Skocz do zawartości
Nerwica.com

tomekkkk

Użytkownik
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez tomekkkk

  1. hmm przez kilka pierwszych dni brałem pół tabletki, poźniej całą. Jeżeli chodzi o spanie to może mam problemy z zaśnięciem, no i miewam koszmary, po których się budzę spocony w środku nocy, ale jak później zasypiam to już śpię ile się da bo nie widzę sensu wstawania ani nie mam sił żeby wstawać, przebudzam się dość często bo to płytki sen ale potrafię tak przynajmniej do 11-12, wtedy się poczucie winy rodzi, że śpię za długo i w końcu się zwlekam nie wiedzieć po co... No i cały czas przeświadczenie, że muszę udawać, że wszystko jest ze mną okej, przed rodziną, współlokatorami, mimo, że wiedzą, że mam problem to i tak staram się robić dobrą minę do złej gry, jak przez całe życie w sumie. -- 11 cze 2014, 22:38 -- Twierdzisz, że mogłem sobie wmówić nawet depresję? Przecież to by było chyba przegięcie. Choć przyznam rację, mam problem z tym, że zawsze chodziłem do lekarzy z gotową diagnozą, i teraz pewnie będzie podobnie, wejdę tam i powiem - jestem pewien, to depresja endogenna; tak jak parę miesięcy temu - ja wariuję, to musi być schizofrenia, i takie nieopisane uczucie niedosytu po wizycie - jak to nie schizofrenia, coś musiałem mu źle powiedzieć, albo on jest słabym psychiatrą, przecież ja wiem lepiej.
  2. Brałem z tym coranxenem coś takiego jak nexpram, przeciwdepresyjny choć nie znam się zbyt dobrze na lekach, raczej nie pomagał no ale też brałem go ledwie 3 tygodnie. Problem też jest taki, że jednym z objawów jest niemożność podjęcia jakiejkolwiek, czasami banalnej nawet decyzji (czasami 10 minut się zastanawiam czy wziąć chleb czy bułki, chociaż ciężko w sumie nazwać to zastanawianiem się, bo myślenie mam raczej wyłączone) Może być tak, że napiszę wszystkie objawy na kartce, a jak już będę szedł do psychiatry to tę kartkę wyrzucę, uważając, że to bez sensu. Jak dziecko we mgle się zachowuję niestety. Wydaje mi się, że lęk jest tylko dodatkiem do tego wszystkiego. Skłonności hipochondryczne mam, ale one wynikają z tego fatalnego nastroju, inaczej ujmując najpierw depresja, pózniej lęk. Fakt, że po cloranxenie czułem się przez jakiś czas jak nowo narodzony, no ale szybko wszystko wróciło, już bez lęków ale dół totalny. Fajny, optymistyczny wpis z Twojej strony, ale kompletnie brak mi wiary, wszystko widzę w czarnych barwach, i przeszłość i przyszłość, urodzony pesymista, tego się już zmienić nie da...
  3. Spokojnie, nie biorę tego jako ataku, zwłaszcza, że jest po 20 i czuję się przyzwoicie. Opisem się nie sugerowałem, zwłaszcza, że o wahaniach nastroju nigdzie nie wyczytałem (dlatego chciałem się dowiedzieć czy ktoś ma podobnie) Piszę o endogennej, bo to mi towarzyszy praktycznie od dzieciństwa (tak jak już wcześniej wspomniałem), nie było czynników, które to mogło wywołać, mam osobowość skrajnego melancholika więc myślę, że stąd te wszystkie problemy, dodatkowo nieciekawe geny jeżeli chodzi o kwestie psychiczne. Zawsze najgorzej bywało w wakacje (niezły paradoks), już od czasów późnej podstawówki całe wakacje spędzałem praktycznie w domu, nie mając specjalnie na nic sił, czasami wiązało się to z różnymi lękami zarówno ogólnymi jak i np. lękiem przed chorobami itp., towarzyszyła temu apatia i niemożność cieszenia się z życia, no i zawsze wieczorem bardziej lub mniej ustępowało. 3 lata temu zmarła moja mama i to faktycznie spotęgowało te stany, ale tak jak wcześniej napisałem problem zauważam już we wczesnym dzieciństwie. Zmieniłem miejsce zamieszkania (ze wsi do miasta) i przez jakiś rok-półtora było całkiem fajnie bo było to coś nowego. Ale od wielu miesięcy jest coraz gorzej. W tym momencie przez zdecydowaną większość dnia właściwie wegetuje, doszedł jeszcze do tego ból głowy i okropna wrażliwość słuchowa nawet na najdrobniejszy szelest. W tym momencie leków nie biorę, brałem przez jakiś czas cloranxen bo miałem silne lęki (strach przed schizofrenią) ale to przez 3 tygodnie zaledwie. Za tydzień mam wizytę i postaram się jakoś to wszystko przekazać doktorowi, choć próba mówienia o tym co przeżywam wpędza mnie w okropny płacz, którego nie jestem w stanie opanować, no i ciężko mi coś wyksztusić. Tyle, że mam ogromne wątpliwości co do działania leków w moim przypadku, no bo jak tu leczyć osobowość.. A co do uśmiechu to ja się do wszystkich praktycznie uśmiecham, szkoda, ze to wszystko udawane, byleby wyglądało, że jakoś sie trzymam, bo mówienie o tym mi nie wychodzi. A te myśli o samobójstwie to są bardziej fantazje, bo i tak zabrakłoby mi odwagi żeby to zrobić. A tego, że wieczorem mi się poprawia nie zmyślam, a dowodem na to jest długość tego postu, że w ogóle miałem siłę, żeby coś takiego napisać.
