Skocz do zawartości
Nerwica.com

palinka

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez palinka

  1. Dziękuję za rady. Przepraszam ,że tak to napisałam ,ale byłam taka roztrzęsiona... Wszyscy się czepiają wykształcenia-przecież nie jestem po podstawówce? Co prawda tylko szkoła średnia ,ale jak nie miałam za co do szkoły jeździć to chyba nie mogłam nawet marzyć o dalszej nauce...Nie siedziałam biernie tylko coś próbowałam zrobić.W malutkim miasteczku gdzie są same kościoły i nie ma się "znajomości"ciężko o jakąkolwiek pracę...Chodziłam na wszystkie możliwe prace dorywcze....itd ale to szło na bieżące wydatki(rachunki,żywność,leki mamie). Nigdy nie traciłam na drogie ciuchy,kosmetyki itd. Zaczęłam wyjeżdżać na sezonową prace do Niemiec.Zrobiłam prawo jazdy,wyremontowałam sobie pokój,poprawiłam warunki w domu,kupiłam sobie auto żeby mieć wiekszą szansę na znalezienie pracy (jak słyszeli że dojeżdżam autobusem to od razu byłam skreślona). Moim marzeniem było wyjechać za granice na dłużej żeby się czegoś w życiu dorobić,coś mieć....Wrócić po kilku latach i żyć na normalnym poziomie.Kiedy związałam sie z K zrezygnowałam z tego bo to oznaczało by zakończenie związku. Teraz mieliśmy wspólne marzenia,żeby mieć swoje cztery kąty i założyć rodzine.... Z tym ślubem to faktycznie,dlaczego ja mam go do wszystkiego zmuszać,prosić i przypominać....Powiem mu o tym i o przełożeniu ślubu na kiedyś.Jeśli mnie kocha,chce tego ślubu i po prostu się zatracił w budowie domu to powinien jakoś zareagować...a jeśli będzie mu obojętne to znaczy.... że mu nie zależy. Zacznę wychodzić do koleżanek,odnowie stare znajomości....Nie będe siedziała całymi dniami i czekała czy zadzwoni czy przyjedzie...spróbuje zbudować jakś swój malutki świat.Najlepiej by było gdybym miała pracę ale z tym będzie ciężko.Narazie nie dam rady wyjechac tak jak kiedyś myślałam,bo za bardzo go kocham.Boję się że całe życie bym tego żałowała. Zobaczę co bedzie dalej.... Może jakoś to wszystko przeżyje.... Dziękuję za odpowiedzi.
  2. dziękuję,nie powiem żeby te odpowiedzi dodały mi otuchy...ale przecież nie o to chodzi.Cały czas myślałam ,że nie mogę się mu sprzeciwiać,stawiać na swoim,denerwować,że wszystko musi być tak jak on chce bo on buduje dom i ma tyle na głowie.Jak jego zachowanie naprawdę mnie raziło w oczy to po rozmowach zawsze wychodziło że to ja jestem ta zła.Myślałam że ze mną jest coś nie tak,że za dużo wymagam,że za dużo filmów romantycznych się na oglądałam,że tak ma być i już. Pierwszy raz jak mu zwróciłam uwagę jak jego matka do mnie powiedziała przy nim a on nic z tym nie zrobił to była wielka awantura że on nic złego nie słyszał itd.Następnym razem chyba się pilnował i zawsze mówił "nie krzycz na nią".Mam wrażenie że jak jesteśmy razem to jest tak jak być powinno,ale jak kilka dni się nie widzimy to jak rozmawia ze mną przez tel.jest nagle innym człowiekiem,niewyrozumiałym ,hamskim i jakby rozmawiał z kumplem...Czuję że powinnam podjąc decyzję,która przełoży sie na reszte mojego życia....ale nie wiem jaką....nie wiem co mam robić.Kocham go bardzo,jesteśmy 6lat więc troche już przeżyliśmy razem,nie wyobrażam sobie życia bez niego.Ale czasami są takie sytuacje ,że go kompletnie nie poznaje,że wiem że nie tak powinno być,boję się że po ślubie nie będzie mnie szanował-nie zniosłabym żyć w takim małżeństwie jak moi rodzice.Wszystko podporządkowałam jemu,wygląd,rzucenie pracy,zerwanie kontaktów z koleżanką której nie lubił,jak jesteśmy razem oglądamy tylko sport bo jego tylko to interesuje(ja kiedys uwielbiałam,horrory itd...).Całymi dniami siedze i myśle o nim.Nie widze sensu żeby wstać z łóżka bo czekam