Skocz do zawartości
Nerwica.com

groza

Użytkownik
  • Postów

    113
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez groza

  1. Ash, widzisz, ta sprawa z twoją matką, to nieco skomplikowana jest. A jeśli twierdzisz, że ona taka była od dawna. Heh. Jakby to wyjaśnić.. to powinnaś widzieć od dawna: nie byłoby źle, gdyby ona poszła do psychologa. Co? Czy ja ją od wariatek wyzywam teraz, czy co? Nieee.

     

    Chodzi o to, że nie bez powodu ona się tak zachowuje do ojca: ona ma duże problemy z czymś. Nie wiem jakie, nie jestem psychologiem, ale jeśli dobrze jej się przyjrzysz, jak ona się zachowuje i w jakich momentach, to powinnaś mieć jakieś sygnały, o co chodzi.

     

    To co ona robi, nastawia was przeciw ojcu, hmm. No to jest kolejny dowód na to, że ma jakiś problem. Naprawdę, przyjrzyj jej sie, temu co mówi, na jaki temat mówi na okrągło. Może wspomina o czymś, np problemie z rodziną swoją bliższą czy dalszą.

     

    Wszystko to ci radzę z tego oto powodu: ona nie ma wsparcia w nikim prawdopodobnie. Najprawdopodobniej nie ma kontaktu z rodziną swoja, bądź tez nawet jej rodzina sama z nią kontakt zerwała. To się aż rzuca w oczy, że ona nie ma wsparcia. Dlatego szuka go w was, wymusza go na was: "powinnyście stać po mojej stronie". To jest dowód jakiś na to moje przypuszczenie. Jeśli jej rodzice (a twoi dziadkowie) nie żyją, to albo miała z nimi bardzo złe kontakty, albo też tu chodzi o np. jej siostrę czy brata. Tu chodzi o rodzinę, jak mniemam: przez złe kontakty z nią ona czuje się samotna w swoich problemie, że tak powiem. Ja tak to widzę.

     

    To, że ona was nastawia, to przestań na to zwracać uwagę . Tzn nie to że masz teraz całkowicie olewać matkę; chodzi mi tu o to, żebyś po prostu NIE WDAWAŁA SIE Z NIĄ W DYSKUSJE jakiekolwiek o ojcu. Unikaj tego tematu jak tylko możesz, a jeśli ona go rozpocznie, to się 'ulotnij' np do swojego pokoju.

     

    Chodzi o to, że teraz za nic jej nie przekonasz, ona się czuje skrzywdzona przez ojca (wiem, że ona nie ma w zasadzie za co - ale mówimy o jej odczuciach, a nie faktach - to bardzo ważne, żeby to rozróżnić).

     

    Uwaga: nie staraj się być wsparciem dla niej, bo coś w sobie stracisz. Córka nie powinna być podporą dla matki - powinno być tylko na odwrót. No chyba, że czujesz się do tego na siłach, ale do tego trzeba mieć dość duże siły, bądź tez nabrać do wszystkiego dużego dystansu. Dlatego też: najlepiej nie staraj się być wsparciem dla niej. Możesz ją wysłuchać raz na jakiś czas. Słuchać musisz jednak właściwie: a to polega na tym, by nie przerywać, przeczekać jej wybuch złości i wtedy zacząć mówić do niej jak do równej sobie.

     

    Możesz np któregoś dnia nawet jej powiedzieć (to nie zaszkodzi) tak: (ważne, by to mówić rzeczowo, bez emocje - jako stwierdzenie faktu; jeśli będziesz się starała w niej wzbudzić wyrzuty sumienia, to tylko sprawę pogorszysz). Powiedz jej więc to co myślisz: "mamo, weź zastanów się nad taką rzeczą: my - ja i moja siostra - wychowujemy się w takiej rozbitej rodzinie. Czy naprawdę chciałabyś dla nas takiego losu? Takiej rozbitej rodziny? Jeśli będziesz dalej tak robić, to jest bardzo możliwe, ze i my będziemy miały takie rodziny, będziemy nieszczęśliwe".

     

    Trzeba jej uświadamiać stopniowo, że ONA MOŻE ŻYĆ SAMA. Mów jej takie rzeczy: "z tego, co opowiadałaś nam o sobie, to ty byłaś bardzo niezależną kobietą; tobie się nie da w kaszę dmuchać. Po co walczysz tak o ojca, skoro, poradzisz sobie sama???". Musisz ją brać od drugiej strony. W całej sytuacji wyszukiwać jej dobre cechy. Bo ona właśnie ma teraz deficyt tego: czuje się nikomu nie potrzebna i bezwartościowa. Nie dość, że opuścił ją mąż, to uważa, że 'córki ją opuściły'. Wiem, to z faktami ma niewiele wspólnego, ale tak ona myśli teraz.

     

    I uwaga jeszcze jedna: nie bierz jej zachowania do siebie. Jej to przejdzie, ale możliwe, że trzeba na to dość dużo czasu. Jeśli jej nikt nie pomoże: to również bardzo możliwe, że będzie taka zgorzkniała już do końca życia, heh. Musisz dbać o siebie. Jeśli zauważasz że zachowujesz się jak twoja matka do chłopaka, to z tym skończ. Z tym DA się skończyć. Nie trzeba być tak nieufnym, naprawdę. NIE czeka cię taki los, ale po prostu: musisz walczyć o siebie. Nie poddawać się tym głupim myślom, że on zaraz cię rzuci, zaprzestać głupot w typie sprawdzania go na każdym kroku. Z tym da sie skończyć: a zrobisz to skupiając sie na jednej rzeczy "chcę być nadal taka jak kiedyś" - powtarzaj to; nie daj na siebie wpłynąć. Powtarzaj to zdanie, przypominaj sobie jaka byłaś. To ci da siłę, by z tym walczyć.

  2. anand22, ale ja nie mówię o jej odczuciach i jak to ją wielce ktos pociągnął, hihi. Ja mówię, o tym, o czym se w tym momencie pomyśli facet o niej. A niestety: nie pomyśli dobrze. Jestem niemal na 100% pewna, że takiej dziewczyny, co tak ci od razu do łóżka wejdzie, to nie będziesz odbierał jako potencjalnej partnerki na długo. (a co dopiero na większa część życia, ulala! :shock: )

     

    Co innego: możesz ją uznać za bardzo ciekawą partnerkę z tegoż względu, że co chcesz i kiedy chcesz - to masz. Chcesz dziś seksu? Mówisz i masz.

     

    Ale: jeśli pomyślisz sobie któregoś dnia "o! to ta, co z nią chcę przejść przez życie" to ci dam milion baksów, hehe. Dałabym ci je po części z żalu, że tobie chyba cos na umysł padło, a po części z tego względu, że takich jak ty, to tak mało na świecie, że warto docenić i ten jeden 'rodzynek' :mrgreen: (co innego, że nadal bym cię za dziwaka skrajnego uważała i odszczepieńca, hahaha, tudzież za faceta, któremu jest, e - wszystko jedno?)

     

    Co za łatwo przychodzi - to trudniej docenić. Chciałbyś kobity, która, jak to się mówi "będzie siebie szanowała". Dziewczynę, która tak magnetycznie na ciebie poleci - docenisz. Ale nie uszanujesz (a dokładniej: są na to skrajnie mniejsze szanse, niż przy kobicie, która była dla ciebie wyzwaniem w jakimkolwiek sensie).

  3. anand, to ja ci spróbuję podać powód. Jeno: będzie on dziwny. Najpierw trzeba tu rozróżnić dwie rzeczy: czy jest się z kimś z rozsądku, czy z miłości. Otoż: powiesz mi zaraz, że dziewczyna może łatwo poczuć miłość do faceta, który jak opisujesz, postawi jej te kolacje, ale przede wszystkim, będzie wiedział, jak ją oczarować, czyli: będzie miał jakiś tam charakter.

     

    To jest właśnie ten słaby punkt, o którym zapomniałeś. Charakter faceta. Podam ci więc podobne dwa przykłady twoje, ale NIE skupię się na stanie posiadania faceta, jeno na jego charakterze.

     

    PRZYPADEK 1: delikwent mało zamożny.

    Idzie z babką do baru, zamawiają ta pizze, czy co tam, speluna jest taka se. Tyle, że: wie jak rozmawiać z kobietą. Już ty wiesz, o czym mówię, co to znaczy umie gadać z babą. Ofkors, po całości nie ma kasy na taksę. Sratatata, baba wraca do domu (czy tam on ją odwozi tramwajem pod dom, potem wraca nach haus). Co? Nie było nic między nimi? Niestety: baba, która na pierwszej randce idzie z facetem do wyra, hmm, tak tak, jest wyemancypowana. Tak, jest świadoma swojej kobiecości i takie tam bzdety. Niestety: facet nie postrzeże jej jako towarzyszki na dłużej. Jak to? Przeczytałam to Cosmo, jakaż to prawda życiowa? :lol: Nie, jest to kwestia tysiącletnich doświadczeń ludzi. Facet se pomyśli o niej prędzej czy później tak: niezła jest, ale jak mi tak łatwo wskoczyła do wyra, to każdemu innemu się taka 'niespodziewajka' z jej strony może zdarzyć. Ile jest przypadków trwałych związków, gdzie był seks na pierwszej randce? Niestetyy, podejrzewam, że mało.

     

    Dobra, dziewczyna wraca do domu i jedyne o czym myśli, gada z przyjaciółkami, to ten facet. Och, takiego jeszcze nie spotkałam! A tamte na to "ło-mój-Boże" chciałabym mieć takiego. I tak dalej w ten deseń. W końcu ze sobą chodzą i tworzą związek - i bla bla bla, nie chce mi się opowiadać dalej.

     

    PRZYPADEK 2: delikwent z kasą.