  4. Witam. Najprawdopodobniej cierpię na endogenną odmianę depresji (za tydzień psychiatra więc będę miał pewność) Mam 22 lata, ale szczerze to już nie za bardzo widzę wyjscia ze swojej sytuacji bo z roku na rok jest coraz gorzej. Ale nawet teraz, kiedy przeżywam najgorsze dni w moim życiu, kiedy nie mam sił wstać z łóżka, czuję kurewskie poczucie winy, myśli samobójcze, bezradność, silne lęki itd. to zawsze wieczorem, nie ma reguły ale zazwyczaj koło 19 (choć bywa wcześniej, bywa później) zaczynam odczuwać ulgę i zazwyczaj gdzieś do 22-23 jest całkiem znośnie, nie mówię, że funkcjonuję normalnie, chociaż sam nie wiem czy kiedykolwiek normalnie funkcjonowałem, ale wzmaga się apetyt, przestaje mnie wszystko wnerwiać, jestem w stanie nawet czasami porozmawiać z kimś z rodziny bądz z kolegami, chociaż już od dłuższego czasu zacząłem się izolować. Generalnie jest w miarę okej. No ale wiecznie to nie trwa, już w nocy jest nie spokojnie a od rana znowu zaczyna się koszmar. I tak w sumie jest przez całe życie, nawet jak do szkoły chodziłem to wstawanie z łóżka i pierwszych kilka lekcji było straszne, poźniej się jakoś budziłem i do przez parę godzin było ok, później od 13 jakoś znowu kryzys i poprawa wieczorem. 3 lata temu zmarła moja mama i to wszystko się pogorszyło, już tylko wieczorami zacząłem się dobrze czuć, teraz jest to co najwyżej ulga. Czy ktoś z Was ma podobnie. Dlaczego tak jest. Chciałbym znać odpowiedz na to pytanie, bo coś czuję, że długo nie pociągnę.
  5. Lustik, szczerze to nie mam sił w tym momencie żeby cokolwiek próbować. I tak nie potrafię podjąc sam żadnej decyzji, zawsze tak było, ale teraz to już masakra... Wszystko odkładam na tzw. "przyszły tydzień", chociaż wiem, że to nic nie zmieni. Sen mam tak płytki, że budzi mnie najmniejszy szelest, a jak zasnę głębiej to mam koszmary. No i najgorsze jest to izolowanie się od ludzi, to jest myślę już fobia społeczna, w sumie zawsze bałem się spotykaćz ludzmi, ale przynajmniej z rodziną i najblizszymi znajomymi utrzymywałem/chciałem utrzymywac kontakt, a teraz nawet ich unikam, chociaż jak juz sie z nimi spotykam to czuję sie lepiej... Beznadzieja. Jeszcze to ciągłe poczucie winy i pełno tych natręctw, przeświadczenie, że wszyscy o mnie mówią/patrzą/śmieją się ze mnie chociaż wiem, że tak nie jest, myśl o samobójstwie już raczej nie puści. Otatnio muszę mieć na noc uchylone okno bo inaczej nei zmrużę oka. A i tak z łóżka nie wychodzę, chociaz wiem, że gdybym wyszedł, przespacerował sie chociaz to poczułbym się choć troche lepiej. Pracę mam na weekendy (i jest to praca wymagająca kontaktu z ludzmi, więc jest ciezko) i ta praca jest do konca czerwca, później wakacje i coś muszę postanowic. Mam nadzieję, że starczy mi sił na wizytę u psychiatry, może zacznę jakąś farmakoterapię, w której cały czas dostrzegam jakąś iskierkę nadziei.