tylko kiedy dzień się skoncz,żeby znowu spać i nie myślec...Od momentu jak mi napisał ,że ma dośc moich fochów nie odzywa się,ja też nie i jest to zaledwie kilka dni a ja już psychicznie nie daje rady....to jak żyć bez niego.Z jednej strony płacze i tęsknie za nim myślę że to znowu moja wina,a z drugiej nie mogę przeboleć ze jak się dowiedział że mogę iść do szpitala to zareagował w ten sposób....wszystko jest bez sensu -- 12 lip 2014, 15:00 -- Raz w życiu chciałam ze sobą skończyć.Byłam w ósmej klasie.Okazało się że mama ma guza w głowie i nie przeżyje operacji....ojciec pił dzień w dzień,wyzywał mnie i siostre od najgorszych....mama w szpitalu...nie miałyśmy na chleb...rodzina się odwróciła....siostra chodziła do koleżanki.Wieczorami siedziałam sama...głodna...nadsłuchując czy ojciec idzie pijany i czy znów będzie mnie wyzywał,z nożem w ręce zastanawiałam się czy warto żyć.Potym wszystkim stałam się tak poważna,że nic mnie nie cieszyło,wszystko było nudne a ja nie umiałam się z niczego cieszyć.Wszystkie związki mi się rozpadały bo po prostu nic mnie w nich nie cieszyło,nic nie było miłe....przed nikim się nie otwierałam...i wtedy pojawił się K.Przy nim zaczęłam się śmiać,bawić,ufać i zobaczyłam że jest też inne życie....bez zamartwiania sie o wszystko,czy będzie na chleb,gdzie jest ojciec,czy będzie pijany i czy znowu będzie awantura całą noc,kiedy mamie guz odrośnie,czy tym razem przeżyje operacje,czy będzie za co rachunki zapłacić...itd.Przed nim się otworzyłam,wreszcie miałam kogoś z kim mogę porozmawiać. Jak mam sobie teraz poradzić jeśli się roztaniemy???????Przeciez nie zostanie mi nic.
  3. Dziękuję za odpowiedz.Pewnie masz rację ,że nie powiedziałam mu wprost o tych tabletkach,ale jeśli mu pisze że kazali mi jechać do szpitala to czy taka powinna być jego reakcja?Czy nie powinien ,zadzwonić co sie stało...jak się czujesz...napisac ....nie wiem czy coś takiego...Gdyby on mi tak napisał odrazu bym rzuciła wszystko i pojechała do niego....bo to przecież zdrowie...A to że to ja wierce mu dziurę w brzuchu o załatwianie spraw z weselem....dlaczego nic nie wychodzi z jego inicjatywy....?mam takie wrażenie jak bym go zmuszała do tego ślubu...teraz to nawet nie wiem co bym miała mu powiedzieć bo czuje że nie mam siły...a z jego strony nie ma żadnego zainteresowania,współczucia czy martwienia się o moje zdrowie...
  4. witam,długo szukałam forum gdzie mogłabym sie poradzić,mam nadzieje że dobrze trafiłam. Jestem w związku od ok6 lat,27 wrzesnia mamy sie pobrać...ja mam 28 on 29.Bede pisac o nim K.Poznał mnie jak jeszcze byłam w poprzednim zwiąsku (głupim,dziecinnym i nie potrzebnym)jednak miałam dośc facetów i nie chciałam sie z nikim wiązać.Jego starania trwały rok...oczarował mnie swoją dobrocią,tym ze zawsze mogłam na niego liczyć,ze byłam najważniejsza,że był niesamowicie czuły,że mogliśmy rozmawiać całymi nocami o wszystkim...itdmieliśmy wzloty i upadki,kłociliśmy sie często przezemnie.Jestem nerwowa bo miałam i mam problemy w domu(ojciec lekkoduch bez pracy z dużą tendencją do picia,mama po dwuch operacjach guza w głowie bez renty bardzo dobra kobieta)Po kłótniach jego tłumaczenia,rozmowy pomagały i powoli się zmieniłam nie wybuchałam z byle powodu(takmi się wydaje).On z całkiem innego środowiska-nigdy nie wiedział co to znaczy nie mieć na chleb,albo słuchać wyzwisk na matke i siebie.Jego ojciec ułożony spokojny człowiek całe życie pracujący w ziemi i odkładający każdą złotówke,matka normalna kobieta dosyć nerwowa. A więc kiedy nasz związek stał sie na tyle poważny postanowiliśmy się pobrac.Nie poprosił mnie o rękę tylko to jakoś tak wyszło że spodobał nam się dom weselny