Witam Was,
Na początku chciałabym się przedstawić i opowiedzieć trochę o sobie, a następnie opisać przykry problem, który mnie ostatnio dotknął.
Mam na imię Kasia, mam 22 lata, od przeszło roku jestem żoną, a od dziesięciu miesięcy także matką. Aktualnie moja praca polega na wychowywaniu córeczki oraz ogólnie zajmowaniu się domem. Pomaga mi mama, z którą mieszkamy.
Dlaczego tu przywędrowałam? Cóż, mam realne przypuszczenia, że trafiłam dobrze...
To było dokładnie 2 tygodnie i 2 dni temu. Dzień jak co dzień. Opieka nad Małą, obiad dla męża, tradycyjne zadania, do których już zdążyłam przywyknąć... Jako, że od paru miesięcy byłam na diecie (nie jakiejś restrykcyjnej, po prostu zdrowe odżywianie) postanowiłam sobie zafundować pizzę. Osiągnęłam już w miarę pożądany efekt, także jeden "grzeszek" wchodził w grę. Po zjedzeniu tegoż przysmaku postanowiliśmy sobie z mężem obejrzeć film. Niestety do tego nie doszło... Zaczęło się od dziwnego kłucia w jelitach. Po wizycie w toalecie wróciłam do swoich zajęć. Nagle odczułam dziwne mrowienie, jakby dreszcze w całym ciele. Podobne uczucie miewam w sytuacjach mocno stresujących, choć teraz nic kompletnie mnie nie zdenerwowało. Zignorowałam. Ale te uczucie zaczęło, hm... "ewoluować". Było coraz gorzej. Doszło do tego, że ledwo stałam na nogach, wszystkie mięśnie drętwiały, głowa to myślałam, że mi zaraz eksploduje, a serce słyszałam w uszach. Poprosiłam mamę o wezwanie karetki, po czym położyłam się na podłodze, bo już nie dawałam rady... Wtedy tylko myślałam O rany, już po mnie, ja zaraz umrę, ja nie chcę umierać...". Powiedziałam do męża by dobrze sprawował opiekę nad córeczką jak mnie zabraknie... Przyjechało pogotowie. Zmierzyli ciśnienie, sprawdzili tętno, wypytali o wszystko. Ciśnienie lekko zaniżone, EKG prawidłowe, tachykardia zatokowa (wtedy ok. 120 uderzeń serca na minutę), do tego doszły pojedyncze wymioty. Orzeknięto Zespół Jelita Drażliwego. Zabrali mnie do przychodni przyszpitalnej w warszawskim Śródmieściu. Tam dostałam kroplówkę nawadniającą, poleżałam trochę, dostałam Nifuroksazyd i wypis do domu. Na wypisie napisali "Rozpoznanie: Niestrawność". Pomyślałam "A te kołatanie w sercu? To też może być efekt zatrucia pokarmowego?". Ratownicy bardzo zasugerowali się tym, że tego dnia jadłam pizzę i chyba nic innego z tego co mówiłam nie usłyszeli... Przyszedł następny dzień. I... znowu to samo. Znowu mrowienie, drżenie, "miękkie" nogi, szybciej bijące serducho, dziwny niepokój... Tym razem trwało krócej, ale jednak... Pojechałam do przychodni. Lekarka robiąc ze mną wywiad prawie się uśmiała. Powiedziała, że nie wie co mi jest, zapisała Aspargin i odesłała do lekarza prowadzącego. Lek wykupiłam, kolejnego dnia popędziłam do swojej internistki. Orzekła nadczynność tarczycy, przepisała Proplanolol, Milocardin i dała skierowanie na morfologię oraz TSH. Jednak po interpretacji wyników morfologia wyszła prawidłowo, TSH też. Zaczęłam rozpaczliwie szukać diagnozy w internecie. Wpisałam w wujka Google moje objawy i znalazłam... nerwicę. Czytając objawy, czytałam dokładnie o tym co mnie spotkało. Lęk, strach przed śmiercią, panika, zaburzenia pracy serca, osłabienie, drżenie rąk i nóg, drażliwość... Przedwczoraj znowu trafiłam na pogotowie. Ciśnienie podskoczyło mi niesamowicie (dolne miałam w okolicach 100), dostałam drgawek, znowu pomyślałam "Już po mnie"... Zostałam potraktowana paskudnie przez panów ratowników. Tak jakbym czuła przyjemność z jeżdżenia po szpitalach... Jak wariatka. I znowu - EKG prawidłowe, morfologia wzorowa. Wtedy pierwszy raz lekarka zasugerowała, że mam objawy nerwicowe. Znaczy, pierwszy raz powiedział mi to lekarz, wcześniej tylko gdybałam. Wczoraj wieczorem dostałam niczym niewytłumaczalnego wzrostu adrenaliny. Chciałam chodzić, biegać i dalej przy tym czułam te mrowienie w kończynach. Nie mogłam zasnąć. W dodatku od czasu tych "ataków" miewam koszmary senne. Raz miałam sen, że urodziłam dziecko, które niebawem umarło, potem, że mąż mnie zdradził, a ja nic nie mogłam zrobić, jakiś człowiek leżący w trumnie pod moim blokiem, a dzisiaj w nocy, że umieram (nie mogłam złapać oddechu, serce biło coraz wolniej, jakbym się dusiła).
Czuję, że niebawem wpadnę w obłęd. Siedzę na tykającej bombie, nie wiem co jest grane, cały czas odczuwam ogromny strach przed kolejnym wzrostem tętna, ciśnienia, zasłabnięciem... Mam małe dziecko, z którym przebywam praktycznie 24/h. Nie chcę dostać "ataku", kiedy będę Małą trzymać na rękach. Boję się być z nią sama...
Aktualnie dalej zażywam Proplanolol, doraźnie Milocardin. Dzisiaj mam wizytę u psychologa, do którego w sumie rzeczy zaczęłam chodzić z powodu kłopotów małżeńskich już jakiś czas temu (kłopoty minęły, na szczęście). Myślę jeszcze o psychiatrze oraz jakiejś Poradni Leczenia Nerwic. Już sama nie wiem, łapię się chyba wszystkiego co tylko może pomóc...