    Idźmy twoim tokiem rozumowania i jest ta cała kolacja. Jedna różnica: on ciągle nawija o sobie w czasie rozmowy. Och, jaka ma pracę! Ech, ma nowy kontrakt. Uch! Kupił jacht. Dobra, tratata, w końcu idą do łóżka (powiedzmy, wszystko potoczyło się dalej, jak opisałeś). Są razem już na wieki wieków: ona jest dodatkiem do niego, on ja oczarował może mimo wszystko, bo np. otwierał przed nią drzwi, tudzież jej tam te róże kupował (bo niestety z gadki i z charakteru to skrajny nudziarz). Tyle, że: związek z tego, jak z koziej (...). Zresztą: zaraz facet ma rogi, hehe.

     

     

    Dobrze: były to dwa przypadki, gdzie ważny był charakter, a nie stan posiadania. W jednym baba była z nim bo chciała, w drugim raczej z przypadku. O ile w ogóle z nim była, bo takie związki są z góry skazane na krach. No chyba, że mówimy o typowej "żonie Hollywoodu", czyli kobitę, która znalazła sobie faceta, którem będzie prowadzić dom. Ale młoda dziewczyna to nie za bardzo myśli o takich rzeczach.

     

    Właśnie charakter jest ważny. Co z tego, że zaciągniesz babę do łóżka na pierwszej/drugiej randce, skoro jest nikła szansa, że będziesz ją potem szanował? Weź no mnie to powiedz. Tylko mi nie mów, że "komu potrzebne te zabobony o zbyt łatwych kobietach i szacunku". Zarzekaj się, ale to tkwi w głowie faceta. Jak mu co za łatwo przyjdzie, to tego nie szanuje (baby też tak mają, o czym chyba wiesz). Amen.

  4. Alazla, ja miałam dokładnie to samo, cały długaśny post mogłabym napisac, jak ja się cholernie bałam ludzi w klasie swojej, hoho. U mnie happy endu nie było: w końcu miałam znajomych w równoległej klasie, zaś w swojej guzik wielki. Dopiero po paru latach dotarło do mnie, że niewiele bym musiała robić, by mieć znajomych i w swojej klasie. Ale bałam się ich jak ogni piekielnych, więc nic z tego nie było. Teraz to dla mnie oczywiste: ani nikt mi warunków nie stawiał, ani nie wymagał, bym jakaś-tam była, oni by mnie polubili jaką byłam, ale wtedy to dla mnie b była wiadomość stulecia i do mnie to nie dotarło.

     

    Tak więc: kiedy mówię, że nikt nie spodziewa się po tobie, że masz być ułożona, skromna, czy gadatliwa - to mówię to, bo już to wiem. Jeśli nie będziesz sobą, to sama sobie kopiesz po kostkach. Spróbuj być sobą, ale nie nagle i z głupia frant, że nagle będziesz się do wszystkich kleić i sobie z nimi żartować. Ludzie cię polubią jaka jesteś, tyle, że jeszcze nie wiesz o tym. Oni nie będą chodzili zszokowani, że się okażesz fajną osobą, która lubi pożartować. Wiem, że to brzmi dla ciebie, jak jakieś bajki o żelaznym wilku, ale taka jest prawda ^^ Jak będziesz się wycofywać, to ludzie wiesz jak to odczytają? Zaskakująco dla ciebie. Będą uważać, ze jesteś wyniosła i że tacy jak oni, to takich ludzi masz gdzieś. Naprawdę! Oni cię nie odczytają ani jako osoby nieśmiałej, ani jako milczka. tylko jako osobę wyniosłą. Przekonasz się o tym dość szybko i niejedna osoba ci to powie, że 'fajna jesteś, a ja myślałam, że się nie odzywasz, bo nas nie lubisz'. ^^ Ja nie żartuję mówiąc to :smile:

  5. Anand. Hjeee, ja teraz będę dodawać jeszcze różne argumenty, które za nic cię nie przekonają. Dobrze więc, napiszę coś od drugiej strony.

     

    Widzisz, ty wysnuwasz jak najlogiczniejsze wnioski, ale fundament, przesłanki masz troszku założone źle (ale ja tam znawcą nie jestem). O czym mówię? Acha: i czy koniecznie chcę postawić na swoim? Najpierw rozwiążmy tą kwestię. Czy chcę wybielać kobiety? Twierdzić, że to są boginie bez skazy na postumencie? Haha, powinieneś już spodziewać się, że tak nie zrobię. :smile:

     

    Załóżmy: masz rację. Dobrze, załóżmy, że kobiety to jest gorsza część społeczeństwa. Zacznę od tego, że wychodzisz z pierwszego, takiego o założenia: teorii Darwina, czyli silniejszy wygrywa. Czyli: ludzie to koty i myszy (jakby to ładnie ująć). Jak jesteś myszą: to nie płacz na swój los, skoroś taki wybrał. Trzeba być kotem, żeby dyktować warunki. Przyjmijmy to jak jest, to będzie założenie wyjściowe.

     

    Uważam, że o ile teoria taka jest logiczna i zgodna z naturą, to mocno się jednak kłóci z tym, co człowiek ma w głowie. Powiedzmy: cywilizacja stopniowo się rozwijała tak, by jak najdalej uciec od tej teorii. Człowiek nie umie przyznać tego przed sobą 'jestem zwierzęciem, mam wygrywać'. On przyznawania się do tego wystrzega się jak ognia. A czemuż tak sądzę? Popatrz, co się teraz dzieje: prawa są po to właśnie, by chronić słabszych. Prawa człowieka są dla słabszych. Mamy również dobroczynność i altruizm: znów dla słabszych (czyli dla 'myszy'). Mamy lekarstwa, całą medycynę: dla słabszych (leczy sie jednostki, które w normalnym środowisku by zwyczajnie umarły jako bardziej chore/niezaradne/etc). Nawet ludzie się rzucili by stworzyć system cały, który miał wspierać słabych -> socjalizm. Cała psychiatria i psychologia jest dla słabszych. Chroni się prawa pracownika (ochrona przed mobbingiem), mamy alimenty. Te gałęzie się rozrastają coraz bardziej.

     

    Po co one wszystkie? By zagłuszyć myślenie o sobie, że jest się zwierzęciem. Po co komu pomagać komuś bez liczenia na odpłatę? Hje, można powiedzieć: za to, że komuś pomagamy, to możemy o sobie powiedzieć "jesteśmy jednak dobrzy". Nic więcej z tego nie mając: ani zarobku, ani rozkoszy - jeno tylko przyjemność, samozadowolenie.

     

    To był wstęp ^^ Teraz, anand, kolejna rzecz: robiąc to, nadal pogardzamy gorzymi i słabszymi od siebie. Kiedy mówisz: baby to gorszy gatunek człowieka - okazujesz pogardę. Tak - złapałeś się na to myślenie. Wykorzystujesz słabość, a wykorzystaną osobą pogardzasz. Na tym cała cywilizacja stoi: ktoś się musi czuć lepszy. Ktoś ZAWSZE musi być lepszy, ktoś musi być o szczebel wyżej, mieć więcej, być kimś więcej: a na takiego patrzy się jak na przykład i chce sie go przegonić, wygrać z nim. Ty siedzisz w samym środku tego. Też wyznajesz to: będę lepszy, muszę być lepszy - innego wyjścia nie ma. Czy to coś złego jest? Nie. Żyjesz, krzywda ci się przez to nie dzieje: a więc nic w tym złego, że takie zasady wyznajesz.

     

    Jeno to ci sygnalizuję: wszyscy mają słabość w pogardzie. Wyśmiewają ją, wyszydzają, nadziwić się jej nie mogą. Słabość, cechy pasywne są na okrągło opluwane z wszystkich stron. Taka jest nasza cywilizacja. Po to istnieje robienie kariery, kupowanie domów, aut, sprzętów: by być lepszym, mieć więcej. Wybrałeś taką drogę - większość ją wybiera. Większość jest pod presją niej. Ona nas otacza: mam mieć piękną żonę, wielką chałupę, mam mieć auto jak skur***syn. Wpadłeś w to, wszyscy w to wpadają, ja tez w to wpadłam. Widzę, ze trzeba ogromnego wysiłku woli i cholernie dużej niezależności, by sie z tego wyrwać. Wiem ile to może kosztować, więc cię nie potępiam. Siebie też nie potępiam: jesteśmy w tym - i co z tego. Żyje nam się dobrze - więc może taki porządek świata jest OK.

     

    Oboje jesteśmy jednostkami społecznymi. obojgu nam zależy na tym, by nas szanowano: żeby mówili 'niezłe ciacho', żeby zazdrościli tego co mamy. Żeby się o nas bili. Nie mamy na tyle siły woli, by się z tego wyrwać. By przyznać, że: słabość musi istnieć i jest czymś dobrym. Naiwność, bezinteresowna pomoc, zaufanie, wiara w kogoś - to nie jest dowód na głupotę! Nie, my - ty, ja i większość znakomita ludzi - nie umie tego przyznać. Śmiejemy się z tego 'tez mi pierdoły moralizatorskie, a życie życiem'. Tak własnie gadamy. To znaczy, że jesteśmy ograniczeni. ja to wiem, ze takie myslenie mnie ogranicza. Ciebie też. Jak przed sobą to przyznasz, to wtedy powiem: jesteś prawdziwym realistą. potrafisz przyznać przed sobą nawet i to. Że myślą za ciebie inni, inni ci narzucili, większość, społeczeństwo ci narzuciło styl bycia. Tańczysz, jak ci zagrają. Ja tańczę, jak mi zagrają. Jestem głupia, głupia, ze szkoda gadać, ty też i większość ludzi. Wyznajemy prawo silniejszego, a ile przez to tracimy? Zapytaj cholernych mędrców. Tak wierzysz w to, co społeczeństwo ci narzuca, że będziesz zawsze i wszędzie mówił: to prawda! Mam wygrać! Ja tak samo.

