Skocz do zawartości
Nerwica.com

-BMW-

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez -BMW-

  1. 1507 myślę, że jesteś na dobrej drodze żeby z tego wyjść. Najważniejsze, że cały czas walczysz. Pójście do pani profesor z Łodzi jest na pewno dobrym rozwiązaniem. Lepiej słuchać się kogoś z większym doświadczeniem. Teraz stwierdzam, że gdybym od razu trafił do właściwej osoby nie było by tego wszystkiego. Nawet jeśli nie bierze się leków, to warto się chociaż skonsultować z doświadczonym lekarzem. Też jestem w stanie pogodzić się z faktem, że nieraz trzeba brać leki. Ale tak jak napisałeś, tylko pod warunkiem że rzeczywiście one pomagają. Pozdrawiam serdecznie i życzę aby była to wreszcie ta właściwa osoba, która Ci pomoże. Wesołych Świąt!!!
  2. Ja osobiście myślę, że mi też na psyche weszło. Ja do póki nie zacząłem brać jakichkolwiek leków, to miałem jedynie objawy somatyczne (typowo nerwicowe: kołatania serca, zawroty głowy, mrowienia itp.). Później dopiero zaczęły się "jazdy". Żaden lekarz nie wciśnie mi jednak "kitu", że te "jazdy" zaczęły się same z siebie. Tak nie było. A lekarze do których, chodziłem w ogóle mnie nie słuchali i nie wierzyli mi w to co mówię. Dopiero mój czwarty lekarz nie kwestionował tego co powiedziałem. Konsultowałem się jeszcze z innym psychiatrą i też nie miał wątpliwości co do moich odczuć. Ja też poznałem inne wcielenie lęku. Zacząłem bać się rzeczy, które nigdy mnie nie przerażały, ba nigdy bym nie pomyślał że można bać się niektórych rzeczy. Uważam, że tak na prawdę te leki zamiast znosić lęki, tylko je powodują. Ale jest to tylko i wyłącznie moje prywatne zdanie. Nie mogę się odnosić do innych osób ponieważ każda osoba jest inna. Wiem tylko, że znajoma mojej mamy też zaczęła miewać lęki po odstawieniu benzodiazepin, a brała te leki na uspokojenie. Co do reszty leków to trudno mi się wypowiadać, ponieważ nie mam takiej pewności. Moje przykre doświadczenia zaczęły się właśnie od leków z tej grupy i tak to się ciągnie. Jeśli mam być jednak szczery to po innych lekach, też właściwie nie czułem się dobrze. Sam już nieraz "głupieje" co jest po czym. Za dużo tego było i za często zmieniane. Każdy lek ma jakieś skutki uboczne (np. po lekach na nadciśnienie też można mieć duszności, ale nie wpływają one raczej na psychikę). Wracając do koleżanki mamy, to po rocznej terapii u psychologa wyszła z tego i czuje się normalnie. Było ciężko, ale udało się jej. Ma czasami objawy nerwicowe, ale nie można powiedzieć że uniemożliwiają jej one normalne funkcjonowanie (w końcu każdy zdrowy człowiek jak się zdenerwuje to "wali" mu serce, albo ma czasami zawroty głowy i nie wynika to wcale z tego że jest chory). Odnośnie neuroprzekaźników Moja obecna lekarka chciała mi zrobić badanie EEG (w końcu nic z tego nie wyszło). Nie wiem dokładnie na czym ono polega. W internecie znalazłem informacje, że diagnozuje się przy jego użyciu min. głuchotę, skłonności do padaczki i zaburzenia neurologiczne. Powiedziała, że po tych wszystkich lekach które brałem nie dziwi się, że coś takiego się porobiło. Chciała chyba dowiedzieć się czy impulsy nerwowe mają prawidłowy przebieg. Poprzednia lekarka powiedziała, że nie mam zaburzeń na neuroprzekaźnikach ale nie wiem po czym to stwierdziła. Podejrzewam, że po prostu tak sobie "chlapnęła". Nie przeprowadzała mi żadnych badań. Wtedy tak sobie myślałem, że jakbym miał coś nie tak z tymi przekaźnikami, to nie mógł bym w ogóle funkcjonować bez leków. Ale sam już nie wiem. Myślę też, że od początku lekarka postawiła mylną diagnozę. Pewnie założyła, że mam zaburzenia na neuroprzekaźnikach. Nie pomyślała jednak że jest to skutkiem gwałtownego odstawienia benzodiazepin. Powiedziała, że jest to niemożliwe żeby