Witam serdecznie.
Mam 35 lat i ..... nie wiem od czego zaczac. Czuje, ze mam depresje.
Mam zone i 7 letnia corke. Mam prace, dwie prace i wszystko zaczyna sie walic. Jestem bardzo mocno sflustrowany tym krajem, a podloze tego wszystkiego sa (chyba) pieniadze.
Od 6 lat prowadze dzialalnosc gospodarcza, ktroa wlasnie upada. Drobny handel, ktory wlasnie sie sypie (nie do konca z mojej winy). Do tego pracuje na etacie. Praca lekka i
przyjemna, niestety zle oplacana. Z roku na rok pracuje coraz wiecej i z roku na rok jest coraz gorzej. Czuje sie tym wszystkim bardzo przygnebiony. Z racji tego, ze duzo
pracuje, mam malo czasu na inne sprawy. Codziennie rano wstaje i czuje ciezar obowiazkow, ktore mnie przytlaczaja. Zona widzi co sie ze mna dzieje. Ja jednak jestem typem
osoby, ktora nie okazuje swoich uczuc. Moim najwiekszym problemem jest niechec do rozmowy. Wszedzie widze problemy, zona ma swoje oczekiwania, marzenia, a ja coraz mniej radze
sobie z presja. Nie mowie jej tego, bo tak samo pracuje, nie chce zeby sie rowniez czula przygnebiona sytuacja. Pracujemy, mamy prawo normalnie zyc, jednak jest coraz gorzej.
Najlepsze jest to, ze wcale nie przymieramy glodem (jeszcze), ale z kazdym miesiacem jest rownia pochyla. Mamy parenascie tysiecy oszczednosci, ktore topnieja z kazdym
miesiacem. Mamy male, wlasne mieszkanie, dziecko. Zdaje sobie sprawe, ze jest milion osob w gorszej sytuacji finansowej niz my, z kredytami jednak na pewno mnie to nie
pociesza. Jestem osoba ktora musi miec jakas tam poduszke finansowa, zeby nie wpasc w tarapaty w razie problemow. A te problemy z miesiaca na miesiac sa wieksze. Najgorsze
jest to, ze czuje iz przegralem zycie. Nie mam zadnego konkretnego fachu w reku, prace ktora wykonuje moze wykonywac prawie kazdy. Nie widze perespektyw na lepsze,
spokojniejsze zycie. Kiedys z zona po ciezkim dniu siadalismy, ogladalismy jakis film, byl jakis relaks. Teraz moje mysli kraza tylko i wylacznie wogol pieniadzy. Robi sie
bledne kolo. Pracuje non-stop zeby miec pieniadze, potem mam pretensje do siebie, ze tak nie mozna cale zycie ciagnac. MOze to zabrzmi strasznie, ale nienawidze tego kraju. W
sensie ustroju, politykow itd. Chcialbym wyemigrowac, chociaz jestem typem czlowieka ktory jest bardzo przywiazany do swojego miejsca, do swojej ziemi. Jednak na dluzsza mete
nie widze innego wyjscia. To rodzi nowe problemy, bo mam 35 lat i prawie nie umiem zadnego jezyka. Czuje, ze przewalilem kawal swojego zycia. Pragniemy miec drugie dziecko,
ale ciagle sie stresuje, ze zabraknie nam w koncu srodkow do zycia. A czas plynie.....Nie mam duzych oczekiwan od zycia. Flustruje mnie otaczajaca polska rzeczywistosc.
Przyklad to polska sluzba zdrowia. Wszedzie trzeba placic, chociaz panstwo pobiera od nas skladki. Boje sie, ze jak nie daj boze zachoruje kiedys powaznie, to bedzie tak jak czasami sie widzi w telewizji. Jakis Pan powie, ze nie ma kasy na ten lek i przyjdzie tylko umierac. Jestem bardzo tym wszystkim sflustrowany. Prowadze codzienna walke o normalny byt. NIe zadam duzo od zycia.
Przepraszam chaotycznie napisalem, ale to pierwszy moj taki wpis. Z nikim w zyciu na te tematy nie rozmawailem. Koncze, bo wstydze sie tego wszystkiego. Zaraz przyjdzie zona z dzieckiem ze spaceru. Ja wolalem zostac w domu.....CDN...