     

    Co za różnica, czy mamy rację? Że zjedliśmy wszystkie rozumy, wiemy lepiej? Tak, mamy wygrywać! Tak, mamy wygryźć wszystkich, mamy być wyżej. Hje, też mi to przyjemnie to przyznać przed sobą. Nie masz co robić z siebie kogoś mądrego, że tak twierdzisz - ja też. Jesteś w tłumie, wielkiej tłuszczy, która twierdzi dokładnie to samo. Niczym sie nie wyróżniasz, ja się niczym nie wyróżniam, jestem banalna, jak i ty.

     

    Haha - taka jest prawda. Właśnie to mi się naprawdę podoba: umieć nie tylko pluć na innych. Trza umieć też umiejętnie pluć na siebie. Powiedz mi no, co ty o tym sądzisz

  6. a ja ci powiem bakus taką jedną rzecz, dziwną, khe, ale mi sie taka nie wydaje. No po pierwsze to naśladowanie znanych osób, to raczej wiesz, że to jest norma. Bardzo dużo osób tak robi. Jak nie wiedzą, co zrobić, to naśladują kogoś. A jak tym 'kimś' okaże się jakiś aktor, czy ktoś znany - tak przypadkiem - to go naśladują i szlus.

     

    Ale ty tak jakby naśladujesz jedną osobę. No to ci powiem: hmm, no jakby to ładnie ująć, cobyś zrozumiał. Ten Tyler to byłeś ty, zanim go żeś naśladować zaczął. Hje, zabrzmiało to jakoś dziwnie?

     

    To niech to otłumaczę: otóż, gdybym ja se umyslila np naśladować Marlenę Dietrich na ten przykład. Będę powtarzać jej ruchy słowa i takie tam. Generalnie: nie udałoby mi się być nią, gdybym jakichś tam jej cech uprzednio w sobie nie miała. Czy to brzmi dla ciebie logicznie, czy niezbyt?

     

    Ty po prostu miałeś w sobie taką osobowość: bardziej towarzyską, bez zahamowań, bez lęków jakichś, tyle, że żeś zwyczajnie przez lata wybrał inną drogę. Wychowanie/otoczenie/rodzina itepe cię nauczyło innych, dodatkowych cech, a tamte jużeś miał w sobie, mówiąc na chłopski rozum. Czyli co ci chcę powiedzieć: ty siebie jakoś wielce nie zmieniałeś naśladując go. Inaczej twoja przemiana nie trwała by przez masakrycznie krótki czas bodajże 6 miesięcy, tylko by ci to zajęło lata całe! Wiem, o czym mówię, bo sama siebie próbowałam zmieniać wbrew sobie: a trwało to i trwało, a jeszcze się nie zakończyło. Ogółem parę dłuuugich lat. Bo zmuszałam się do rzeczy wbrew sobie, niezgodnych z moim charakterem. Ja mam taki charakter, że cholernie lubię mieć po swojemu wszystko, zawsze i wszędzie, a se umyśliłam nauczyć się cech negocjatorskich w sumie. Owszem, jasne, przydają się takie rzeczy - ja tam nie żałuję, że tego spróbowałam. Ale o co mi chodzi: gdyby to było zgodne ze mną, to by mi ta przemiana poszła z płatka, a nie jak po grudzie i jak ten syzyf z tym musiałam wojować.

     

    Tak więc mówiąc w skrócie, aby nie przedłużać: ty nie jesteś kimś innym, nie przybrałeś jakiejś maski. A to, że ci się po fakcie wydaje, że to jakby ktoś inny zrobił - to dlatego, bo jesteś nadal przyzwyczajony do patrzenia na siebie "a, bo ja jestem nieśmiały do bab' albo tam 'ja tego nie zrobię, bo się obawiam tego' - czy inne takie. Wciąż masz taką projekcję o sobie, więc tym bardziej się dziwisz, że może być inaczej.

     

    Ja uważam, że tak się sprawy przedstawiają. Dziękuję za uwagę :smile:

  7. gasmask, ahaha, wziąłeś mnie pod włos, dzięki :smile: Masz rację, generalizuję troszku za ostro.

     

    Ja też witam na forum i nie zwiewaj szybko, bo tu ciekawi ludzie są ^^

     

    Co do sytuacji, którą opisałeś, to psychologowie mówią (przygotuj sie na zonk), że o zdradzie partnerce mówić nie powinieneś. Przegrasz wtedy podwójnie: skrzywdzisz ją tym, bo będzie czuła się poniżona i gorsza. Straci też zaufanie. A to wszystko w imię oczyszczenia twojego sumienia. Jeśli więc chcesz to naprawić: napraw nic jej nie mówiąc. Bo jeśli byś potem powtórzył proceder, to będzie dla niej katastrofa, gdyby postanowiła ci po pierwszym razie jednak ufać. A jeśli nie powtórzysz tego, to i tak na zawsze będziesz inny w jej oczach, a na dodatek będzie miała sobie co wyrzucać (naiwność, słabość).

     

    Tak przynajmniej mawiają. Trochę (kontrowersyjnej) prawdy w tym jest. Co ty na to powiesz.

  8. anand22, zgadnij, co najpierw zacytuję z twojego posta? Zgadłeś ^^

     

    Kobieta to gorszy gatunek człowieka, gdyż:

    - są słabsze;

    - są mniej inteligentne;

    - są mniej zaradne życiowo;

    - wskakują do łóżka z przeciętnym podrywaczem po paru minutach rozmowy.

     

    Nie bądź facetem! Bądź człowiekiem, gdyż:

    - masz szczęście, żeś silniejszy (i co z tego? to muhammad ali byłby najlepszym z ludzi, bo ma power)

    - średnia krajowa IQ to 100, dotyczy zarówno facetów jak i bab (jako ciekawostkę podam, że jeszcze sto lat temu średnie IQ ludzi wynosiło 70 - niezłe, co? ^^ )

    - a to zależy. Na razie baby hamuje jeszcze wychowanie pt "dogadzaj facetowi". Powoli, ale sie to zmienia

    - facet zaś wskoczył by pierwszej lepszej do łóżka nie po paru minutach rozmowy, tylko po sekundach, hehe (a bez rozmowy to jeszcze chętniej, łehehe)

     

    Nie, nie, mylisz się. Bóg stworzył Ewę, coby Adama kontrolowała - inaczej siałby tylko zniszczenie, łehehe. Ani by nie zasiał, ani zebrał, jeno tylko polował jak dziki :D

     

    ============

     

    Anand, wiem, że te argumenty to dla ciebie tylko potyczka słowna - wcale cię nie przekonują ^^

     

    Argument pt 'kobiety kogoś zbeształy'.... Ha! To możesz sobie powiedzieć od razu: przynajmniej jest jakaś sprawiedliwość.

     

    Niestety: dla faceta w 70% najważniejszy jest wygląd baby. To jeden z najokrutniejszych kwalifikatorów, każden inny byłby dla bab lepszy. A czemuż to? Tzn baby nie mają nad czym niby płakać, bo wystarczy się odwalić ładnie, a już będą mieć większe powodzenie. Nam jest więc 'łatwiej'. Ale tylko w oczach faceta jest łatwiej. Bo dla baby jest to prawda ZBYT brutalna. Kobiety łudzą się, że facet może doceni jej charakter, cechy jakieś, albo (o zgrozo) inteligencję.... Niestety - są to złudzenia. A jak się baba dowiaduje, że na nic takie mrzonki: będzie ładna czy brzydka, to charakter i tak guzik da --- to niestety: to NIE SĄ dobre wieści dla kobity. Tobie się może wydawać: "no i czego płaczą? wystarczy się wymalować, ubrać, a już masz kogo chcesz, jak masz predyspozycje ku temu; czego tu płakać?". Tak się spytasz. A więc spytaj się dziewczyn tak właśnie! Będziesz zdziwiony, zdumiony i zszokowany ich reakcjami, bo baby będą lamentować jak pod ścianą płaczu wobec tej wieści! Kobiety się łudzą, ze facet doceni ich charakter, jej cechy, to, że jest mądra. NAPRAWDĘ tak się baby łudzą. Jesteś zdziwiony? To idź zrób ankietę. Będziesz zdziwiony jeszcze bardziej.

     

    Faceci są więc tak samo brutalni jak baby, tylko jeszcze o tym nie wiesz może. Dla was liczy sie: wygląd, wygląd, wygląd, głos, a na szarym końcu charakter. A babom się wydaje, że charakter też jest ważny. Jest to więc wieść dla nich bardzo brutalna. Ty uważasz, że baby są brutalne? To obwieść im, że 'facet potrzebuje tylko, żeby ładnie baba wyglądała' - to ci powiedzą, że faceci są OKRUTNIE brutalni.

     

    (tak, wiem, tobie sie to w głowie nie mieści, co ja piszę. Ale zrób ankietę wśród znajomych dziewczyn, zobaczysz, jak cię zaskoczą jeszcze bardziej, hje ^^ )

  9. laven, myślenie o nim, jak o przyjacielu nie oznacza, że 'a tam z nim, kiedyś i tak to się skończy, do widzenia panu'. To oznacza jedno: masz szczęście że go poznałaś. A na dodatek: on ma szczęście, że trafił na ciebie.

     

    Pierwsze stwierdzenie jeszcze jakoś rozumiesz zapewne. Myślisz se "no fakt, mam szczęście, dobrze prawisz". Natomiast zdanie "ON ma szczęście, że trafił na ciebie" - pewnie troszku dla ciebie na razie niezrozumiale i dziwnie brzmi.