było to po lekach. Ale ja i tak wiem swoje (co zresztą potwierdziło dwóch innych lekarzy psychiatrów). Gdy jeszcze raz dała mi lek z tej grupy, "uciekłem" od niej. Jeśli ktoś ma siłę i chęć jeszcze dalej to czytać Fakt jest faktem, że bez leków czułem się lepiej niż przed. Mam tu na myśli okres gdy dość długo je stosowałem (prawie rok czasu). Chlorprothixen i Sulpiryd, które dostawałem na początku znosiły mi objawy odstawienia Lexotanu. Ale później zacząłem się po nich odizolowywać od świata zewnętrznego. Żyłem w świecie własnych myśli. Zastanawiałem się dlaczego zupa, którą jem mieści mi się do "buzi". Czułem różnicę między tym jak byłem w domu, a tym jak wyszedłem na zewnątrz. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć. To tak jakbym odczuwał "inną atmosferę". Później gdy jechałem sam pociągiem dotarło do mojej świadomości, że jestem SAM. Od tego momentu zacząłem bać się samotności (wcześniej nigdy tak nie było). Później było już coraz gorzej. Od początku coś mi nie pasowało w moim samopoczuciu ale nie potrafiłem tego określić. Stopniowo coś zaczęło "przedzierać" się do mojej świadomości. Zacząłem się zastanawiać nad tym co robię i właściwie po co to robię. W końcu zacząłem "czuć" swoje myśli. To tak jakbym zaplanował sobie co chcę zrobić, zanim jeszcze o tym pomyślałem. Temu wszystkiemu towarzyszyło ciągłe pobudzenie i rozdrażnienie. To zadecydowało o tym, iż postanowiłem odstawić te leki. Po odstawieniu leków rozdrażnienie i otumanienie zaczynało ustępować. Przestałem "czuć" swoje myśli (pytał mnie o to mój drugi psychiatra, ale wtedy nie bardzo wiedziałem o co mu chodzi ) Co robię teraz Jestem cały czas pod kontrolą psychiatry. Zacząłem chodzić na psychoterapię i czuję, że mi to pomaga. Po konsultacji z lekarzem zmniejszyłem dawkę Coaxilu (w sumie to zalecił mi on brać Cilon albo Rispen ale strasznie się boję). Jak tylko dostałem Coaxil to już ogarnęło mnie przerażenie. Ogólnie to mam straszny uraz do lekarzy i jadę do nich tylko wtedy, kiedy kończą mi się leki albo coś mnie niepokoi. Staram się wspomagać homeopatią i lekami ziołowymi: Validol, Nervendragees. Magnez też wzmacnia układ nerwowy (gdy moja mama leczyła się na nerwicę, to pomogły jej dożylne zastrzyki z glukozy i magnezu). Ostatnio staram się chociaż trochę ćwiczyć (mam na myśli wysiłek fizyczny), tak też zalecił mi psychoterapeuta. Uważam też, że bardzo istotne jest wsparcie psychiczne (chyba najistotniejsze). Jeśli posiada się kogoś kto potrafi zrozumieć, kogoś z kim można porozmawiać o tym na co dzień. Spotkanie z psychoterapeutą to tylko mały wycinek życia. Na co dzień człowiek musi radzić sobie sam. Jeśli ma się kogoś zaufanego, albo jeszcze lepiej kogoś kogo się kocha, spędza się z nim dużo czasu. Uważam to za najlepszą terapię. Ja z pomocą tej drugiej osoby przetrwałem bardzo trudne chwile. W pewnym sensie znosiłem to wszystko też dla niej. Niestety gdy między nami źle zaczęło się układać, to wszystko się "posypało". Ponieważ jestem osobą wierzącą, to wierzę w to że Bóg mi pomoże. Wierzę, że nie będą to ani leki, ani lekarz ani nikt inny tylko Bóg. Wierzę w to że Ty, 1507, ja i wszyscy ludzie z tego forum dadzą sobie radę. A ja Tobie i sobie życzę tego, że przyjdzie kiedyś taki dzień gdy będzie można uśiąść spokojnie przed telewizorem ze wspomnianą przez Ciebie meliską i powiedzieć:"Jestem wolnym i szczęśliwym człowiekiem". Pozdrawiam i przepraszam, że nie odpisywałem ale też nie wszystko czytam żeby się nie "nakręcać"
  3. http://www.benzo.org.uk/polman/index.htm tu link do strony, gdy ktoś długo zażywa już leki z grupy benzodiazepin, a chciałby je odstawić lub dowiedzieć się na ich temat czegoś więcej (w sumiej już podawałem, ale może komuś będzie łatwiej znaleźć).
