Witajcie.
Jest taka sytuacja: byliśmy razem, na początku było dobrze (choć później dowiedziałam się, że nigdy nie było), później przyszły problemy codziennego życia, zaczęło się tzw docieranie i dziś już właściwie czuję się starta na proch tym docieraniem. Mam do Was pytanie, bo potrzebuję chyba poczytać jakiś opinii osób patrzących z zewnątrz, sama zaczynam się gubić, mimo że wydaje mi się, że wiem jak jest. Co zrobić w sytuacji, gdy partner wmawia urojenia, zaburzenia psychiczne, kompleksy, we wszystkich moich ruchach widzi podstęp i złe intencje, właściwie podważa wszystko, co mówię, co myślę, co czuję. Kiedy tłumaczę swój punkt widzenia, wszystkie wyjaśnienia są odrzucane i słyszę, że powinnam się nad sobą zastanowić albo że widocznie nie jestem w stanie zobaczyć, jaka jestem. Nie mam problemów z określeniem tego, co myślę, czuję, jakie są moje motywacje, nie mam kompleksów, ale wszystko jest podważane - dochodzi do tego, że czuję momentami, jakbym odchodziła od zmysłów. Dochodzę do wniosku, że człowiekowi można wmówić wszystko przy odpowiednim natężeniu powtarzania. Przecież nie udowodnię tego, co mam w głowie.
Jakieś przeszłe kłótnie, które już (wydawałoby się) wyjaśniliśmy sobie, za każdym razem wracają w formie wyrzutów, wypomniania, coraz bardziej wyolbrzymiane. Zaczynam już wysiadać psychicznie, coraz częściej płaczę, co wywołuje tylko obojętność albo komentarze w stylu "nei ma co ryczeć". Oczywiście, nie jestem idealna, kłóciliśmy się nieraz, bo nie zgadzaliśmy się w różnych kwestiach, ale zdawało mi się, że ostatecznie zawsze dochodziliśmy do porozumienia i z czasem zaczęło być dobrze. Niestety, z czasem okazało się tylko, że każdy mój błąd został zapamiętany i będzie mi wypominany za każdym razem, kiedy dojdzie do sprzeczki. Dodam do tego, że za każdym razem, kiedy słyszę raniące słowa, to później mam jeszcze odpowiedź w rodzaju "nie, ja cię nie obrażam/ jesteś nadwrażliwa/ masz chyba problem/kompleksy". Z drugiej strony każda moja próba zwrócenia uwagi na coś, z czym jest mi źle kończy się awanturą i zarzutami, że krytykuję. Okazało się też, że mamy w wielu kwestiach różne światopoglądy, ale o ile ja potrafię to zaakceptować, to jemu czasami nawet trudno nawet udawać, że toleruje mój punkt widzenia. A to wszystko podlane sosikiem pt. "przecież cię kocham". Czasami zdarza się, że mnie przeprosi, gdy sam widzi, że przesadził z psychicznym miażdżeniem mnie, ale to się rzadko zdarza. Zresztą to niewiele zmienia.
Staram się wciąż być jak najbardziej w porządku, ale powoli tracę siły i czuję, że popadam w mega dół, coraz mniej mi się chce, zaczynam czuć się kimś beznadziejnym, choć na zdrowy rozsądek wiem, że tak nie jest. Każda rozmowa kończy się odwracaniem kota ogonem, a później słyszę, że nic nie rozumiem.
Nie wiem, czy to, co napisałam ma jakiś sens, ale potrzebowałam się gdzieś wygadać.