a na termin trzeba było czekać 2 lata więc zamówiliśmy.Ja chciałam kupić jakiś mały tani domek i powoli remontować,K stwierdził ze on musi zostac w domu bo jest ostatni a ma gospodarke i pole.Ja nie chciałam,płakałam itd.Mówiłam ze ja nie jestem z takiego środowiska jak on,ze nie umiem na gospodarce przy osmiu krowach,ze w życiu nie dogadam się z jego matką,że będą kłutnie i się rozejdziemy.Po długich rozmowach stwierdził że dostawimy się do małego domku jego rodziców na drugim podwórku,osobne wejście,osobny wiazd,osobne podwurko tylko wspulna ściana prąd ,woda i ogrzewanie bo to i tak jest na niego a bez sensu ogrzewać 2 domy.Doszliśmy do porozumienia,obiecałam że w polu zawsze mu pomoge na tyle ile będe mogła,wszystko tylko nie krowy,Kto zaakceptował puki rodzice chca robić będą krowy a jak powiedzą dość to przestawimy się na porzeczkę czy coś podobnego.K budował dom ja jeździłam pomagałam,dźwigałam pustaki,druty itd,pomagałam w polu,pomagałam jego matce przy obiadach chociaż byłam przeciwna dawania obiadów ośmiu pracownikom ale chciała to ok.Dom był już w surowym stanie,nagle K ponformował mnie że przebija drzwi w środku do rodziców ile było kłótni,płaczu itd Ustąpiłam bo przecież to oni mu pomagają finansowo wię najwyżej będe zamykać na klucz.Pierścionek dostałam w grudniu na mikołaja w tamtym roku po tym jak non stop się pytałam kiedy mi da pierścionek,bo już mi wstyd było jak koleżanki wiedziałay że ma być slub a pytały gdzie pierścionek.Miałam sobie wybrać,kupił sam,mniejsza z tym to tylko pierścionek.Zaczeły się problemy z załatwianiem spraw weselnych.Długo prosiłam się żeby jechac i podpisac umowe z domem weselnym bo wkoncu przepadnie termin-zdążymy-pojechałam z siostrą.Długo prosiłam się żeby podpisac umowe z zespołem-zdążymy-miałam jechać sama ale ojciec K to usłyszał i pow że wstyd żeby dziewczyna jechała sama,po przekładaniu z dnia na dzien pojechał.Jadąc przy okazji długo prosiłam się żeby zamówić fotografa i kamerzyste -to mnie wkoncu jego matka objechała kiedyś przy nim że nie to jest najważniejsze i żebym myślała żeby potem było dobrze-Ksłowem sie nie odezwał-kolejna kłótnia on problemu nie widzi.Potem miałam jechac do niemiec na truskawki zarobić na meble na miesiąc.Przed wyjazdem okazało sie ze nie mamy kursu przedmałżenskiego a kolega ma numer do kobiety która może takie dokumenty wypisac.Znowu prosiłam sie zadzwon do niego.....itd był już koniec kwietnia.po kilku tygodniach zadzwonił.W święta wielkanocne byłam u niego,Matce K kompleynie odbiło.Dokuczała mi niesamowicie,jej rodzina się zjechała.Przyjechałam a ona do mnie przy wszystkich żebym szykowała jedzenie na stół z pyskiem a ja że jak moge komus obcemu po lodówce grzebać(dopiero weszłam do domu)jej córunia(już nie mieszka w domu)no że mam racje.Całe świeta słowem się nie odezwała.Poszłam do kuchni widze że robi kawe zięciowi więc pytam się jej czy woda gotowana to też bym sobie zrobiła-nie odezwała sie tylko pyta zięcia czy chce kawe a ja jak powietrze.Ile się upłakałam.Przyjechała na chwile koleżanka z mężem moja i K.Wyszła do nich jego matka i długo rozmawiała z tym mężem koleżanki.Potem się dowiedziałam że mówiła że dom buduje K i niedługo wesele ale nie wiadomo z kim sie żeni.K mi nie uwierzył...Pojechałam na truskawkina początku maja,okazało się że moge zostać dłużej niz do konca miesiąca,ale K musiałby iśc do mojego księdzai chociaż zaklepać termin ślubu bo u mnie trzeba iść minimum 3 miesiące wcześniej.K się zgodził. Jak jużbyłam pewna że wszystko załatwił przyszło Boże Ciało ja wreszcie miałam dzien wolny i K tez bo normalnie pracuje na 3 zmiany i jeszce w domu.Nie pogadałam bo chodź wiedział