     

    Wytłumaczę ci więc, o co mi chodzi. Jeśli dotrze do ciebie to zdanie, to coś przepięknego się zdarzy. Otóż: on ma cholernego doła. Zonk: odezwał się do ciebie. Co to oznacza? Tak, chce podtrzymać kontakt. Powiem ci jedno, a ty się tym zdaniem zadziwiaj: on tak samo boi się ciebie stracić, jak ty jego. Powtarzam i achtung: to NIE oznacza, że on cię musi kochać czy cuś.

     

    Spójrz teraz na niego przez perspektywę siebie: dzięki niemu nie czujesz się sama. Dzięki niemu nie musisz samotnie zmierzać się z sobą. A teraz przeczytaj to zdanie, dodając tylko 'on'. Otóż: on też dzięki tobie nie czuje się sam, i samotnie nie musi walczyć ze swoimi problemami. Co ty na to? A ja ci mówię, że tak jest.

     

    Ale jeszcze raz: nie popełniaj błędu i nie rób se planów na związek. Odczytaj to jak następuje: macie szczęście - i to oboje - że na siebie trafiliście. Masz szczęście, że okoliczności życiowe tak się złożyły i go poznałaś. To jest że tak powiem dar od losu, a nie kara. Przypadek sprawił, że nie musisz się bez końca tułać po psychologach bez nadziei na przyszłość, za to mając w perspektywie łykanie proszków. Trafiłaś na niego: dzięki temu masz dodatkową siłę, by latać po psychologach i proszki brać. Bo z psychologów przypadkiem nie rezygnuj. Musisz sobie ze sobą wreszcie poradzić. To cię nie ominie i z tego pochopnie nie rezygnuj. Psychologów itepe i tak musisz odwiedzić.

     

    Ale masz przy sobie kogoś i nie musisz radzić sobie sama. I vice versa: on dzięki tobie też się tak samotnie w swoich problemach nie czuje. Masz w nim przyjaciela, a on w tobie. Możecie na sobie polegać. Ani on nie musi niszczyć ciebie, ani ty jego. Masz po prostu szczęście, a i on też, bo nie jesteście sami. Czy to nie jest piękna sprawa? Ja na twoim miejscu, a i na jego miejscu bym się cieszyła. Ale jeśli zafiksujesz sie na związek, jeśli powiesz se 'muszę go mieć na wieki wieków amen' - to tym gorzej dla ciebie. Masz go i tak, że tak powiem. Potarzaj sobie w myślach: "dzięki, że jesteś. Kiedyś nasze drogi być może sie rozejdą (wiem, wiem, teraz to dla ciebie oznacza katastrofę :smile: ), ale mieliśmy szczęście na siebie trafić". Jeśli spojrzysz na to z tej strony: że to dobrze, że go znasz, a on ciebie, to mówię ci, przestaniesz tak rozpaczać. Wtedy też zaczniesz się uczyć bycia sobą, a nie pasywną marionetką. Nie będziesz się bać pokazać jaka jesteś. I nie będziesz wpadać w rozpacz, jak on będzie miał zły humor. Wtedy wreszcie do ciebie dotrze, ze jest jak jest. "Dziś on ma złe samopoczucie, bo tak po prostu bywa". Tak jak i ty masz dni, kiedy masz wszystkiego dość. Przestaniesz się uzależniać od jego humorów, za to sie będziesz cieszyć, że go znasz, a nie przerażać jego reakcjami.

  10. laven, akurat problem "odezwać się, czy nie" tudzież "czy on się odezwie w końcu, czy nie" - to nie jest główny problem. Mówię ci: on nie strzelił focha. Tylko ci się tak wydaje. Ale ty jesteś kobietą, a on jest facetem. A faceci (w przeciwieństwie do kobiet!!) fochów nie strzelają. Jeszcze raz powtarzam: faceci fochów nawet nie umieją strzelać :smile: On się na ciebie śmiertelnie NIE obraził.

     

    Po prostu tylko go swoim zachowaniem zaskoczyłaś - i to tyle. On nie ma problemu "kobieta mnie bije!". Naprawdę :D Facetom nawet przez myśl takie coś nie przejdzie. Ty więc się nie martw. On jest zaskoczony twoim zachowaniem, a nie obrażony. Coś czuję, że muszę ci to powtórzyć: on-nie-jest-obrażony-na-ciebie!! NIE JEST. On jest ZASKOCZONY. Wybacz, że ci to tak tłumaczę, ale musisz sobie uświadomić ten fakt - bo tak to się będziesz bać i bać próby odezwania się od niego. Nie zwlekaj z tym odezwaniem, nie rób z tego problemu, bo tu nie ma problemu. On się nie obraził. Zresztą głowę dam, że tej sytuacji on nie rozpamiętuje. Tylko kobiety rozpamiętują, faceci tego nie robią.

     

    Po tym przydługim wstępie powiem ci to: czy się powinnaś zrobić chłodniejsza?

     

    Odpowiedź brzmi: ani chłodniejsza, ani cieplejsza. Żadna. Masz być sobą. A co to oznacza? Hje, to jest pytanie. Masz sie zachowywać, jak chcesz. Nie rób planów pt "dziś będę troszku zimna, to będzie to jak kubeł zimnej wody na niego; jutro bede miła, to się zaskoczy; pojutrze sie nie odezwę - i tak dalej w ten deseń.

     

    Nie rób ŻADNYCH planów. Zachowuj się naturalnie. Jesteś smutna? E, tzn nie wypłakuj mu się w kułak na okrągło... ale nie udawaj przynajmniej, jaka to ty dziś jesteś wesoła. Masz dobry humor? To z nim pożartuj. Niech on się przy tobie czuje naturalnie, a nie jak przy aktorce, której nie wiadomo co odstrzeli zaraz. Właśnie za to on cię prawdopodobnie lubi: za to, że jesteś naturalna. Za to, że nie musi przy tobie nikogo udawać. Bo gdyby miał udawać, to zabrakło by mu na to szybko sił i już byś go nie spotkała więcej.

     

    Hmm, właśnie na to się nastawiaj teraz: odbieraj to jako przyjaźń. Dlaczego? Bo on jest za bardzo skupiony na sobie teraz. Nie widzi przed sobą przyszłości, tak jak i ty. Nie ma nadziei, że coś się w jego życiu zmieni na lepsze - tak jak i ty. Widzi przed sobą tylko czarne scenariusze - dokładnie jak i ty. Znasz co to depresja - to i łatwo zgadniesz jak on się czuje i o czym może myśleć. Ale od wspólnoty nieszczęść połączonych do związku droga nie jest prosta i na przestrzał. Dlatego też lepiej odbieraj to jako przyjaźń.

     

    On po psychologach łazić nie chce - to proste. Bo facetom pierwsze co się z psychologami i terapiami kojarzy, to wrzucanie pieniędzy w błoto, jakieś psychologiczne gadki to dla nich mowa-trawa wymyślona dla takich, co lubią, żeby ktoś nimi kierował. Zdzierstwo, złodziejstwo a na dodatek robienie z niego wariata. Tak mu się kojarzy psycholog.

     

    Jak mu pomóc? Odpowiesz na to pytanie tylko w jeden sposób: a co pomogłoby tobie? Ale co NAPRAWDĘ by ci pomogło. Na pewno nie pomoże ci taki związek, który 'leczy smutki; fajnie z nim jest, bo przynajmniej samotna nie jestem; gdyby nie on, to sama nie dam se rady'. To ci nie pomaga - co sama zresztą dobrze wiesz. To jest jak gasić pożar benzyną. Jesteś uzależniona od jego humorów. Jak jest w złym - to przyszłości przed sobą nie widzisz. Jak jest w dobrym - to cała jesteś w skowronkach.

     

    Jak widzisz, mądre to to nie jest. Nigdy się tak nie wyleczysz. Za to skutecznie podtrzymujesz swój zły stan. Ale skoro innej drogi na razie nie widzisz - to się tego trzymaj, jak już musisz. Nie rób z tego wielkiego halo, jak to sobie szkodzisz. Nie rozpaczaj, nie załamuj się, że tylko on na razie jest ci w stanie pomóc. Trudno, tak już jest. Trzymaj się tego, a zarazem szukaj innej też drogi. Bo naprawdę nikt ci nie karze tej znajomości zrywać. Nikt ci nie powie: "w piątek, osiemnastego grudnia 2009 masz zerwać z nim kontakt". Tak więc przyjmij do wiadomości fakt: masz cos co ci pomaga i tego łatwo nie stracisz. To ci da siłę do szukania innej również drogi. Bo jeśli to ma być jedyna drogfa dla ciebie i rozwiązanie, że z nim będziesz - to się staczasz po równi pochyłej. Ale jeśli powiesz sobie "dzięki Bogu, że to mam, dzięki temu mam siłę do szukania jeszcze czegos innego" - to będzie OK.

     

    Jesli zaś będziesz miała jakieś niezrozumiałe wyrzuty sumienia, że go wykorzystujesz w jakikolwiek sposób: to skończ z tymi rzewnymi śpiewkami. On też dzięki tobie coś ma. To nie jest tak, że ty go wykorzystujesz do czegokolwiek. Po prostu on daje ci siłę. Mówiąc w skrócie: NIE wykorzystujesz go. Wtedy to i on by cię wykorzystywał. Nikt z was nie wykorzystuje drugiej osoby, tylko chwyta się nadziei. To nie jest nic złego. Jeśli spojrzysz na to z takiej perspektywy: to będziesz szukać dla siebie jeszcze czegoś. Albo tam psychologa, albo tai-chi, albo medytacji, czy tam innych wyjść. Co ci do głowy wpadnie. Dziękuj Bogu, że masz skąd czerpać siłę - i nie marnuj tej okazji, bo masz wyrzuty sumienia jakieś z sufitu. Nikomu twoje wyrzuty sumienia nic nie przyniosą. Sama sobie tylko zaszkodzisz.