  4. 1507 ja też nieraz czuję lęk przed samym sobą. Jeśli chodzi o mnie, to pojawiło się to gdy lekarz gwałtownie odstawił mi Lexotan. W sumie wtedy to bałem się wszystkiego - całego świata, który mnie otacza. Później niecały rok brałem chlorprothixen i sulpiryd. Im dłużej to brałem, tym czułem się coraz gorzej. W końcu się "wkurzyłem" no bo ile można brać te leki, a poprawy nie ma wcale. Poprosiłem lekarkę o to, że chcę schodzić z dawek. Stopniowo zaczynałem czuć się coraz lepiej. Później była mile zaskoczona jaka jest poprawa i doszła do wniosku, że nie mam zaburzeń na neuroprzekaźnikach . Po takim okresie regularnego zażywania nie ma jednak cudów - coś w tej głowie zostało rozregulowane. 1507czytając twoje wcześniejsze posty doszedłem do wniosku, że u Ciebie tak jak i u mnie lekarze za dużo "nagmerali". Nie można tak "skakać" i ciągle zmieniać leków jak to niektórzy z nich robią (ja też miewałem takie "zjazdy depresyjne" nawet po odstawieniu Coaxilu). Jeśli chodzi o Sulpiryd o którym wspominałeś wcześniej, to o ile dobrze pamiętam powoduje on zmiany hormonalne. Skutkiem długotrwałego zażywania tego leku może być: obniżenie libido, niepokój, depresja, uczucie zmęczenia, drażliwość, labilność emocjonalna (wszystko to, może oczywiście występować bez brania tego leku). Ja u siebie zaobserwowałem praktycznie wszystkie te objawy. Najgorzej było z popędem płciowym. Gdy brałem te leki to właściwie był on równy 0. Nawet gdy wcześniej byłem nerwowy tak nie było (a wiadomo, że ma to wpływ na te sprawy). Myślę, że jest to także zasługa Chlorprothixenu. Czułem się po nim jak emeryt. Gdy wcześniej spokojnie podciągałem się na drążku kilkanaście razy, to po tym z ledwością zrobiłem trzy powtórzenia. Gdy odstawiłem lek, to po około 2 miesiącach wróciło to do normy. Najgorsze jest dla mnie to, gdy lekarz daje najpierw coś na uspokojenie, a później na pobudzenie (Sulpiryd ma działać aktywizująco). A w praktyce sprowadza się to do tego, że człowiek stopniowo aczkolwiek regularnie wyniszcza swój organizm. Najpierw dostaje coś żeby usnąć, a później żeby był w stanie rano wstać trzeba go "reanimować". Dać mu "kopa" na cały dzień. I tak wkoło. Przecież tak nie można żyć!!! Ja, gdy brałem chlorprothixen rano i wieczorem byłem strasznie "przymulony". Gdy ktoś mówi, że wstał rano lewą nogą, to ja z całą odpowiedzialnością mogę powiedzie, że wstawałem na czworakach . Nagła zmiana porannej dawki chlorprothixenu 15mg na sulpiryd 50mg spowodowała, że czułem się jakbym był w wesołym miasteczku. Cały dzień miałem wrażenie jakbym jeździł windą, nieważne czy leżałem czy stałem.
  5. -BMW-

    Witam :-*

    Cześć linka656! Miło słyszeć słowa: "czuję, że zmierzam po właściwej drodze". Z takim nastawieniem i wiarą musi się udać! Pozdrawiam
  6. -BMW-

    potrzebna pilna pomoc !