  6. Co tam u Was drodzy dystymicy? Bo ja miałem całkiem znośne 2 dni, a dzisiaj mam małą masakrę, dopiero teraz wygrzebałem się z łóżka, totalny brak sił. Mam 3 współlokatorów, przed którymi od 2 lat robię dobra minę do złej gry a jest coraz gorzej. Ciekawe, że chyba nie domyślają się zupełnie co przeżywam, no bo mam lepsze momenty a generalnie to jestem raczej leniwy (tak sądzę, że o mnie myślą) Czy Wy też ukrywacie swój stan przed ludzmi, jak to u Was wygląda? Bo ja będę musiał jakoś z nimi o tym pogadać, zbliża się koniec umowy o mieszkanie, mnie ze studiów wyjebali i generalnie nie mam sił na życie tutaj, raczej wrócę się na wieś do rodzinnego, co będzie dalej, kto to wie...
  7. U Was ta depresja się nagle pojawiła, czy np. w dzieciństwie było już nie halo?
  8. "U pacjentów z borderline złość jest afektem dominującym." Mnie to raczej nie dotyczy, chyba, że nie jestem tego świadomy. Bardzo charakterystyczna sytuacja dla mojego schorzenia miała miejsce 2 miesiące temu, kiedy to w dzień poprzedzający 2 decydujące egzaminy na studiach próbowałem się uczyć przez cały dzień ale nie mogłem się za cholere skoncentrować, nie miałem sił się uczyć, cały czas wychodziłem na zewnątrz żeby złapać powietrze, kompletna pustka, nic nie wchodziło, dodatkowo skrajne wyczerpanie mimo ze niczego sie nie nauczyłem. Wieczorem wszedłem w stan euforii/hipomanii, zacząłem chodzić po mieszkaniu i ogłaszać wszystkim, że rzucam studia, że jest to moja w pełni świadoma decyzja, że teraz zajmę się jakąś pracą, zacznę spełniać swoje marzenia, podróże itp... Ach, jakże błogi był to stan. Udało mi się zasnąć koło 4 nad ranem, przebudziłem się po paru godzinach i byłem przerażony swoją decyzją z zeszłego dnia... Zadzwoniłem do swojej byłej dziewczyny, że muszę z nią porozmawiać bo mam problem, a jak już się spotkaliśmy to włąsciwie nie wiedziałem o czym z nią rozmawiać. Dlatego też sam lub przy Waszej pomocy próbuję dojść do tego co mi jest , bo obawiam się tego, że jak pojdę do psychiatry to nic nie wydukam nawet, mimo, że idąc tam będę przekonany, że dam sobie radę. Ale to będą tylko moje myśli, które z rzeczywistością jak zwykle nie będą miały nic wspólnego. Kiedyś wysyłałem pewnej dziewczynie kwiaty , bo byłem przekonany, że jestem w niej zakochany, a jak już się z nią widziałem to nic nie byłem wstanie powiedzieć poza "co tam słychać", mimo , że wcześniej zapewniałem się, że wyznam jej swoje uczucia. I nie jest to kwestia nieśmiałości, ja jak już się z nią widziałem to własciwie sam nie wiedziałem o co mi chodzi z tym niby uczuciem. Całe czas żyje jakimiś wyobrażeniami, które nijak mają się do rzeczywistości. Rozszczepienie totalne. Więc też trudno się dziwić, że podejrzewałem u siebie schizofrenię. Teraz pewnie włącze telewizor, pogapie się w niego bezsensownie przez 2 godziny, wyłącze go, pomarze sobie z godzinę, zasnę, przebudze się po paru godzinach, wyciszę swój telefon, będę spał do oporu i pewnei w końcu wstanę, chociaż nawet nie wiem po co, znowu pojawią się myśli samobójcze, którego pewnie też nie popełnie, no bo to znów tylko moje myśli, znowu zacznę się obżerać (całe szczęscie ze chociaz metabolizm mam nienaturalnie odporny bo normalny pewnie nie wytrzymałby takiego zapychanie kichy czekoladami, pizzami itp.) Zadzwoni do mnie brat jak się trzymam i znowu odpowiem "a jakoś jakoś", no bo co tu własciwie powiedziec... Nie znam samego siebie, jak mam wyrazić to co czuję...