     

    On czerpie z tego też korzyści, że cię zna - tak wiec macie szczęście, że możecie sobie w tym momencie życia pomagać. Niestety nie oznacza to, że ze sobą będziecie. Raczej tak nie będzie, bo musielibyście sie sami ze sobą uporać (ty ze swoimi problemami, a on ze swoimi), a to łatwe ani szybkie nie będzie. Porzuć więc 'na zaś' nadzieje na związek, za to zacznij się cieszyć, że na niego miałaś okazję trafić: ty pomagasz jemu, on tobie (a oboje nie robicie tego swoimi czynami, tylko pośrednio, samą swoją obecnością). Nie marz o tym, jaki to wspaniały związek będzie między wami. Na razie nic nie wskazuje na to, by coś z tego było. Naprawdę. Ale możesz się skupić na czym innym: że dobrze przynajmniej, że na siebie trafiliście. Jeśli się to skończy za parę lat, czy miesięcy - to trudno. Ale miałaś szczęście na niego trafić, a on na ciebie. No i jak ci się podoba taka perspektywa? W takim świetle już nic się nie wydaje takie złe, jak miałaś wrażenie. Jeszcze raz powtarzam: nie dąż do związku. Musisz sobie uświadomić, że w takim stanie, jaki jest teraz, to nawet jakby się z tobą związał, zaręczy ł, wziął ślub, czy cholera wie co jeszcze - szczęśliwa nie będziesz. Z tego prostego powodu: że masz złe zdanie o sobie. Również i on ma tak samo złe zdanie o sobie jak i ty. Teraz związek tworzyć to by była katastrofa - i dla ciebie i dla niego. Tylko byście siebie pogrążali. Ale za to, jeśli spojrzysz na to jak na przyjaźń, to już inna sprawa. Wtedy co innego: wtedy sobie pomagacie. Naprawdę musisz sobie to uświadomić. Związek z nim, a przyjaźń to dwie odległe historie. Uświadom sobie różnice między tym a tym. I kiedy zrozumiesz, że masz szczęście, że go znasz, a nie, że los cię tym pokarał - to będzie dobrze. Bylebyś nie marzyła o związku z nim - to jedyny warunek.

  11. laven, przeczytaj mój powyższy post, haha. Acha: nie czekaj, aż on z łaski swej się odezwie. Ty się do niego pierwsza odezwij, bo tak to sobie będziesz czekać i czekać. On się odezwie prędzej czy później, tudzież spotkasz go przypadkiem - ale nie myśl, że on strzelił focha. Tak nie jest. On ma problemy ze sobą.

     

    To, że mu na niczym nie zależy, to objaw depresji jest. I to dużej. Raczej tego nie zmienisz. On sam sobie może tylko pomóc, ty mu możesz jakieś dwa zdania napomknąć, że "to, że ci nie zależy na niczym, to jest bardzo duża depresja; wcale tak nie jest, że nic już cię nie czeka". Ale nie ciągnij tego tematu, psychoanalizy mu nie rób, bo i tak guzik wskórasz. On sam musi do tego dojść, że coś z tym trzeba zobić. Możesz mu okazywać, że nie jest sam: ale nie płacz nad nim i się nie rozczulaj, bo odniesiesz skutek odwrotny od tego jaki chcesz.

  12. laven, ja ci powiem co to może być. Co do tego, że go pobiłaś - nie, nie, to nie tak łatwo prosto, że on z tobą zerwie kontakt. Jestem pewna, że nie zerwie. A w zasadzie: byłabym bardzo zdziwiona, gdyby zerwał. Nawiąże go z tobą prędzej, czy później. Może próbować ci stawiać jakieś warunki: ale i tak, mówię ci, tych warunków wypełniać nie będziesz musiała.

     

    Generalnie chodzi o co innego. Dobrze trafiasz pisząc, że on ma doła. Ale: on nie ma jakiegoś tam doła --- on jest w samym środku jednego z najgorszych dołów w swoim życiu. Po czym to poznać? Że mu na niczym nie zależy. Czy mu nie zależy na tobie? Powiem ci jedno: bardzo możliwe, że ty mu swoją obecnością też pomagasz. Ofkors nie musi wynikać z tego, że on coś do ciebie czuje. Ale gdyby nie chciał twojej obecności - hmmm, jakby to wytłumaczyć. Gdyby twojej obecności nie chciał, to by cię zwyczajnie unikał.

     

    Jeśli chcesz tą znajomość podtrzymać, to zwyczajnie się do niego odezwij. Mam dla ciebie jedną podpowiedź: najlepiej nie próbuj go przepraszać na kolanach i ze łzami w oczach za to co zrobiłaś. Tylko tym sobie zaszkodzisz, a związek że tak powiem cofnie się o jeden krok w tył. Powiedz mu, że go przepraszasz tłumacząc mu, czemu cię szlag trafił: ale bez żalu w głosie jakiegoś wielkiego. Przeproś go paroma zdaniami i to do tego w stylu 'nie mogłam inaczej; gdyby cofnął się czas, a sytuacja sie powtórzyła - to i tak dałabym ci w twarz'. Musisz to przed sobą samą najpierw przyznać, że tak by było. Że taka właśnie jesteś, że nie zrobiłabyś inaczej. Czy zrobiłaś coś złego? Do cholery, nie! Wreszcie zrobiłaś coś, czego sama chciałaś! Piszesz, że nie powinnaś dać sobą pomiatać. Dobra wiadomość: wreszcie to zrobiłaś. A jaka jest jeszcze lepsza wiadomość? Jeśli z nim pogadasz i nie będziesz się starała jakoś specjalnie z tego tłumaczyć, tylko dać mu do zrozumienia, że "proszę cię o wybaczenie... (ale i tak bym to zrobiła)" - odniesiesz taki skutek, że on cię lepiej pozna, a na dodatek nabierze do ciebie szacunku większego. Zaskoczona? Ale tak własnie będzie. Nie bój się, on mi nie wygląda na jakiegoś zakichanego zarozumialca, którego ledwo tknąć, to strzeli focha na całe życie :smile: Jeśli się zachowasz tak, jak chcesz, a nie jak sobie wyobrażasz, że on by chciał, to zrobisz na nim bardzo pozytywne wrażenie. Wiem, że ci się zdaje, że teraz gadam jakieś kosmiczne bzdury, ale łatwo załapiesz mój tok rozumowania, kiedy wyobrazisz sobie taką sytuację: gdyby ciebie ktoś próbował na okrągło i ze łzami w oczach przepraszać za to co zrobił, to by cię w końcu nie zadrażnił? W końcu byś się zezłościła, że co z ta osoba rozmawiasz, to w podtekście zawsze będzie ta osoba powtarzać "och, jak ja cię przepraszam, wybacz, przebacz, prooooszę". Już by ci zwisło, czy przeprasza, czy nie, o sytuacji byś zapomniała, a za to by cię zaczął szlag trafiać, że ile można przepraszać. Czy nie tak by było? Więc i ty tego błędu nie popełnij. Przeproś (jak musisz - bo przecież możesz i tego nie robić, a uwierz mi: nic wielkiego się nie stanie), a potem już do tego tematu nie wracaj.

     

    Dobra, bo weszłam w dygresję, ale że teraz to cię gnębi, to o tym najpierw napisałam. Chciałam o innej sprawie napisać - o nim. Po pierwsze: z tego związku (czy tam przyjaźni, czy jak to nazwać) macie obopólne korzyści. A czemu tak sądzę? Widzisz: jeśli jemu na niczym nie zależy - a to jes możliwe wtedy, kiedy człowiek ma cholernego doła. Wtedy nie widzi przed sobą przyszłości, nie wierzy, że kogoś znajdzie, ani, że cokolwiek mu się uda. Tak, ja o nim piszę. On teraz ma takie myśli. A tobie mówi "na niczym mi nie zależy". To właśnie to oznacza: on ma depresję i to dość dużą.

     

    Więc: jeśli jemu na niczym nie zależy, a jednak utrzymuje kontakt z tobą. Zgadnij co to może oznaczać? Nie - nie, że cię kocha, tak łatwo nie będzie niestety (chociaż licho wie, ale o tym potem). Więc dlaczego on to robi?

    Podpowiedzią jest to, co sama piszesz o sobie. A napisałaś, że i tak nie masz nadziei, że taka osoba jeszcze się zdarzy; że obniżasz poprzeczkę jak najniżej, rezygnujesz ze wszelkich wymagań, nie zdaje ci się, by się ta sytuacja powtórzyła, że kogoś znajdziesz kiedykolwiek potem.

    Otóż: on też czerpie korzyści ze znajomości z tobą. Też nie czuje się samotny. Być może utrzymuje z tobą kontakt z tych samych pobudek, które masz ty. Bardzo to jest możliwe.

     

    On wcale nie ma na celu złapać cię i tobą rozporządzać, pomiatać, doprowadzać, byś tańczyła jak ci zagra. Generalnie taka sytuacja wynikła przypadkiem, bo ci się wydaje, że powinnaś być pasywna. Takie masz zdanie o związkach właśnie "lepiej być pasywną, to facet mnie nie zostawi". Czy nie tak jest? Niestety: mijasz się z prawdą mając takie przekonanie, ale może sama kiedyś do tego dojdziesz wreszcie naprawdę (bo widzę, że masz już przebłyski - i to częste - że takim zachowaniem to daleko nie zajedziesz... Czyli jest z tobą całkiem dobrze :smile: ).

     

    On wcale nie robi tego specjalnie, że tobą pomiata. Akurat tak okoliczności się złożyły, że tak jest. Nikt ci nie karze tej znajomości zrywać. Ale ta znajomość tkwi w punkcie patowym już od dawna. Inna sprawa: że może tak tkwić jeszcze dłuuugo, a nic wielkiego się nie stanie. No może oprócz twojej coraz większej frustracji (jego zresztą może też). Ale to się tak może ciągnąć, znajomość może trwać. Takie mam dla ciebie 'pocieszenie'.