    Bardzo możliwe, że tak jest bethi że to właśnie faceci tłamszą częściej swoje emocje (ale ja jestem w końcu po złej stronie mocy no nie ). Ja w sumie nie jestem jakimś wyjątkiem i to co napisałaś potwierdza się i w moim przypadku. Może dzieje się tak przez to, że każdy facet ma swoją ambicję (często chorobliwą ) i dumę (która przysłania mu rzeczywistość ). Ale w wielu wypadkach jest to przyznaję - prostackie i prowadzi do jakichś dziwnych zachowań ze strony mężczyzn. Kiedy myślę o sobie, siedząc gdziś tam po drugiej stronie tego "kabelka" to dochodzę do wniosku, że łatwo jest mi mówić pewne rzeczy gdy jestem anonimowy. A gdy przychodzi co do czego to jestem bezradny. Tak czy siak staram się to zmienić . Pozdrowienia
  7. Ja osobiście brałem już różne leki (Lexotan, Alprox, Stimuloton, Doxepin, Velafax, Chlorprothixen, Sulpiryd, Coaxil, Hydroksyzyna). I mogę jedynie stwierdzić, że tak naprawdę to stany lękowe i "dziwne" lęki pojawiły się u mnie dopiero w momencie gdy zacząłem je brać. Jeśli chodzi o Coaxil to w dawce 2x1 powodował on u mnie pobudzenie i rozdrażnienie (musiałem wychodzić z domu i coś ze sobą zrobić). Bałem się np. gdy popatrzyłem na wysoki budynek, bałem się gdy siedziałem w domu i pomyślałem, że mógłbym wyskoczyć z samolotu na spadochronie. Momentami miałem wrażenie jakbym "leciał" do tyłu albo jakby woda w kranie powoli się lała. I nie ma w tym nic dziwnego ponieważ słyszałem już takie opinie. Na pewno nie jest to placebo - lekarze tak "gadają" ponieważ oni sami nigdy nie brali tych tabletek. Jeśli ktoś był już na silniejszych lekach to nie ma co się oszukiwać, że to pomoże od razu. Najpierw organizm musi się oczyścić i "odreagować" poprzednie leki. Zazwyczaj jest to ciężki okres jeśli ktoś przechodzi to "na sucho". Z własnego doświadczenia jednak wiem, że gdy już przejdzie się najgorsze to poźniej jakoś to idzie. Coaxil może też nie pomóc wcale, albo jeszcze bardziej pogłębić zły stan zdrowia (na każdego lek działa inaczej i nie ma tu jakiegoś szablonu; to nie jest tak jak z przeziębieniem, że wszyscy "łykają" to samo i wszystkim pomaga). Odstawienie Coaxilu też nie powinno być gwałtowne jak wszystkich leków. Ja tylko przez 2 dni nie wziąłem rano tabletki i już miałem przykre doświadczenia. Lęki były nasilone i ogólnie źle się czułem. Gdy biorę po pół tabletki rano i wieczorem to jeszcze jakoś funkcjonuję. Coaxil oprócz działania przeciwdepresyjnego, wyrównuje też przewodnictwo nerwowe. Jeśli więc ktoś brał różne leki tak jak ja, to ten lek teoretycznie powinien mu pomóc. Ale praktyka ma się czasami nijak do teorii. A lekarze zamiast słuchać, dają człowiekowi jak najwięcej tabletek i chcieliby żeby nikt im nie marudził, że coś mu dolega. A moje pytanie brzmi: "To od czego oni w końcu są?". Chyba nie chodzi o to, aby człowiek zapomniał jak się nazywa, tylko o to aby jakoś z tego wyjść. Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
  8. -BMW-

    PROSZE POMOZCIE!!!!!!!!