  9. I tu się pojawia mój kolejny problem - sam zawsze stawiam sobie diagnozy, bardzo często chodziłem do lekarzy z gotową diagnozą (zapalenie opon mózgowych, zapalenie wyrostka robaczkowego, ostatnio schizofrenia) i nigdy jakby nie mogłem isę pogodzić z inną diagnozą lekarską, widząc zawsze lepiej co mi jest. Podejrzenie, że to Chad u mnie zwiększa się, patrząc na moją rodzinę, mama już nie żyję (alkloholizm, depresja), znerwicowany ojciec, wujowie też nie halo. Generalnie mój dzień wygląda w tym momencie mniej więcej tak - próbuje zasnąć powiedzmy koło północy no ale zanim to zrobię zajmuje to kulka godzin (zazwyczaj "rozmarzam się", ejstem gdzies w swoim swiecie), rano nigdy nie mam sił, żeby wstać z łóżka, choćby nei wiem która była godzina i wlasciwie od razu myśli samobójcze i oczekiwanie na zmianę nastroju w "euforyczny". Mam też wrażenie, że te zmiany nastroju mają jakiś związek z tym co się dzieje wokół mnie, tzn. jak była u nas nieraz imprez to potrafiłem byc "duszą towarzystwa", cały czas coś mówiłem, wszsycy patrzyli na mnie dosc dziwnie bo normalnie taki nie jestem, jak impreza sie konczyła to wracałem do jakiegoś "swojego świata" lęków i depresji. No ale teraz to już nawet się boję z ludzmi spotykac, choć jak już się zjawiają to znowu mam wrażenie, że coś się we mnei zmienia. Strasznie to dziwne i momentami przerażające, bo parę tygodni temu doprowadziłem sie do takiego stanu, że stałem nad przepascią i zastanawiałem się czy skoczyć, ale były to raczej jakieś marzenia, nić rzeczywiste plany.
  10. Witam. Mam 22 lata i podejrzewam się o CHAD. Już od dzieciństwa miałem wiele lęków, często łapałem dołek, zwłaszcza w okresie ferii/wakacji. W szkole natomiast potrafiłem się jakoś oderwać od tego "swojego świata", i choć wyniki w nauce pogarszały się z roku na rok to wśród kolegów można powiedzieć, że błyszczałem będąc w centrum uwagi i często będąc nadpobudliwym. W domu jednak zawsze byłem wyciszony. Nie chcę póki co się za bardzo rozpisywać o całym swoim życiu, stan pogorszał sięz roku na rok, a od paru miesięcy coraz bardziej zacząłem się oddalać od ludzi, coraz rzadziej wychodzić z mieszkania i z niczego już nie jetem w stanie się cieszyć i na nic nie mam sił, zanikły moje zainteresowania, na niczym się nie mogę skoncentrowac, coraz częsciej o wszyskim zapominam. W tym momencie cały dzień spędzam w mieszkaniu, wiekszość w łóżku, zbaiwniem jest sen oraz stany hmm euforyczne, które często przychodzą z nienacka, bardzo często wieczorem, wtedy łapie za gitarę, znów jestem w centrum uwagi w mieszkaniu, trwa to najczęsciej parę godzin, wszyscy nazywają mnie geniuszem, a później znów dół, że tylko sen i myśli samobójcze i oczywiście alienacja/wyłączanie telefonów. U psychiatry byłem miesiąc temu, mówiąc mu o swoich obawach, że to schizofrenia prosta, o której coś tam czytałem, on to wykluczył, przepisując cloranxen i nexpram, który łykam do tej pory. Następną wizytę mam 18 czerwca, ale sam nie wiem czy dotrzymam do tego czasu, po co tak żyć, jest coraz gorzej a ten stan nie jest przejściowy tylko mam wrażenie, że się z tym urodziłem. Do niedawna jeszcze myślałem o dystymii, bo ten stan faktycznie cechuje się tym, że własciwie człowiek się z tym rodzi, a ja czuję, że to mam od zawsze. Jednak w dystymii nie występują tak drastyczne wahanai jak u mnie, no i stany depresyjne i czas ich trweanie jest znacznie dłuższy niż euforia, a przy tym drugim stanie tez boję się wychodzic z domu, tylko robie swoje show w środku. Jest to super stan, ale nie trwa wiecznie, a doły są coraz większe. Acha, jakieś 3 miesiące temu, zwalając swoje wahania nastroju na alkohol i po przeczytaniu książki Allena Carra jak łątwo rzucić alkohol ( ta ksiązka dziala w ten sposób, ż efaktycznie sie z tym zrywa) przez jakieś 2 dni czułem sie jak "normalny człowiek", normalnie spałem, jadłem wtedy kiedy byłem głodny, moglem sie na wszystkim skupic itp. I wydaje mi sie, ze coś wtedy sie hmm "wydzieliło" w mózgu, mózg odczytał to jako sukces, co pozwoliło mi ten stan normalnosci odczuwać przez ten krótki, ale jakze piekny czas. Myślałem, ze moze mam niedobory dopaminy, no ale jak wytłumaczyć te stany euforyczne, które mam wrażenie, że są coraz bardziej hmm maniakalne, a doły coraz wieksze. Jest to bardzo chaotyczna wypowiedz ale mam nadzieję, że komuś bedzie się chciało przeczytać, pozdrawiam.