     

    Nie staraj się go teraz na spytki brać, ani tym bardziej dawać mu 'złotych rad', skoro już wiesz, że on w depresji tkwi. Na facetów takie 'złote porady' działają jak płachta na byka, wiec to sobie weź do serca, co ci mówię. Nie próbuj być jego psychologiem, nie próbuj mu na siłę pomagać. A dlaczego? A co by było, gdyby to tobie ktoś próbował na siłę pomóc? Prędzej czy później szlag by cię trafił, a takiej osoby zaczęłabyś unikać. Tak więc w psychologa i dobrą przyjaciółkę sie nie baw.

     

    Za to możesz raz na jakiś czas go wysłuchać. Niech ci się wygada. Nie przerywaj mu, wysłuchaj do końca co będzie mówił (choćby i mu zdania przez gardło długimi minutami miały przechodzić), to się więcej dowiesz, co mu na sercu leży. Nie wiem za bardzo, czy warto robić sobie nadzieje, że to będzie związek na całe życie. Sama nie wiem, czy to by było dla ciebie dobre. Dwie osoby chore na depresje w związku - to tylko worek nieszczęścia. Ani on ci szczęścia nie da, ani ty mu. Ale znajomość można podtrzymać np. z tego powodu, że dążysz do tego, by go podtrzymać. Teraz sie tak na to zafiksowałaś, że i tak ci nikt tego z głowy nie wybije. Choćbym ci ja i 500 osób na tym forum powiedziało: 'zerwij to' - to i tak przez chwilę se pomyślisz 'no dobrze', ale za godzinę i tak wrócisz do starego dobrego 'a co by było gdyby' - i dalej będziesz snuć wątek, że jeszcze będzie dobrze.

     

    Jako, że ani jemu ani tobie w wyniku tej znajomości krzywda się nie dzieje jakaś wielka - to możesz ją podtrzymywać (on zresztą też). Ale jeśli wpadniesz w pułapkę myślenia "zmienię go i będzie super" to od razu ci mówię: nie zmienisz go. Czy ciebie by ktoś zmienił? Tylko ty sama możesz się zmienić. Tak samo i on: na pewno pod naciskiem czyimś, ani tym bardziej psychoanalizy czy 'dobrych rad' się nie zmieni. Masz to jak w banku i nie łudź się, że będzie inaczej. Bo NIE BĘDZIE. Jak możesz mu pomóc, skoro sama masz ze sobą problemy? Właściwa kolejność pomagania: to najpierw sama sobie pomagasz --- długo, długo nic --- a dopiero potem pomoc dla niego (i to też: ewentualnie). To jest przykre, ale taka jest prawda.

  13. człowiek nerwica powiem ci jedno: fakt, że za dużo nie gadasz, to może w pewnym sensie być na twoją korzyść. Ludzie często nie odbierają tego jako nieśmiałości, tylko albo jako tajemniczość, albo ...wywyższanie się ponad nich. Trochę to bez sensu, ale z drugiej strony i logiczne. Bo ludzie nie mają czasu na długie rozmyślanie o innych i jacy dokładnie są, to i odbierają to inaczej niż jak jest faktycznie niby.

     

    Tak więc nie przerażaj się tego, że mało gadasz. Niech inni gadają za dużo, a zobaczysz, że często tak będzie, że będą nadawać jak najęci, a ty na to 3 słowa: i co w tym złego? Lepiej pierdzielić trzy po trzy cały czas? Na pewno znasz takich ludzi, którzy mimo tego, że mało gadają, to ludzie lubią z nimi przebywać. Tak samo może być z tobą. Zafiksowałeś się na to, że 'za mało gadam, nie rozbawię nikogo, nic ciekawego nie umiem powiedzieć' - ja też tak miałam. Wiem doskonale jak to jest. Ale spójrz na to: czy wszyscy których znasz, to takie gaduły są? Znasz tylko super-towarzyskich ludzi? Na pewno nie. Więc przyjrzyj się tym, co gadają mniej: czy oni silą się na jakieś gadki? Tacy ludzie zazwyczaj są o wiele ciekawsi od gaduł: bo mają w sobie jakąś tajemnicę. Nie zależy im - i tym bardziej to działa na ich korzyść.

     

    Naprawdę nie ma wymogu nadawać cały czas. Poza tym poobserwuj też, czy ci ludzie co tak ciągle mówią coś, to czy mówią takie ciekawe rzeczy? Oni potrafią 3 godziny opowiadać o tym, co im się w spożywczaku zdarzyło. Naprawdę byś sam tak chciał przynudzać? Co z tego, że opowiadają to ciekawie? Ale po czasie to można se pomyśleć: "ale po kiego ja tego bełkotu słucham?". Tak więc zważ na to, kim jesteś. Czy naprawdę byś wytrzymał gadać ciągle kosmiczne bzdury? Bo ludzie przecież wcale nie gadają jakichś waznych życiowych spraw, tylko na okrągło opowiadają co im się przydarzyło. To jest główny temat rozmów - i to jest zarazem to, czego byś tak bardzo chciał się nauczyć. Tak naprawdę chciałbyś umieć opowiadać o sobie, kiedy mówisz 'powinienem więcej mówić, być pewniejszym siebie'. Zastanów się wiec, czy to jest aż tak wielce fascynujące, by to MUSIEĆ umieć. Niektórzy obywają się bez tego: a mają i dziewczyny i znajomych jakoś.

     

    To jest problem takich jak my: mamy ciągle wrażenie, że żeby być z ludźmi, to trzeba bez przerwy o czymś nawijać, żeby z nami się czuli dobrze. Tak nie jest. Możesz mówić mało albo wcale - a ludzie mogą się z tobą świetnie czuć i chcieć przebywać! Tylko poobserwuj ludzi ktorych znasz, a sobie to uświadomisz.

  14. Dopóki to "faceci w czerni" będą mówić nam co jest dobre, a co złe, dopóty uprzedzenie do inności i obcości będzie czymś normalnym. Jesteśmy jednym z najbardziej nietolerancyjnych, ksenofobicznych i antysemickich społeczeństw Europy.

     

    a ja ci mówię, że tak nie jest. Co z tego, że pojedziesz do Pragi czy Los Angeles, będziesz wyglądać jak postrzeleniec - będą się za tobą mniej oglądać? Ale tylko pojedź na przedmieścia takiego Los Angeles, wjedź w głąb kraju jakiegokolwiek, a się szybko przekonasz, jak bardzo ksenofobiczny i uprzedzony jest świat. Czy można mierzyć Amerykę tylko po jej największych miastach? Są przecież przedmieścia, małe miasta i malutkie mieściny: tam jest ten sam typ ksenofobii, co u nas w Polsce i jestem gotowa się o to założyć. Bo po prostu człowiek zawsze jest człowiekiem.

     

    Inaczej się potraktują w Warszawie a inaczej w jakimś pcimowie. Różnica może być kolosalna. Inaczej cię potraktują w Paryżu a inaczej w głębi Francji/Anglii/USA/etc. Wg mnie wszędzie jest to samo. Wyjedź do Włoch i zacznij się zachowywać jak umysłowo chory. Zobaczysz, jak to wielce różnią się Polacy od Włochów. Tam tak samo będą się za tobą oglądać: jestem tego więcej niż pewna. W mieście niby mniej będą to robić, ale na przedmieściach/małych miejscowościach będzie ci się zdawało, jakbyś z Polski na metr się nie ruszył. Tak samo jak i u nas w mieście tak tego nie będziesz widział jak na przedmieściach.

     

    W miastach to jest bardziej oszlifowane: ale człowiek nadal jest ten sam. W mieście nie wypada odróżniać się od większości i pluć na kazdego odmieńca. To jest właśnie ta poprawność polityczna. Ale w głębi kraju ludzie są sobą: a w tym nie różni się Kanadyjczyk od Polaka.

  15. tzn ja tam nie uważam, by Polska się jakoś szczególnie wyróżniała w uprzedzeniu do 'inności'. Ja tam uważam, że taki sam bajzel jest i w Europie i w Ameryce - a, że tam jest 'poprawność polityczna' uskuteczniana, to i się wydawać może mi na przykład, że tam jest lepiej. Nie jest lepiej. W Ameryce na przykład nie jest zakazane być nazistą i urządzać jakieś pochody w związku z tym. Czarni i Latynosi nadal czują się gorzej od białych - więc co tam może być lepszego? Upośledzonych czy to umysłowo czy cieleśnie - wyśmiewa się tak samo często jak u nas z pewnością pod każdą szerokością geograficzną, coś mi się zdaje. Bo taka jest natura człowieka: boi się obcego i innego.

     

    Co do ubioru, to w innych krajach może być większe przyzwolenie na różne dziwactwa. Ale spróbuj ważyć 170 kilo, a czy będziesz w Nowej Zelandii, czy w Chicago, nadal się będą za tobą oglądać: więc czym nasz kraj się różni? :smile: Osób umysłowo chorych będą się bać wszyscy: odium wariata jest gorsze od odium bandyty (wg mnie), bo ludzie taką mają projekcję o takich chorych, że nie wiadomo czego się można po nich spodziewać. ...Dopóki takiej osoby nie poznają. Albo nie obracali się w środowisku, gdzie mieli się okazję przekonać, że nie ma się czego tak bać.

     

    Jednym z najlepszych dowodów na uprzedzenia świata jest stosunek ludzi do Żydów: nienawidzi się ich czy to Rzym, czy Krym - wszędzie ich ludzie postrzegają źle. Naprawdę: gdzie indziej nie jest lepiej. Tam jest tak samo jak u nas, ale to mniej widać.