    Też jestem zdania, że to co przeżywasz to typowe objawy nerwicy. Luthien i bethi mają rację, że powinieneś zasięgnąć pomocy u psychologa bądź psychiatry. U mnie nerwica zaczęła się bardzo podobnie (miałem zbliżone objawy - przyspieszone bicie serca, mrowienie w rękach i głowie). Nie jestem jednak specjalistą. Z własnego doświadczenia wiem jednak, że jeśli nie zacząłeś jeszcze na dobre brać tabletek to lepiej na nie uważaj (zwłaszcza na benzodiazepiny - dają uzależnienie i bardzo ciężko je odstawić). Atenolol jak wiesz ma na celu spowolnienie akcji serca. Nie ma raczej jakiegoś działania uspokajającego. W momencie gdy twoje serce zaczyna "walić" jak oszalałe - pomogą, ale tylko na to. Na pewno uspokoisz się w tym sensie, że twoje serce przestało tak "łomotać". Gdy się denerwujesz twoje serce zaczyna przyspieszać i "wali" coraz mocniej. Wtedy Ty zaczynasz się jeszcze bardziej "nakręcać" i wpadać w panikę bo nie wiesz co się dzieje. Na skutek przyspieszonej akcji serca rośnie Ci ciśnienie. Krew krąży bardzo szybko. Podejrzewam, że stąd te wypieki i czerwone plamy na piersiach. Jak idziesz np. biegać czy robisz jakiś wysiłek fizyczny to też rośnie Ci ciśnienie i niektóre osoby dostają wtedy wypieków. Ale nie jest to przecież nic złego - jest to naturalne. Czasami niektórzy mówią do dziecka "ale dostałeś kolorów - co ty tam robiłeś?", a w domyśle "co żeś tam zbroił?". Jeśli chodzi o ataki paniki to one przemijają i nie są jakieś groźne - na pewno są bardzo nieprzyjemne. Najważniejsze to starać się opanować w tym momencie (nawet powtarzanie sobie słów: "jestem zdrowy i nic mi nie jest" może pomóc i to bardzo). Wiem, że jest to bardzo trudne ale gdy kilka razy uda Ci się zapanować nad sobą poczujesz się pewniej. Uwierzysz w to, że możesz to przezwyciężyć - bo możesz. Poczucie, że się udało doda Ci siły do walki. Gdy pracujesz czujesz się lepiej ponieważ wtedy nie masz czasu myśleć o swoich problemach i dolegliwościach. Gdy idziesz spać zaczynasz myśleć i "kombinować". Na pewno jesteś też przemęczony. Nie jestem jednak specjalistą i mogę się mylić. Najlepiej chyba będzie jak skonsultujesz się z psychologiem bądź psychiatrą. Jeśli rzeczywiście jest to nerwica, to tak jak powiedział mi kiedyś na pogotowiu starszy lekarz: "Z tego się wychodzi!". Pozdrawiam serdecznie, trzymaj się!
  9. -BMW-

    potrzebna pilna pomoc !

    Kochane Dziewczyny! Nie obawiajcie się facetów! Nie o wszystkich można powiedzieć, że "facet to świnia". Nie tłamście wewnątrz swoich uczuć! Jeśli człowiek nigdy nie spróbuje, to nigdy też nie osiągnie szczęścia. Ja mogę jedynie powiedzieć, że zawsze bałem się miłości chociaż tak naprawdę szczerze jej pragnąłem (nie tylko kobiety mają takie obawy). Zawsze myślałem, że nie ma senu wogóle zaczynać ponieważ i tak z tego nic nie wyjdzie. W ten sposób krzywdziłem samego siebie. "Zabijałem" uczucie jeszcze w zarodku. Każdy bowiem potrzebuje ciepła, zrozumienia i miłości. Jest to już wpisane w naturę człowieka. Każdy chce kochać i być kochanym. Jeśli chodzi o wcześniejsz wypowiedzi, to w pełni się z nimi zgadzam. Na pewno na wszystko potrzeba czasu. Osobom po przejściach, o zaniżonej samoocenie, którym często towarzyszy lęk jest dużo trudniej ze wszystkim się oswoić. Każda zmiana sytuacji to zmierzenie się z czymś nowym i dotąd nieznanym (czasem łatwiej jest pozostać w "skorupie" niż wyjść na zewnątrz). Wiem coś o tym bo sam tak mam. Dobrym sposobem może być po prostu szczera rozmowa - tak jak wspomniała już o tym bethi. Nie rozmawianie nie jest dobrym wyjściem. Żyje się wtedy tak naprawdę w ciągłej niepewności. Snuje się domysły. Nigdy nie wiemy jak zareaguje druga osoba. Nie można z góry zakładać, że będzie dobrze albo źle. Ale dopóki nie wie się na czym się stoi, nie wiadomo też jak zmierzyć się z problemem. Może wyjściem jest wspólna wizyta u jakiegoś psychoterapeuty, czy zaufanej osoby? Ja mogę się mądrzyć, ale prawda jest taka że sam nie uratowałem swojego związku pomimo tego iż bardzo się starałem. Wierzę jednak w to, że Tobie anonymus się uda i życzę Ci tego z całego serca!
