Witam wszystkich po długiej nieobecności,
myślałam, że nasze relacje zaczynają wyglądać lepiej, ale myliłam się. Mój M powiedział mi przedwczoraj, że jest już na skraju wytrzymałości ze mną... myśli o rozstaniu i mówi, że niedugio będzie musiał podjąć decyzję. Twierdzi, że męczy się ze mną, że ja ciągne go w dół (a ja tylko staram się być dla niego oparciem). Czy to już naprawde koniec? Czy mam odpuścić i pozwolić mu odejść? Proszę go o to, żeby jeszcze dał nam czas, żeby dał czas przede wszstkim sobie aż terapia zacznie przynosić efekty, ale on chyba juz nie ma siły... Teraz wyszło, że on nigy nie mówil co mu się nie podoba, wszystko dusił w sobie... podobno to nie moja wina ("taką ma konstrukcję"), ale przez to zrobił ze mnie potwora (bo to mnie oskarżał o to co się z nim dzieje). Choc teraz wie, że to nie ja zawiniłam to i tak nie potrafi już patrzeć na mnie jak kiedyś. Za daleko zabrnął i twierdzi, że już nie umie wrócić. Ja wiem, że on nadal nie pozbył się tego "potwora", którego we mnie widział, nadal nie potrafi powiedzieć mi co czuje i co złego było w naszym związku, nadal jest zamknięty na cztery spusty... czy jest szansa, ze on jednak sie otworzy przede mną? Czy ja go naprawde ciągne w dół i powinnam dać mu odejść? Proszę pomóżcie...
-- 24 wrz 2014, 07:39 --
Prosze pomozcie...
Mam taki metlik w glowie. Nie rozumiem tego co teraz sie z nim dzieje. Przez ostatnie 3 miesiace dzialy sie rzeczy, ktore wskazywaly na to, ze idziemy w dobrym kierunku, ze jest lepiej. Zrobilismy w mieszkaniu kapitalny remont (sam tego chcial), spedzilismy razem wspanialy 2 tygodniowy urlop (tylko we dwoje). A poltora tygodnia temu, gdy zapytalam przed snem czy mnie kocha to odpowiedzial twierdzaco... a teraz mowi, ze juz nie moze i ze zaszedl za daleko i juz nie potrafi tego cofnac... ze dla niego jest juz za pozno i ze juz nie widzi szans dla nas... Najgorsze jest to, ze on nadal jest zamkniety w sobie i nie potrafi wyrzucic z siebie zalu, ktory nosi do mnie, a bez tego nie da sie rozwiazac problemow...