     

    Ja uważam, że Polska może jest nieco bardziej ksenofobiczna, ale od światowych standardów wg mnie nie odbiega. U nas na razie jeszcze nie nastała poprawność polityczna na tyle mocna, by się o tym wszystkim nie mówiło. Jak nastanie: to będzie tak samo źle, ale mniej widoczne. Albo poprawi się nieznacznie: np tylko w dużych miastach. Ja tak o tym uważam.

  16. Właśnie że nie raz miałem okazje podsłuchać i słyszałem to co napisałem. Facet bez prawa jazdy i bez samochodu uważany jest przez kobiety za niezaradnego zyciowo, a zaradność to bardzo ważna cecha charakteru. Tak ja już wcześniej pisałem, większość kobiet nie lubi chodzić na imprezy w ciepłych golfach i w kalesonach, żeby w drodze powrotnej nie marznąć, tylko chcą już mieć zapewniony transport w drodze powrotnej i nie chodzi tu o tramwaje czy autobusy które w nocy prawie wogóle nie jeżdżą, a o wygodny, ciepły samochodzik.

     

    anand22 - geez, okej, nie będę się z tobą kłócić, może ja mniej wiem od ciebie - to przecież jest możliwe, nie będę się spierać. Mam jednak wrażenie, że mówisz o jednym, bardzo określonym typie kobiet: ale zawsze mogę się mylić, toż nie jestem alfą i omegą.

     

    Najwyżej popraw mnie, jeśli się pomylę. Mówisz oczywiście o kobietach które:

    -znają swoją wartość

    -wiedzą czego chcą

    -miały niejednego faceta

     

    Ofkors nie będę się sprzeciwiać: są związki i związki. Jednym nie zależy na stałym związku, a jeśli coś im się nie spodoba, to go kończą: to dziewczyny opisane powyżej. Są i drugie które nie mają takiego wyboru - więc mogą z tych wszystkich bajerów typu mieszkanie/auto/itd zrezygnować, a wytrzymają z facetem. Są i takie, którym raczej to lata, bo już nabrały tyle rozumu, by wiedzieć, że facet nie powinien ich 'sponsorować', bo taki sponsoring to pewne zobowiązanie. Im więcej facet wniesie do związku, tym większe ma zobowiązania kobieta. Mam jednak wrażenie, że ty celujesz w ten trzeci typ kobiet (takiej właśnie byś chciał), jednocześnie stale skupiając się na tym pierwszym. Dostosowujesz się to pierwszego typu bab (które wiedzą czego chcą), a chcesz trzeciego (które są samodzielne).

     

    (Hej, czemu mi wyszło, że te co wiedzą czego chcą podejrzanie przypominają te samodzielne? Hmm, to jasno ci powiem: jedne ciągle mogą mieć nowych i za tym dążą, drugim zaś tak bardzo na tym nie zależy. Może być takie rozróżnienie? Dla mnie te dwa typy kobiet się różnią, ale niejasno to widać opisałam).

     

    A czemu ja tak sądzę? Ot, sprawa jest prosta: znakomita większość facetów chce właśnie samodzielnej babki - ale jednocześnie ciągnie ich do harpii z za dużymi wymaganiami ^^ Spoko, to nie jest ocena: kobiety ciągnie do tego samego. Myślałeś, że tylko kobiety chcą maczo, który walnie je w ryj, a one na początku może się troszku pozłoszczą, ale zaraz będą szczęśliwe, jaki twardy facet im się trafił? To mówię ci: facetów ciągnie do tego samego: że to baba postawi im warunki i zorganizuje życie, mimo, że przy piwku z kolegami będzie się stale oglądał za innymi, a na swoją pluł jadem.

     

    Taka TEŻ jest prawda ^^ A czemu ja to piszę, jakbym się wyzłośliwiała, czy tam mściła za to, żeś mnie złapał na tym, żem się myliła w sprawie auta? Tzn może masz i rację z tym autem - ale nie do wszystkich kobiet. Auto, rodzaj komórki którą facet ma w kieszeni, ile ma na koncie i jaki ma metraż mieszkania to mimo wszystko sprawa drugorzędna. Jeśli babie będzie na tobie zależało: uwierz mi, brak auta jej nie przeszkodzi by być z tobą. Jeśli jednak będzie szukała tylko pretekstu, by znajomość skończyć dla jakiegoś następnego kolesia: wtedy brak auta stanie się dla niej problemem nie do przebycia.

     

    To się tyczy ogólnie wszystkich rzeczy, które posiada facet: mieszkania, sprzętu w nim, ile ma na koncie. Dla kobiety to zawsze sprawa drugorzędna. Może być decydująca - ale tylko jako pretekst, a prawdziwym powodem będzie to, jak się zachowujesz, jak wyglądasz (twój wygląd) - czasami, jaki masz charakter, czy czuje się przy tobie bezpieczna, i takie tam. Uwierz mi na słowo. Już po tym, co pisałam wcześniej powinieneś poznać, że pisząc to nie robię ci wody z mózgu, nie kieruje mną wspólnota jajników, nie jestem pobłażliwa dla siebie a więc zależy mi by ci przedstawić laurkę nt. jakie są kobiety.

     

    Odkors zaraz zarzucisz mi, że przecież kobiet czegoś chcą od facetów: by miał to czy tamto. Jasne, że tak jest. Jak będziesz mieszkał pod mostem, to twoje szanse u bab spadną dość mocno, heheh. Ale te wymagania od facetów nie są tak wygórowane, jak ci się zdaje - po prostu. To nie tak, że ty się będziesz starał, stawał na głowie, a i tak jak tylko pojawi się jakiś syn Billa Gatesa, to już po tobie, bo masz od niego mniej. Mówię o takim czymś.

     

    Kobieta może tam podświadomie zwracać uwagę na to, co ma facet - toż się z tobą nie kłócę. Ale ona zawsze najpierw odczytuje jaki facet jest. Dopiero potem może tam się doszukiwać tych aut i innych duperszmitów. To zawsze działa w tą stronę. Tylko u blachar ta kolejność może być zaburzona: najpierw wie co facet ma, a charakter to sprawa drugorzędna może być - maybe.

     

    A czemu ja się tak rozpisałam o tym - no bo lubię na takie tematy dyskutować, heheh. Mam wrażenie, że ty się skupiasz tylko na tych złych cechach kobiet, jesteś czarnowidz - ale równie dobrze może być i tak, że to ja jestem zbytnią optymistką ^^ heheh. Bynajmniej nie widzę powodu, by uznawać, że wszystko wiem lepiej (chociaż często takie ciągoty mam - nikt nie jest idealny :shock: ). Ale najwyżej popraw mnie, jeśli się mylę gdzieś w swoim wywodzie.

  17. No, God's Top 10 to pięknie podsumował.

     

    Artek222, dobrze więc, powiem ci kim jesteś: jesteś 'kubuś fatalista'. Bardzo rzadko spotykany przypadek jesteś, mówię ci! Naprawdę, naprawdę. Przeprowadziłeś dziś podsumowanie spraw, poznałeś oto różne zdania, a tu są twoje wnioski:

     

    -o rety, nie przeszkodzi jej, że zbieram płyty krawczyka? tak być nie może!

    -że co? że może nawet jej nie zanudzę? to niemożliwe, kaktus mi tu rośnie!

    -ona jest dla mnie miła? ciekawe jaki to podstęp? tak tak, kupiła żeby sprawdzić, czy jestem dżentelmen, czy prostak! nie? to co innego?

    -o, nie potrzeba auta? eeeee, co by tu znaleźć innego?

    -o, mieszkam z rodzicami...... ale nic z tego nie wynika? i tak coś znajdę...hmm

    -moje samopoczucie spadnie dramatycznie w wyniku tej znajomości! załamię się! zostanę sam! może nawet zostanę....gejem? tak mnie kobiety skrzywdziły!! kreatury i harpie bez krzty uczuć

    -oj-waj-ej, mam krzywy nos/brakuje mi CAŁY centymetr do wzrostu metr osiemdziesiąt! nie jestem biznesmenem, ja tylko znam się na kompach buuu! pozyczam jej filmy, ale NA PEWNO bierze z grzeczności/nie podobają jej się/zaraz i tak przepadnie i zapomni jak jej pożyczałem!

    -tak ogólnie to nawet nie mam co startować, bo mnię oleje, a za rogiem jest 500x lepszy ode mnie Fabio wcielony: ideał jej marzeń i snów!

     

    Toż ja WIEM, że nic ci teraz nie otworzy oczu! mogę se strzępić gębę, że baby to nie są chodzące maszyny oceniające brutalnie i całkowicie bez emocji każdego faceta, który jej się napatoczy. Nie, to po prostu do-ciebie-nie-dotrze.

     

    Jak sobie wyobrażasz umysł kobiety? Czy uważasz, że ona chodzi po ulicach i ocenia facetów tak: nie ma merca? następny please! Nie ma apartamentu w w warszawce? next. Nie ma rysów jak zakościelny? next. Nie napakował jak pudzian? next. Nie umie się wypowiedzieć na temat "wojna na Bałkanach a postmodernizm w sztuce XIX wieku?" next. Nie sypie gadką jak wojewódzki? next. Ma brązowe oczy/wystającą szczękę/jedno oko bardziej/w ogóle to mi jego paznokcie mi się nie podobają...next. Hę? Ależ właśnie TAK SĄDZISZ!

     

    Mówię ci - tak, tak, zostaw ją, powaga. Zrób to, nawet ja ci będę sekundować: powiedz jej, "mam zajęty grafik do 2012 roku, niestety nie mam czasu się z tobą spotykać, wybacz". Zrób to, będę pierwszą, która ci powie: masz rację, tak, masz rację, co więcej: masz-masz-masz rację.

     

    Czy jeszcze ci nie w śmiech, jak ty poważnie do tego podchodzisz? Nie? Doprawdy? To rzuć ją, mówię ci!