  10. Witam i pozdrawiam wszystkich!!! Cieszę się bardzo, że takie forum istnieje i jak widać ma się dobrze! Martwi jedynie fakt, iż tak wiele osób boryka się z takimi problemami . Odbiegając od tematu, właśnie teraz uświadomiłem sobie, że wybrałem dość nietypowego nick'a jak na to forum. Wszyscy mają jakieś "bardziej normalne nazwy". No ale cóż niech już tak zostanie. Moja przygoda z nerwicą (tak bynajmniej zdiagnozowano to na początku) zaczęła się jakieś dwa lata temu. Po maturze czułem się strasznie przybity i niedowartościowany. Nie dostałem się na żaden preferowany przeze mnie kierunek studiów. Całe wakacje były dla mnie z tego powodu dość stresujące. Ostatecznie poszedłem na kierunek, który okazał się dla mnie za trudny (matematyka i fizyka nigdy nie były moją mocną stroną). Ponieważ atmosfera w domu także była nienajlepsza postanowiłem się przeprowadzić. Jednak od początku studiów nic się nie kleiło. Wszystko wydawało się być mało przystępne. Wtedy też pojawiły się pierwsze nerwicowe objawy. Błyski w oczach, kałatania serca, zawroty głowy. Zacząłem żyć w coraz większym biegu i napięciu. W końcu zdecydowałem się iść do psychologa, nie miałem zamiaru brać leków. Po wizycie wyszedłem jednak jeszcze bardziej zdołowany niż byłem przedtem. Uznałem, że muszę jakoś poradzić sobie ze swoimi problemami sam. Jak zweryfikowała to niedaleka przyszłość był to błąd. Problemy zaczynały się piętrzyć, a ja czułem się coraz gorzej. W końcu poszedłem do lekarza rodzinnego, który przepisał mi Lexotan w dawce 0,75mg na rano i wieczór. Początkowo wszystko było dobrze, ale po około miesiącu stosowania znowu zacząłem czuć się gorzej. Kiedyś gdy jechałem autobusem, naszedł na mnie nieokreślony lęk. Tak naprawdę nie wiedziałem czego się wystraszyłem. Po prostu na moment ogarnęło mnie straszne przerażenie. Przejąłem się tym bardzo i pomyślałem, że na pewno to ze mną coś jest nie tak. Bałem się, że to wszystko przeradza się w coś gorszego. Zacząłem więć szukać pomocy u psychiatry. Trafiłem jednak do niewłaściwej osoby. W ciągu kilku dni moje życie wywróciło się o 180 stopni. Gwałtowne odstawienie leku spowodowało u mnie objawy abstynencyjne (depersonalizacja, pobudliwość na dźwięk i światło, drgawki). Lekarz, jeśli można wogóle tak nazwać tą osobę (według mnie była to osoba pozbawiona jakiejkolwiek wiedzy medycznej, a posiadająca jedynie uprawnienia do wypisywania recept - na moje nieszczęście zaufałem jej) "dowalił" mi jeszcz stimuloton i doxepin (jak dowiedziałem się póżniej od innego lekarza mogło to jeszcze bardziej zaostrzyć objawy odstawienne). Pomimo tego, iż telefonowałem do lekarza kilkakrotnie nie otrzymałem od niego żadnej pomocy. Powiedział mi jedynie, że to co się ze mną dzieje jest normalne - na tym wedłu niego polegała moja choroba. W tym okresie właściwie byłem pogodzony ze śmiercią. Marzyłem jedynie o tym aby zasnąć i żeby to cierpienie się skończyło. Gdy trafiłem do szpitala lekarze dyżurni nie wiedzieli co mają zrobić. Odniosłem wrażenie, że traktują mnie jak "przybysza z kosmosu". Szukałem pomocy gdzie indziej. Dostałem chlorprothixen w dawce 50mg na noc i 15 mg na dzień. Te lek mi pomógł. Objawy odstawienne minęły po kilku dniach. Przez