że to jest idealny dzien kiedy możemy wreszcie pogadac przez tel pojechał z kolgami na piłke,potem na piwka a jak zaczełlam z nim rozmawiac to że on musi kończyc bo koledzy go wołają do samochodu bo tu kebeb zamkniety i jadą gdzie indziej(mocno wstawiony).mocno się wkurzyłam ale niech mu będzie.Jak byłam za granicą to miał wesele kolegi i non stop pytał co ma zrobić czy iśc czy nie iść-umówiliśmy się że pujdzie bo niedługo nasze a nieładnie odmówić itd.Pierwszy raz poszedł sam,myślałam że bedzie pisał ze bezemnie to jest źle itd.nic.Po weselu bez słowa poszedł na poprawiny chociaż miał iśc tylko na wesele i znowu kłutnia -niech mu bedzie.okazało się że ksiedza nie załatwił,ale co miałam zrobić przeciez go nie zmusze.Po moim powrocie było wszystko super,ja przestałam się złościć i on był czuły itd.Kiedys jechaliśmy ze sklepu budowlanego i pow żebym przyjechała na drugi dzien bo będzie 8 robotników i matka bedzie obiady robiła.Pow że czemu przecież nie chciała już, a ja mam tak słaby organizm po truskawkach(non stop mi się słabo robiło a wychudłam na patyk)ze nie wiem czy dam rade itd zrobiła sie wielka awantura....Wtedy powiedział między innymi-a myślisz że My leżymy?!i że kto na ten dom zapierdala!strasznie sie pokłuciliśmy bo bardzo mnie zabolało żew głupiej kłutni już mówi MY(k,matka i ojciec) i osobno ja,pow ze to koniec.Ze tego najbardziej sie bałam,jeszce nie zamieszkałam a juz mi wypomina kto dom postawił,że całe zycie nasuchałam sie kłótni w domu "co ci matka dała"i ze ja tak nie chce.Ze miałam iśc mieszkac do obcych ludzi tylko wtedy jak będe czuła ze on za mną stoi a tu już mówi MY a gdzie ja jestem?jak on sobie to wyobraża skoro już teraz mnie wyklucza?Popłakał się, uciekł z parkingu,chciał iśc na piechote do domu(ponad 20km)musiałam go siła wciągac do zamochodu,pow min ze sie nie dogadamy,ze nic z tego nie bedzie,ze ma dosyć.Nie wiedziałam co robić jedyne co to żeby go nie zostawić siedzącego na ziemi przy drodze.Wkońcu wsiadł poprosił zebym kupiła mu piwo,pojechaliśmy do mnie.Po drodze mnie przepraszał ze mu odbiło,że juz tyle przeżyliśmyrazem itd Pomyślałam zbyt duza presja,musze odpuścić.Iznowu było dobrze,poza tym ze jego matka mi docinała.Ostatnio byłam u niego w weekend(ja jeżdze częsciej żeby nie musiał jeździc po nocy,zostaje na noc i pomagam mu w czy moge)Przyszła koleżanka do jego matki K przy tym nie było.Koleżanka sie pyta czy skończyli plweić buraki a matka na to-nie czekaliśmy na synową jak może zapier... w niemczech na truskwakwch to może i w burakach.Nie wiedziałam czy mam sie smiać czy płakać.Pow K popłakałam się,przytulał pocieszał.I znowu było dobrze.W niedziele już sie źle czułam ale K miał zawody strażackie,pojechałam sama bo on z drużyną.Kibicowałam,potem grill zakrapiany(strażacy)woziłam do sklepu co tam potrzebne itd,wieczorem pizza i piwko z znajomą para już miałam gorączke.Po 12 poszliśmy spac.Rano wstałam o 4 zrobiłam K śniadanie,pojechał na 1 zmiane. Zaraz po nim ja pojechałam do domu ale juz było cięzko.Po południu zadzwonił jak tam no to mówiłam ze nie za bardzo.Na drogi dzien już całkiem mnie rozłożyło.Matka K zadzwoniła że zatrzasneli kluczyki w aucie i czy moge przyjechac podrzucic zapasowe.Zadzwoniłam do K ze ja nie dam rady niech zadzwoni do swojej sąsiadki albo kolegi.Było ok. W ten dzien gdybym była zdrowa to bym do niego pojechała ,a kiedys on zawsze był wieczorem u mnie bo na drugi dzien miał 2 zmiane i nie musiał rano wstawac.Leki mi się konczyły na gorączke a K sie nie odzywał.Zadzwoniłam o której przyjedzie(była 19)a K-to mam przyjechać?ja -co za głupie pytanie? K- przecież jesteś chora?ja-to ja mam tylko do ciebie jeździć?K