    WAŻNY DODATEK:------------------------

     

    PS, czy ja ci to mówię złośliwie i się z ciebie naśmiewam? NIE. N-I-E. Ale ty SZUKASZ osoby, która by ci powiedziała "zostaw to, zerwij tą znajomość, tak będzie i dla niej i dla ciebie lepiej". Takiej właśnie osoby szukasz. Chcesz potwierdzenia swoich obaw. Chcesz by ktoś powiedział ci "taaa, nie nadajesz się". Natrafiasz na opór - więc zostajesz przy swoim wbrew wszystkiemu. Tak naprawe to nie musisz nic robić wbrew sobie. Chcesz zerwać tą znajomość? Mówię ci teraz poważnie: zrob to. Bo ja wiem, że nie ma nic gorszego, niż ciągle żyć wbrew sobie. Ale jeśli już to zrobisz, to warto, byś spojrzał na siebie chłodnym okiem. Na każdym kroku spodziewasz się porażki - przynajmniej w związkach damsko męskich (bo w pracy możesz byc zupełnie kimś innym - i to nie będzie dziwne). Mówię ci, zadbaj w końcu o to, byś sam ze sobą się czuył WRESZCIE dobrze. Baby to nie zwierciadło w którym masz się przeglądać i wynajdywać coraz to nowe wady i błędy które popełniłeś. Jesliby tak było, to po co w ogóle z kimś być? Z kobietą przydało by się czuć dobrze, a nie wypruwać sobie żyły na okrągło.

  18. Auto nie decyduje o tym, czy baba chce być z facetem. Mówię ci, dla zrewidowania swoich poglądów zrób podsłuch w pokoju jakichś normalnych (a nie blachar :shock: ) dziewczyn i się przekonaj o czy gadają. Bez przerwy będzie nawijka o charakterze faceta. Albo jakiejś normalnej dziewczyny się zapytaj, o czym brzęczy z przyjaciółkami. To są ciągłe litanie o charakterze i zachowaniu faceta (+dodatkowo o wyglądzie, jeśli chodzi o potencjalnego faceta).

     

    Wiem, bo mnie takie tematy drażnią, a ciągle się o nie potykam w rozmowach z babkami: blablabla zrobił to, blablabla, nie pasujemy do siebie, bo mi wstyd swoim zachowaniem zrobi przy znajomych, plepleple, jaki on jest taki-a-owaki. Trucie na całego - ale zawsze o tym jaki facet jest. No mówię ci, podkradnij się choć raz i podsłuchaj, a cię oświeci ile można ciągle o tym samym nawijać :D Właśnie dlatego faceci mają między sobią lepiej: krótka gadka i wiadomo o co chodzi. A babka jak się rozwinie na czyjś temat, to można oszaleć, heheh

  19. anand22, przepraszam ja ciebie - jesteś kobietą? Od kogo takie rewelacje słyszałeś, od jakich to dziewczyn, że facet bez prawka to nie facet?

     

    Że co? Znam parę takich dziewczyn, która należy do grupy takich, które lubisz. Czy ja z nimi nie rozmawiałam o facetach? Rozmawiałam. Nigdy nie trafiłam na choćby cień komentarza, że facet bez prawka to nie facet. Baby narzekają na inne zupełnie rzeczy. Prawie zawsze na charakter faceta (gdzieś 90%) oraz ofkors wygląd. A od święta na jego dziwne przyzwyczajenia, nawyki itp. Już o wiele bliższy byłeś meritum sprawy, kiedy mówiłeś o maminsynku, czy tam, że mieszka z rodzicami facet. To się tyczy jego charakteru.

     

    Co innego blachara. Takie skupiają się na tym, co tam podarował im facet ostatnio. Hihi, słyszałam i komentarze o tym, jak to kupił jej telefon za parę tysięcy, zegarek, a w kolejce czeka auto, a ona nie chce z nim być. Czyż to nie cudowny kliniczny przypadek blachary? :mrgreen: Jak dla mnie to coś przepięknego jest, heheheh.

     

    Musisz rozróżnić blacharę od normalnej dziewczyny. Bo blachara to jest odsetek kobiet, a nie większość (jak mi spróbujesz powiedzieć co innego: to ci odpowiem "baby w klubach to nie jest przekrój społeczeństwa - a dla blachar to po części środowisko naturalne").

  20. a z prawo jazdy nie umiem się po prostu nauczyć , poradzić , czy że nie mam prawa jazdy to jej to nie będzie przeszkadzać ? - tego się obawiam że to jej przeszkadzać będzie

     

    aj-waj, mówię ci, takie rzeczy zamydlają ci oczy. Znam paru facetów, którzy prawka nie mają, jeden z nich to taki, co do każdej dziewczyny startuje i co więcej: ma skuteczność, hehe, a jakoś ich nigdzie nie wozi. Nie wiem, jak on se z tym radzi. Pociągiem jeździ czy co? Ale jakoś se widocznie radzi. Jak mieszkasz w wielkim mieście, to brak auta to nie problem: wszędzie można dojechać czym innym, poza tym barów i innych takich jest od groma, więc jest dużo w pobliżu (a więc nie trzeba grzać pół miasta do nich). Jak mieszkasz w małej miejscowości/wsi, to sobie z nią przejdziesz się, a bynajmniej ona cię nie odbierze jak buraka bez auta, hehe. Po prostu sobie przejdziecie, albo spotkacie na miejscu. Już się takich ludzi naoglądałam, którzy zamiast pojechać - szli dokądś. Nie mieli prawka, a ja nawet bym nie wpadła na to, że to jakiś problem (np. dla dziewczyn). Jeśli dziewczyna na coś narzeka, to prędzej na charakter faceta na przykład, ale na pewno nie na brak auta (chyba, że mamy do czynienia z czystą blacharą ;) ) Znam rózne dziewczyny - a jeszcze nigdy się nie spotkałam (nie - jednak spotkałam, ale... od blachary, heheh) by którakolwiek na to narzekała, że facet nie ma auta. Nigdy.

  21. No właśnie, God's Top 10 napisał dokładnie to, co ja chciałam powiedzieć :smile:

     

    Hmm, jak będziesz do tego podchodził jak do 'związku ostatniej szansy', albo co gorsza, jak do testu, czy sobie poradzisz - to już jest po tobie. I mogę ci to bez wróżenia z fusów przepowiedzieć. Spoko, że nie jesteś pewien, co masz robić. Tak ma każdy, ja też tak mam, każdy człowiek takie ma czasami myśli, że nie wie, czy da sobie radę, nie wie, co ma zrobić, jak, kiedy i gdzie. Wysłać, czy nie wysłać? Zrobić to, czy nie? Ludzie tego po sobie nie dają poznać, ale i po tobie nie będzie się dało poznać, że nie jesteś pewien - więc się nie zadręczaj tym, że ona zaraz prześwidruje cię na wylot.

     

    Zapomnij o podchodzeniu do tego jak do testu siebie. Zrobisz to? Czeka cię katastrofa: i to wcale nie związku, nie. To będzie katastrofa w twojej głowie tylko: bo znajdziesz tysięczne przykłady jakie to błędy popełniłeś. Z każdym następnym będzie ci bardziej zależało na wycofaniu się niż na ciągnięciu tego dalej.

     

    Jak będziesz z kolei odbierał to jako ostatnią szansę dla siebie, bo następna powtórzy się za sto lat - hoho, to podsumuj ostatnie lata. Tak właśnie podchodziłeś do dziewczyn: każda to była ostatnia szansa dla ciebie. Co z tego wynikło? Masz siebie za nic, a do dziewczyn straciłeś zaufanie.

     

    A to tylko kwestia twojego spojrzenia, a nie faktów. Wyobraź sobie, co by było, gdyby to jakaś dziewczyna ubrdała sobie, że ty jesteś dla niej ostatnią szansą, że musi się ciebie chwycić jak najmocniej, bo następnego chłopaka pozna za parę lat albo wcale. Jakie to przemyślenia ci się nasuwają? Że jest fałszywa, i korzysta tylko z ciebie? Że jesteś dla niej jak erzac prawdziwego związku - bo ma mało okazji, to tym bardziej każda jedna okazja na związek jest ważna i warta poświęcenia wszystkiego? No jakbyś nazwał taką dziewczynę? Co byś sobie pomyślał o niej? A ty się jak taka osoba próbujesz znowu zachowywać. "Rzucę wszystko, jeśli tylko by chciała ze mną być". Czego to dowodzi? Dowartościowywania się kosztem innych? A co z tego że rzucisz dla kogoś wszystko? Jakieś lepsze miejsce w niebie cię za to czeka, czy co? Podejdź do siebie z dystansem i uświadom sobie, jak dużą wagę przykładasz do tego wszystkiego. Czy to cię skreśla, że masz takie podejście? Bynajmniej. Tak zachowuje się większość ludzi. Za cenę szczęścia oddadzą wszystko. To świadczy o nich właśnie dobrze, a nie źle!

     

    Kiedy ktoś ci mówi: bądź sobą, to oznacza to ni mniej ni więcej - tylko takie coś: rób to, na co masz ochotę. Jak powiesz coś źle - to co z tego? Katastrofa się stała? Stało się tylko tyle: powiedziałeś co chciałeś. Mówię, doceń takie momenty, kiedy mówisz to co chcesz, nawet jak to są największe bzdety świata. Inni potrafią takie bzdury i głupoty robić i mówić, że aż dziw, że ich sprawiedliwy szlag za to nie trafił, hehe. Jak to mówią: każdy człowiek zachowuje się przez pięć minut na dzień jak skończony idiota - a prawdziwa mądrość, to nie przekraczać tego czasu :smile: Mów sobie na okrągło, dzień w dzień "i co z tego (że to zrobiłem) - i co z tego - i co z tego - I-CO-Z-TEGO" - i zobacz co się stanie :D A zdarzy się bardzo zaskakująca dla ciebie rzecz.

×