam wreszcie komuś powiedzieć,co mnie męczy. Może znajdzie się ktoś, kto ma podobny problem, ktoś, kto przeszedł to samo i przetrwał.
Nie pochodzę ze złej rodziny, nie mogę na nią narzekać, nie mogę narzekać na Męża. Otóż najwięcej złego sprawia mi ciągłe porównywanie do innych, brak zaufania do wszystkich, chęć przypodobania się każdemu człowiekowi. Nie bez przyczyny wzięłam nick syndrom_ideału... Po wczorajszej,długiej rozmowie z Mężem, doszłam do wniosku, że to jest chyba to, co najbardziej mi przeszkadza w normalnym życiu - chęć bycia idealną dla wszystkich, aby wszyscy o mnie dobrze myśleli, mówili, abym wszystkim się podobała...
Nie cierpię słyszeć coś złego na swój temat, patrząc na śliczną dziewczynę idącą ulicą, wiem, że nie lubię jej, choć jej nie znam przeszkadza mi to, że ma śliczne włosy, cerę, jest dobrze ubrana, zgrabna. Każde złe słowo wypowiedziane na mój temat biorę do siebie i mogę myśleć o tym całymi dniami, miesiącami, a nawet latami! Będąc dzieckiem, potem nastolatką, miałam jedną, potem następną przyjaciółkę, dziś nie mam z nimi kontaktu, jesteśmy tylko na cześć i kilka zdań do wymiany. Prawdę powiedziawszy nie mam nikogo, prócz Męża z kim mogłabym porozmawiać o wszystkich problemach, lękach... Mam jakąś głupią przypadłość, że po dłuższym czasie ludzie ode mnie odchodzą. Boję się, że z czasem i Mąż mnie zostawi lub sama do tego doprowadzę robiąc tak dalej...
Może na razie tyle, aby za dużo nie zaśmiecać, choć mam jeszcze kilka, bądź kilkanaście ?fobii? nawet nie wiem jak to nazwać...