jakiś czas wszystko było ok. Ale ten lek odbierał mi chęć do życia. Stale chodziłem zaspany i nie mogłem myśleć. Lekarz zmienił mi dawkę na dzień na sulpiryd. Później był jeszcze velafax, po którym "odjeżdżałem" - na moment jakbym nie wiedział gdzie się znajduję. Lekarz wrócił więc do sulpirydu tylko, że w większej dawce. Mimo wszystko ciągle nie czułem się dobrze. Coraz bardziej zamykałem się w sobie, zaczynałem żyć w świecie swoich myśli. Wszystko stawało się dla mnie obojętne. Zastanawiałem się nad rzeczami, które wcześniej były dla mnie oczywiste. Pojawił się lęk przed samotnością i lęki których wcześniej nie miałem. Nachodziły mnie "dziwne", odrealnione myśli. Świat był jakby za "szklaną szybą". Zacząłem w końcu "czuć" swoje myśli. Poprosiłem lekarza o to, aby spróbować stopniowo schodzić z dawek. Nie był do tego skłonny, ale w końcu się zgodził. Stopniowo zacząłem czuć się lepiej. Przykre otumanienie i rozdrażnienie bardzo powoli, aczkolwiek stopniowo ustępowało. W końcu odstawiłem leki całkowicie. Po ich odstawieniu wróciłem na uczelnię. Tym razem poszedłem już gdzie indziej. Z dużymi trudnościami, ale jakoś zaliczyłem pierwszy rok. Poznałem w tym czasie fajną dziewczynę. Pomagaliśmy sobie na wzajem i było coraz lepiej. Był taki moment w moim życiu, że czekałem na następny dzień. Na to co się wydaży. Chciałem chodzić do szkoły i się uczyć. "Spłynął" na mnie spokój. Było to coś wspaniałego. Jednakże później relacje między nami się pogorszyły. W końcu wróciłem do leków, aby nie dopóścić do jakiegoś nawrotu. Poprosiłem lekarza o coś "delikatnego", coś czym mógłbym się doraźnie wspomóc. Dostałem alprox. Nie wziąłem go dużo, mając w świadomości przykre doświadczenia po leku z tej samej grupy. Dla mnie dużo jednak nie trzeba było - wiele objawów wróciło, chociaż nie były tak nasilone jak za pierwszym razem. Miałem już tego dość. Zacząłem na własną rękę szukać odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Dla zainteresowanych bardzo pomocny może się okazać artykuł znajdujący się na stronie http://www.benzo.org.uk/polman/index.htm. Nie oznacza to, iż należy zrezygnować z pomocy lekarza i podejmować działania na własną rękę. Artukuł może jednak okazać się pewną wskazówką. Ja żałuję tylko, że wcześniej na niego nie wpadłem. Na pewno nie powieliłbym tego samego błędu. Wiedziałbym jak postępować, a mój lęk i obawy byłyby dużo mniejsze gdybym wiedział z czym mam do czynienia. Mimo wszystko nadal borykam się z problemami i nie czuję się dobrze (nadal korzystam z pomocy psychiatry). Wiem jednak, że nie można wierzyć ślepo w leki. W to, że rozwiążą one wszystkie problemy (zaleczają one tak naprawdę przyczyny, a nie skutek który leży gdzieś w środku każdego "chorego" człowieka). Ja odnoszę takie wrażenie, że mi przyspożyły one jeszcze więcej problemów. Wiele bym dał aby cofnąć czas. Jedno co jest pewne to to, że nie ma tak naprawdę "złotego środka". Jednej właściwej drogi dla wszystkich ludzi. Każdy bowiem jest inny. To co jednemu pomoże drugiemu zaszkodzi. Wierzę i wiem jednak, że jest możliwe przezwyciężenie kryzysu, choć niekiedy wymaga to wiele czasu i trudu. Ale na pewno jest to możliwe. Potrzeba tylko spokoju i czasu...
×