no,dooobbbra nie wiem na która sie wyrobie.Dodam tylko że od 2 m-scy prosze sie o liste gości na wesele zeby zamówić zaproszenia.Mieliśmy to zrobic w weekend ale sie nie udalo i pow.ze napiszemy we wtorek(czyli tego dnia)Nie zadzwonił do 20godz.napis.wiesz co bez łaski,nie musisz wcale do mnie przyjeżdzać i dziekuje ci ze sie martwisz i interesujesz czy sie gorzej czuje czy lepiej...nie wiedziałam że widzisz mnie tylko jak jestem zdrowa i do czegoś przydatna no ale już wiem".Myslałam ze skoro i tak ma do mnie jechac to podrzuci mi ze 2 tabletki zeby wytrzymac do rana a potem pojade do lekarza.Zadzwonił o 22 z pretensjami co to za sms itd że on nie ma zdrowia...coś rozłączyło,zadzwoniłam-on ma dosyc moich fochów urwało.ja nie zadzwoniłam on tez nie.Rano dostałam 39 gorączki i krew z nosa musiałam w takim stanie kierowac.Najgorszy dzien w życiuchcieli mnie dac do szpitala.Napisze co sie działo w smsach do K żeby jużsię nie powtarzać.Zadzwonił przed południem,akurat wychodziłam z apteki roztrzesiona.K- cześc,ja-co chciałes K-chwila ciszy usłyszał samochody-co robisz?ja -jestem na miescie a co chciałes?K doooobbra nic zadzwonie puźniej,ja-co chciał...rozłączył się.Zazwyczaj dzwonił o tej porze jak chciał żeby mu szybko cos sprawdzić w necie i podac numer lub coś podobnego.W domu czekałam do wieczora nie odezwał się.O 22 konczy prace napisałam mu tak"Miałeś zadzwonić jak mówiłeś czekałam,nawet nie zapytałeś po co jestem na mieście???!!!tylko się rozłączyłeś.A ja byłam rano u lekarza bo dostałam 39 gorączki i krew z nosa,wieczorem myślałam że bede musiała jechac na szpital.nie powinnam ci tego wogóle pisac bo jak widac i tak cie to nic nie obchodzi ale chociaz ja będe miała czyste sumienie" po 45 minutach dostałam taką odp"nie miałem czasu a i baterii,musisz wyleczyć sie z tych nerwów bo nie bedzie miedzy nami dobrze!!!!mam dość twoich nerwów,fochów,zdajesz sobie sprawe czasami ile ja mam obowiązków!!wiec czasami nim wybuchniesz to sie zastanów...do doktora idzie sie wczesniej a nie czeka do konca...i nie obrażaj mnie..."znowu byłam w szoku napisałam co się stało"wczoraj wieczorem skończyły mi się tabletki na gorączke nie byłam w stanie jechac do apteki a osoba na której podobno moge polegać nie chciała jakoś do mnie przyjechac bo byłam chora,nawet nie wiesz co dzis przeszłam,rano nie miałam sie do kogo zwrucić i z taką gorączką musiałam kierować w ośrodku dali mi zastrzyk wydarli sie ze kieruje nie chcieli puscic do domu tylko do szpitala ale kto by do mnie przyjechał jak nawet do domu nikt nie chciał dali mi leki po których nie wolno kierować a wieczorem jak bedzie źle kazali jechac na szpital,dobrze ze jest beata,nie takiej reakcji sie po tobie spodziewałam,i miedzy nami nie bezdie dobrze bo nic nie bedzie! odpoeiedz K "aha to wczoraj mi mówiłaś ze nie masz tabletek-to chyba w innym języku-sory ale nie zrozumiałem...jak możesz toczytaj co piszesz i mysl troche..."nic nie napisałam płakałam całą noc.Beata to wspulna koleżanka która zaoferowała się zawieść mnie wieczorem na szpital jak by się coś działo.Dziś leze plackiem biore leki i nie iwm co mam dalej ze swoim życiem robić???K dzwonił kilka razy przed drugą zmianą nie odbieram.nie wiem co mam mu powiedzieć?teraz napisał tak ciężko odebrać tel?!ale ja nie chce jestem załamana.Prawie wylądowałam w szpitalu a on taki sms? Co mam robić?przepraszam za błędy ale jeszce chyba mam troszkę gorączki.błagam pomużci..... -- 11 lip 2014, 11:54 -- czy ktoś się wypowie? czy to jest banalne i nie ma sensu na ten temat rozmawiać?co mam robić?czy warto jeszcze walczyć o ten związek?czy przesadzam?czy on mnie szanuje?czy to ja jestem ta zła?
×