  11. hmm bardzo ciężko opisać "typowy dzień". Przede wszystkim niemożność zwleczenia się z łóżka, niezależnie od tego ile spałem. Jak się jakoś "rozruszam" to przez jakiś czas jest znośnie, później to popołudnie, powiedzmy 15-19 kiedy faktycznie chyba jest najgorzej. Wieczorem zazwyczaj jakaś tam ulga, ale później znowu problem z zaśnięciem. No ale reguły nie ma i myślę, że dla nikogo nie ma reguły. -- 31 maja 2014, 18:43 -- marimorena, jesteś zapewne kobietą, a kobiety podobno lepiej radzą sobie z takimi schorzeniami, częściej podejmują walkę. Mi niestety bliżej podejścia Lustik, jak mam nie narzekać na geny, skoro rodzice alkoholicy ze skłonnością do depresji (mamę to już wykończyło) Mam dwóch braci, jeden bardzo zrównoważony, drugi trochę nerwowy, ale raczej normalny (jakkolwiek to brzmi), no i ja, na kogoś paść musiało. -- 31 maja 2014, 18:45 -- A jeszcze co do tego jak się czuję podczas dnia to w moim przypadku często jest też tak, że im gorszy mam dzień tym lepiej śpię w nocy, a jak się trafi lepszy dzień to często miewam koszmary i się przebudzam, takie błędne koło.
  12. Zgadzam się Lustik. Wydaje mi się, że pod nazwą dystymia kryje się totalnie skrajny melancholizm, który w końcu doprowadza do nerwic i depresji. A zatem urodziliśmy się już tacy, a wszelkie inne, dręczące nas schorzenia- apatia, anhedonia, nieporadność życiowa itp. to już naturalna konsekwencja chorej osobowości. Ręce opadają po prostu... Umiem grać na gitarze, spiewać, a zupełnie tego nie wykorzystuje, bo po co skoro wydaje mi się, że powinienem to robić jeszcze lepiej, przebiegłem maraton bez przygotowań własciwie no bo jak się przygotowywac, będąc wiecznie zmęczonym i nie odczuwać przyjemnosci z biegania. No ale koledzy biegli, więc ja też spiąłem się, wszyscy mnie podziwiali, a ja się obwiniałem się za słaby czas... Wczoraj 2 ra w tym miesiącu zgubiłem kartę bankową, prawdopodobnie zostawiłem ją we wpłatomacie, teraz mi wstyd zwonic zeby mi przysłali nastepną (klasyczny przykład mojego schorzenia) No ale kij z tym, gdyby mnie życie cieszyło to mógłbym gubić nawet portfel kilka razy w miesiącu. Przed chwilą zadzwonił do mnie brat, który uparcie twierdzi, że jestem w chwilowej depresji i spokojnie z tego wyjdę. I mi mówi - dzwoń zawsze gdyby coś by Ci było trzeba. I co w takiej sytuacji poweidzieć... Że nawet gdyby mi załatwili napaloną na mnie Shakirę to ja i tak tego nie wykorzystam, albo sam nie wiem, pewnie bym się wahał pół dnia a może nawet tydzień czy to wykorzystać i własciwie po co...
