Skocz do zawartości
Nerwica.com

wtorek

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia wtorek

  1. wtorek

    Fobia społeczna!

    Harp, no to witam rówieśniczkę:) Wiem, wiem, słyszałam że takie problemy bardzo często diagnozowane są wśród młodzieży, ale chyba czas wreszcie przestać to bagatelizować. Sprawiają mi kłopoty zwykłe codzienne czynności, których nijak, nie da się ominąć. Wydaje mi się, że z biegiem czasu może być jeszcze ciężej. Rzecz w tym, że w końcu zaczynam to sobie uświadamiać, po prawie 2 latach. Moi rodzice ciągle obstają przy swojej diagnozie, według której mam nerwicę. Ale to by było na tyle, bo ciężko jest im zabrać mnie do psychologa czy psychiatry, zważywszy na to jaki tryb życia prowadzą (=kompletny brak czasu). Myślę też, że nie do końca zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, bo z natury jestem osobą zamkniętą, nie wychodzimy wspólnie, etc. Makabra, przyjaciółka zmusza mnie, żebym "wyluzowała", a ja ciągle obsesyjnie myślę - " a co jeśli... " Nie potrafię otworzyć się na nowe znajomości, wdać się w krótką pogawędkę z obcą osobą, po prostu nie. To dla mnie coś niepojętego.
  2. wtorek

    Fobia społeczna!

    Witam, myślę że bazą mojej fobii społecznej była niska samoocena - miażdżący kompleks niższości. Do tego dochodzą kwestie czysto taka-się-urodziłam, tzn bojaźliwość i nieśmiałość, z którymi borykam się, tak jak napisałam - od dzidziusia (mama często mi to wypomina i uważa, że w tej kwestii nic się nie zmieniłam). Do rzeczy. Dostaję konwulsji, gdy tylko pomyślę o zrobieniu zakupów w jakieś chociażby głupiej biedronce. Kolejka ludzi za mną, nieprzyjemna mina kasjerki - NIE. Obsesyjnie zaczynam wyobrażać sobie, jak się ośmieszam, popełniam jakąś gafę. Podobnie w pociągu, gdzie dochodzi kwestia kupienia biletu u konduktora. Dłonie i głowa zaczynają mi potwornie drżeć, napływa fala duszności, serce wali jak głupie. Zaczynam bać się, że powiem coś źle, rozważam wszystko co mogłoby się wydarzyć, analitycznie. W autobusie boje się przedzierać do kasownika, bo czuję, jak oczy niektórych ludzi wędrują w moją stronę, dosłownie dostaję paraliżu, ale tylko na chwilę, bo potem dłonie znów zaczynają się trząść, fala gorąca et tout ca. Nie lubię wychodzić do ludzi. Czuję się spokojna tylko w domu, ale konkretnie jedynie wtedy, gdy nie zaprzątam sobie głowy tym, że jutro muszę wsiąść pociąg, potem autobus, a na koniec pójść do kilku sklepów - NIE (to wiąże się z automatycznym rozważaniem, rozdrabnianiem każdej pojedynczej sytuacji). To brzmi absurdalnie. Właściwie nie wychodzę dużo z domu. Mieszkam w małym odludziu, jest spokojnie. Wyjazdy do miasta stanowią udrękę. Nienawidzę myśli o ewentualnym ośmieszeniu. To cholerne błędne koło. Boję się ośmieszenia->trzęsą mi się dłonie->ktoś to zauważa, dorzucając do tego mało błyskotliwy tekścik->czuję się ośmieszona. Karuzela. Unikam ludzi na wszelkie możliwe sposoby. Wstydzę się podjąć rozmowy. To mnie bardzo przytłacza. Po całym takim nerwowym dniu (a jest ich mnóstwo) czuję się nieobecna, kręci mi się w głowie, szumi w uszach, chcę tylko spać (... ze skutkiem, przesypiam więcej godzin niż przeciętny emeryt). Rzecz jasna - nie chodzę na imprezy, unikam takich spotkań towarzyskich, NIENAWIDZĘ tłumów i hałasu. To wszystko jest strasznie przybijające, utrudnia normalne funkcjonowanie. Powinnam zostać pustelnikiem?
×