Witam Was,
nazywam się Jacek i mam 34 lata. Od lat zmagam się z moim problemem. Zasięgałem do tej pory niejednokrotnie pomocy specjalistycznej, lecz nigdzie nie potrafili mi pomóc.
Jestem bezrobotny, nigdy nie pracowałem, nie mam wykształcenia, które w moim przypadku zakończyło się na podstawówce, żyję na utrzymaniu rodziców. Lecz nie to jest źródłem mojego zmartwienia.
Wszystko właściwie zaczęło się od mojego dziadka. Z dziadkiem byłem najbliżej, jako dziecko bardzo go kochałem. Zabierał mnie w różne niezwykłe miejsca i zwykł opowiadać nieprawdopodobne historie. Dziadek był bardzo dobrym człowiekiem, uczciwym, ciepłym, nigdy nie słyszałem, by wypowiedział przekleństwo lub żeby się zezłościł. I bardzo kochał moją babcię. Pochodzę z wierzącej rodziny i jako dziecko próbując wyobrazić sobie Pana Boga, wyobrażałem sobie, że ma on twarz mojego dziadka.
Miałem może sześć lat, gdy dziadek zabrał mnie na spacer nad pobliski staw. Okolica była zarośnięta, ale w pobliżu stała ławka. Usiedliśmy na niej. Dziadek wtedy zaczął mówić o chłopakach, którzy niszczą nasz świat. Miał na myśli chuliganów, dresów. Gdy tak opowiadał, pobudził moją wyobraźnię. A kiedy dziadek powiedział, że gdyby takie śmieci go zaatakowały, to by ich powybijał, to się zaniepokoiłem. Zapytałem, co by powiedział policji, gdyby go zatrzymała. A on wtedy wyjął scyzoryk i błysnął ostrzem przed moimi oczami. "Chwasty się wycina", powiedział. W pierwszym odruchu wstałem, gdyż wydało mi się, że chce, byśmy powycinali te wszystkie chwasty, które rzeczywiście rosły wokół ławki. Dziadek myślał, że się przestraszyłem. Dopiero po latach pojąłem sens jego słów. A konkretniej w dwa lata po tej rozmowie nad stawem. Wtedy się dowiedziałem, że dziadek nie żyje.
Boję się pisać dalej, bo za każdym razem, kiedy się otwierałem, kończyło się to dla mnie opłakanie. Za każdym razem zmieniałem psychologa, ponieważ kiedy uzewnętrzniałem swój problem, patrzyli się na mnie dziwnie z początku. Czułem się z tym tak źle, że wychodziłem. Dopiero czwarty psycholog skierował mnie do psychoterapeuty, a ten – na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Minęło kilka lat, w międzyczasie wielokrotnie przebywałem na oddziałach zamkniętych, ale problem polega na tym, że tak jak się czułem kiedyś, tak czuje się przez cały czas. Mimo leków, które mi podawano.
To jedyne miejsce, gdzie mogę doświadczyć odrzucenia tak, że mnie to nie dotknie. Ale chcę, żebyście wiedzieli, że opisuję swój problemem szczerze. Nie jest to żart. Gdy zwierzałem się przypadkowym osobom, zawsze reagowali śmiechem. Po czasie stwierdziłem, że lepiej to stłumić w sobie.
Od dziesięciu lat przebieram się w uszyty specjalnie kombinezon, który przypomina strój batmana. I kiedy zapada noc, a rodzice zasypiają, ja wychodzę na miasto. Pamiętam swój pierwszy raz. Szedłem po opustoszałej ulicy, kiedy dostrzegłem młodych ludzi w kapturach, którzy siedzieli na schodach przed kamienicą. Zauważyli mnie dopiero, kiedy podszedłem. Poczułem ogromną nienawiść, która mnie napełniła nieprawdopodobną siłą. Musieli być w szoku, bo kiedy stanąłem przed nimi, zapadła głucha cisza. Ale nie trwała ona długa, bo za chwilę zanieśli się głośnym śmiechem. Poczułem jeszcze większą nienawiść. Wyzwałem jednego z nich. „Kirasz samare, zjebie?”, odpowiedział. I kiedy nie dawałem za wygraną, podszedł do mnie. Biliśmy się. Kiedy sobie nie radził, dołączyli się jego koledzy. Wtedy pierwszy raz wylądowałem w szpitalu.