  13. A możesz opisać jak wygląda taka terapia? Czy terapeuta/terapeutka w ogóle Cię rozumie, wie na czym polega Twoja dolegliwość?
  14. hmm patrząc z perspektywy czasu te lęki były tylko "dodatkiem" do fatalnego nastroju, być może w ten sposób próbowałem sobie jakoś wytłumaczyć to, że nie potrafie się cieszyć życiem jak inni. W ogóle patrząc w przeszłość nie widzę włąsciwie żadnych pozytywów i jest to dość dziwne uczucie. Napisałem, że ostatnio "wkręciłem" sobie schizofrenię prostą, ale ja po prostu znowu chciałem wytłumaczyć swoje stany depresyjne, a schizofrenia prosta, z przewagą objawów negatywnych, jest bardzo zbliżona do tego co czuję. Zresztą sam jeszcze parę dni temu nie miałem 100% pewności, że to nie schiza, dopóki nie natrafiłem na opis dystymii na wikipedii oraz opis Kori tego schorzenia na początku tego wątku. Wszystko się zgadza, i nie oceniam tego pod wpływem lęku, owszem odczuwam pewne lęki, np. przed wykonywaniem telefonów, załatwianiem spraw, nawet czuję lęk, gdy przebywam ze współlokatorami, bo nie potrafię z nimi już za bardzo rozmawiać, bo czuję pustkę, ale odczuwam również lęk, gdy zostaję sam. Ale to jest tylko dodatkiem do tego, że czuje ciągłe zmęczenie, nic mnie nie cieszy, no i co jest najbardziej uciążliwe nie potrafię podjąć żadnej samodzielnej decyzji, a coś trzeba będzie teraz zrobić. Wrócić do domu rodzinnego i siedzieć ojcu na głowie, zostać w Krakowie, próbować czegokolwiek (no tylko czego, skoro nie mam na nic sił ani ochoty), mam tu byle jaką pracę w weekendy i jakoś się do niej zmuszam ale jest coraz gorzej. Myśli o samobójstwie też są, ale tez są to tylko myśli. W psychoterapię nie chce mi się wierzyć, bardziej w siłę medycyny, choć jest to choroba osobowości, więc jak to leczyć? Coś słyszałem o Solianie, że niektórym pomaga, czy ktoś z niego korzystał? I czy wierzycie w to, że może jednak powstanie jakiś skuteczny lek na tę "chorobę osobowości"?
  15. hmm widzę, że mamy dużo wspólnego. Ile masz lat, leczysz się na swoją dolegliwość? Ja w wieku jakiś 13 lat miałem coś takiego, że bałem się, że oślepnę i próbując zasnąć wielokrotnie otwierałem oczy i szukałem jakiegoś światła, np. księżyca. Ale to też przeszło, wraz z upływem wakacji. Miałem przez całe swoje życie wiele objawów hipochondrycznych (rak mózgu, zapalenie cewki moczowej, wyrostek, trzustka, zapalenie ucha środkowego) ale nigdy nie było to paniczny strach, tylko lęk i bardzo obniżone samopoczucie, dlatego jestem niemal pewny, że jest na odwrót, to znaczy to dystymia przyjęła maskę hipochondrii. No i m jak wytłumaczyć to, że od paru lat coraz bardziej odsuwam się od ludzi, czuję się coraz bardziej przemęczony, kładę się spać zazwyczaj około 23-24 a zasypiam koło 3-4, nie mogę się zwlec z łózka, choćby nie wiem która to była godzina, no ale załóżmy, że się uda to i tak nie widze sensu funkcjonowac, robie wszystko mechanicznie i również po południu jest chujowo (choć nie jest to standard) i prawie zawsze odczuwam ulgę w godzinach wieczornych. U Ciebie jest podobnie? O problemach z podejmowaniem decyzji, pamięcią i koncentracją nei musze nawet wspominać bo są porażające no i niemożność odczuwania radości, przez zdecydowaną wiekszość dnia, choć często sam nie wiem czy to ja się z czegoś cieszę czy śmieję sie bo inni się śmieją...
