Witam Panie,
do niedana nie wiedziałam co to za ból, jak to jest. Że tak powiem, maiłam nadzieje, mało - wiedzami że na pewno nic takiego mnie nie spotka. Ale jednak mnie to nie ominęło.
Minęły już/dopiero/aż (nie wiem która z opcji odpowiada najlepiej do tej sytuacji) 2 miesiące od tego zajścia.
Nie mogę spać po nocach, meczą mnie koszmary, a wiem że nie mogę, nie chce powiedzieć bliskim o tym.
Chodzi o to że zostałam zgwałcona przez grupę mężczyzn, 5 lub 6 na tak zwanych rytmach. Wracałam do domu z popołudniowej zmiany z pracy, jak nagle jakiś pijak wyleciał mi pod samochód, dzięki Bogu wyhamowałam (teraz tego żałuje, żałuję że huja nie rozjechałam ), ten pijak nie był wcale pijany, gdy ja wysiadłam z auta przerażona, zła, wścieła i zaczęłam mu pomagać wstawać i krzyczeć na niego, co robi, że życie mu nie miłe, nagle wtedy przyleciało 5 dorosłych facetów. Jeden wsiał w moje auto i pojechał na parking a reszta złapał mnie i zaciągała do lasu.
Trzymali mnie, nie maiłam jak się bronić, krzyczałam lecz było za głośno przez te całe rytmy. Nikt mi nie przyszedł z pomocą, a całe zajście widziało parę osób.
W tym lesie zdarli ze mnie ubranie, i gwałcili jeden po drugim, wymieniali się, zgwałcili analnie, kazali sobie obciągać, krzyczeli że mnie zabiją, wiec to robiłam. błagałam by przestali, by zostawili mnie a Oni nadal swoje. W pewnym monecie przestałam już krzyczeć i bronić się, zaczęłam się modlić by skończyli, by zrobili swoje i zostawili mnie.
Gdy już skończyli to odeślij jak gdyby nic.
Ja się pozbierałam, ubrałam, ogarnęłam i pobiegłam do auta, tak samo jak Oni, jak gdyby nigdy nic . Uciekłam, uciekłam do domu, wykąpałam się i zakłam w pokoju. Nie mówiąc o tym nikomu. Od tamtego czasu tylko w tym pokoju czuje się bezpiecznie, nie rozmawiam z nikim.
Codziennie jadąc do pracy, wracając z niej, jadę koło tego miejsca, mijając je dostaje duszności, mdli mnie, paraliżuje strach.
Nie mam pojęcia co z sobą zrobić, boje się komuś o tym powiedzieć. Boje się reakcji rodziny, znajomych. Nie chce żadnej łaski, ani użalania się na de mną, chce ten dzień wymazać z pamięci, jakby nie istniał i wrócić do normalności, do mojego życia, z którego naprawdę korzystam, brałam je garściami. Zawsze byłam wywijas i kaskader, ale podobało mi się to, zawsze było mnie dużo i wszędzie. Co się nie działo, zawsze ja ta byłam, każde akcje legalnie i nie legalne.
Wszystkie zbiórki na rzecz chorych, wydarzenia na poczet gminy.
A teraz, nie ma we mnie ani odrobiny życia, chodzę do pracy, z pracy do domu, spie, wstaje, jadę do pracy i tak od 2 miesięcy. Nie mam ochoty już żyć.
Myślę wiecznie o tym jak by to było, gdyby mnie nie było. Czy jestem w stanie posunąć się do tego. Coraz częściej myślę jak by się zabić.
Znajomi widzą że coś jest nie tak. Robię dobrą minę do złej gry.