To jest tak, że ja zdaje sobie sprawę z konsekwencji, na jakie narażony jestem przez swoje postępowanie. Jednak kiedy nie mam na sobie stroju, nie potrafię odpędzić się od wspomnień od dziadku, od bólu, smutku. Dopiero w nocy nabieram siły. Wtedy zakładam strój i cierpienie ustaje, pojawia się siła, żądza zemsty. Oczywiście nie robię tego co noc, a tylko raz na jakiś czas, gdy ból osiąga siłę, z którą nie umiem sobie inaczej poradzić. Wszystko przez to, że kiedy dziadek umarł, jedyne pocieszenie znajdowałem w starych wtedy jeszcze filmach o batmanie. Pomyślałem wtedy, że chcę poświęcić życie walce ze złem. Lekko ponad dwadzieścia lat później obejrzałem trylogię Nolana. Wtedy wszystko wróciło. Cały ból, miłość, smutek, wspomnienia, dziadek. Zawsze rozmawiałem z głosami w mojej głowie. Wtedy jeden głos powiedział mi, bym znalazł odwagę podążać inaczej, niż wszyscy, nawet, jeżeli ci wszyscy będą drwić, śmiać się. Bo najważniejsza jest Własna Legenda. I to ja, nie inni, muszę ją spełnić. Więc rozumiem, że ludziom może się to wszystko wydać śmieszne, ale czy dlatego mam rezygnować z uczuć, z poczucia misji, z sensu życia, ponieważ dla innych nie jestem taki, jakim oni by chcieli, żebym był? Lecz nadszedł w moim życiu taki okres, że zaczynam wątpić. Zaczęło się od tego, gdy ubrany w kombinezon, rozmawiałem z odbiciem w lustrze. Było to w łazience. Często rozmawiam ze sobą, pozwala mi to nie czuć się samotnym. Czasem myślę, że to nie ja sobie odpowiadam. W każdym razie stałem przed lustrem i mówiłem do siebie. "Najważniejsza jest siła, musisz to zrozumieć. Pamiętaj, że to twoja wewnętrzna siłą czyni cię niezwyciężonym wojownikiem" W pewnym momencie poczułem potrzebę, by się odwrócić. W przedpokoju stała moja mama i przyglądała mi się. Nic nie powiedziała. Rodzice naturalnie uważają mnie za nieużytek społeczny, jednak kochają mnie bardzo. Poczułem się źle i wyszedłem szybko. Byłem owładniętymi przykrymi uczuciami, więc zupełnie zapomniałem o stroju. Zawsze, gdy jest mi źle i muszę opuścić mieszkanie, idę do pobliskiego baru, który zawsze jest tłoczny. Lubię to miejsce, bo moja samotność nie jest tak dotkliwie odczuwalna, gdy się tam znajduję. Wszedłem do baru. Ludzie patrzyli się na mnie w milczeniu. Słychać było tylko włączony telewizor. Strasznie się poczułem, poszedłem szybko do łazienki. W toalecie było lustro. Zrozumiałem ich zachowanie. Nie potrafię opisać, co wtedy poczułem. Wystrzeliłem z tej łazienki i z baru jak strzała. Usłyszałem za sobą tylko jedno słowo: „K..wa, co to było”. Czułem się tak, jak w śnie, w którym chodzimy nago po ulicach miasta, a ludzie na nas patrzą.
Nie chcę dłużej się rozpisywać. To ostatnie wydarzenie i kilka innych spowodowały, że zwątpiłem w to, czy podążać Własną Drogą. Ale jeśli zrezygnuje, to co mam zrobić ze swoim życiem? Co z moim dziadkiem, który nigdy by mi tego nie wybaczył, że przestałem walczyć o jego pamięć?
Ja wiem, jak to wszystko brzmi. Nie zdziwię się wcale, gdy zareagujecie żartem. Ale może wśród Was znajdą się tacy, którzy zrozumieją moje położenie. I udzielą jakiejś wskazówki.