  16. Może to, że nie potrafię podjąć sam własciwie żadnej decyzji, nie mam na to siły, brak wiary w taką terapię, juz parę miesięcy temu byłem u psychoterapeuty nie wiedząc co mi dolega, i tak naprawdę chciałem stamtąd uciec jak najszybciej. To też chyba zaszło już tak daleko, że nie widzę z tego żadnego wyjścia. W zeszłym roku udało mi się jakimś cudem przebiec maraton a i to nie sprawiło mi żadnej przyjemności. Teraz często brakuje mi siły na wyjście do sklepu. Już może nie biadolę tu więcej, bo widzę, że Wy przynajmniej chcecie z tym jakoś walczyć, ja nie widzę z tego wyjścia... Przez chwilę pomyślałem, co by było gdybym znalazł sobie dziewczynę z takim samym problemem jak ja, ale własciwe, czy miało to by jakikolwiek sens... I tak bym się na to nie zdecydował, całe życie żyję jakimiś fantazjami, które nijak mają się do rzeczywistości, rzeczywistość mnie przerasta. Tak czy siak życzę Wam wytrwałości i wielu z Was zazdroszczę podejścia, może gdybym był wierzący w boga to byłoby łatwiej, a ja bardziej wierzę w dobór naturalny, słabsi odpadają, trudno...
  17. U mnie dość wyraźny sygnał miał miejsce w wieku 10 lat, chociaż już wcześniej odczuwałem jakieś niepokoje. Wtedy to zacząłem doszukiwać się w sobie przeróżnych chorób (zapalenie opon mózgowych, rak mózgu itp.) Trwało to parę miesięcy, rodzice faktycznie myśleli, że jestem chory, a ja po prostu miałem strasznie obniżony nastrój oraz lęki. Wrócilem do szkoły, ale wyniki a w nauce zaczęły się pogarszać, z roku na rok, w wakacje nie miałem ochoty na żadne wywczasy, znów jakoś próbując tłumaczyć sobie to, że nic mi się nie chce przeróżnymi rzezami (np. to, że dostałem piłką w głowę i teraz boli mnie głowa, w co sam wierzyłem w pewnym momencie) No ale coś tam człowieka cieszyło, przede wszystkim granie w piłkę nożną. No ale z roku na rok było coraz gorzej, 3 lata temu zmarła moja mama (miała depresję i była alkoholiczką) to już wtedy jakoś mnie to specjalnie nei ruszyło, płakałem wieczorami, bo wtedy zazwyczaj zaczynam cośodczuwać. Kolejne lata to lęki, bezsilność i coraz mniejsze zainteresowanie spotykaniem się ze znajomymi. Teraz wywalili mnie ze studiów, ostatnio wkręciłem sobie, że może cierpię na schizofrenię prostą, bo objawy się zgadzały, a ja koniecznie chciałem znalezć wytłumaczenie na to, że wszyscy wokół cieszą się życiem, tzw. małymi rzeczami a ja na nic nie mam ochoty i towarzyszy mi ciągły niepokój. Byłem u psychiatry 2 tyg temu, zażywam antydepresanty, ale wydaje mi się, że to już po prostu częśc mojej chorej osobowości i medycyna nie zaszła tak daleko, żeby to zmienić. A jak Wy reagujecie na przykre/traumatyczne wydarzenia? Skąd czerpiecie motywację do życia? Czy leki komukolwiek z Was pomogły? Czy odczuwacie czasami jakąś poprawę w ciągu dnia, czy jest to ciągły dołek? Jakim cudem sie w ogóle zwlekacie z łóżka? Wiem, że to sporo pytań, ale szukam jakiegoś zrozumienia i może jakiejś nadziei, bo ostatnio coraz częściej mam myśli samobójcze, bo naprawdę nie wierzę w to, że można to zmienić. Do niedawna gdzieś tliła się we mnie iskierka nadziei, że kiedyś wszystko się zmieni, ale gdzieś to zatraciłem. Studia jakoś mnie trzymały przy życiu, mimo, że je zaniedbywałem i sobie kompletnie nie radziłem, to mimo wszystko jakoś istniałem. Teraz to już chyba tylko wegetacja.
  18. A ja mam 22 lata i też prawdopodobnie tę przypadłość. Mam jednak kilka pytań zanim rozpiszę się o swoim problemie. Czy podczas trwania dystymii odczuwaliście silne/paniczne lęki, czy mięliście myśli samobójcze, okresy remisji i czy ta "choroba" cały czas postępuje, czy zawsze tacy byliście czy nawet nie jesteście w stanie tego określić?
  19. Mam 22 lata. Wydaje mi się, że problem mam już od urodzenia. Byłem bardzo lękliwy, bałem się odbierać telefonów itp. Mimo to już w wieku 5 lat umiałem płynnie pisać i czytać, czego nauczył mnie dziadek. Szybko nauczyłem się grać w piłkę i przewyższałem swoich rówieśników na początku podstawówki właściwie we wszystkim. Byłem ciekawy świata, o wszystko wypytywałem mamę. Wyraźny problem zaczął się w 4 klasie podstawówki, kiedy po zachorowaniu na świnkę nasłuchałem się o powikłaniach, najpierw "chorowałem" na zapalenie mięśnia sercowego, później opon mózgowych, zapalenie trzustki itp. Trwało to jakieś kilka miesięcy, przeżywałem piekło, chodziliśmy od szpitala do szpitala i nic z tego, bez satysfakcji. Pózniej wróciłem do szkoły i jakoś o tym wszystkim zapomniałem, choć zawsze stresowałem się na lekcjach, egzaminach itp. i już wtedy miałem problem z wahaniami nastrojów, od depresji po euforię. Później przyszły wakacje i tym razem usłyszałem, że wujek się czymś podtruł i że ja jadłem to samo i znów przeżywałem piekło przez całe wakacje, najpierw wydawało mi się, że z tego konkretnego powodu, teraz uważam, że to była depresja maskowana. I tak było przez całe wakacje czy też ferie, raz nawet wmówiłem sobie, że zły nastrój jest wywołany tym, że dostałem piłką w głowę i za każdym razem gdy się budziłem rano, to na siłe szukałem bólu głowy tak, że w końcu go znajdywałem, poprzez intensywne "trzepotanie" głową. Nastrój lekko poprawiał się wieczorem ale znów całe wakacje w dupe. Raz wmówiłem sobie, że mogę oślepnąć i w ciemnych pomieszczeniach szukałem koniecznie światła bo bałem się, że już to się stało. Zawsze jednak idąc to szkoły jakoś udało mi się funkcjonować, byłem nawet trochę nadpobudliwy, lubiłem się wygłupiac, być w centrum uwagi, choć jakiegos jednego przyjaciela nie udało mi się znalezć. Wyniki w nauce pogarszały się coraz bardziej, w wakacje praca w sadzie trzymała mnie przy zdrowych myślach, choć na tym tez nie mogłem sie specjalnie skupić. W liceum, mimo, że wyniki w nauce były bardzo słabe bo strasznie stresowałem się na lekcjach to chociaż udało mi siepoznać fajnych znajomych i nie unikałem ich, wręcz przeciwnie. Ale im końca liceum tym gorzej, coraz częstsze stany depresyjno-lękowe, lekki ból brzucha raz przypisałem sobie zapaleniu wyrostka robaczkowego. Zaraz po maturze, która oczywiście zbyt dobrze mi nie poszła zmarła moja mama, która również miała depresję i była alkoholiczką. Ale ja już wtedy byłem w takim stanie, że nawet nie płakałem, co wszystkich dziwiło. I znów dopiero, gdy przychodził wieczór zaczęło do mnie wszystko docierać i wtedy płakałem. Wyjechałem na studia, byleby się odciąć od tego wszystkiego, z ojcem nigdy nei miałem zbyt dobrych kontaktów. Studia to była fikcja, była to matematyka, którar nigdy mnie nei kręciła i nie radziłem sobie z nią specjalnie, zrezygnowałem po tygodniu. 1 rok po smierci mamy był jeszcze znośny, choć fakt faktem, że wiekszosc dnia spedzałem w łóżku, bo na nic nie miałem ochoty, tylko piłem, paliłem i grałem w ruletę. 1,5 roku temu znów miałem kryzys, znów maskowana depresja, tym razem pod postacią zapalenia cewki moczowej, trwało to ze 2 miesiące, jakos sie w miare ogarnąłem na jakiś czas, udało sie znalezc nowe super mieszkanie, jakims cudem zaliczyłem 1 rok historii, nawet z dziewczyną zacząłem się spotykać ale wahania nastrojów były nie do zniesienia, zacząłem coraz bardzej sie zamykac w sobie, oczywiscie dziewczyny już nie mam, studiów już tez, z czym się wiąże ciekawa historia, bo miałem jeszcze szanse zdać egzaminy, cały dzien siedzialem przed książką ale zupelnei nei moglem sie na tym skupić, czulem sie fatalnie, wieczorem przyszła euforia, i przekonywałem wszystkich i siebie też, że jest to moja świadoma decyzja i że rezygnuje ze studiów i że podejmę pracę lub w ogóle wyjade za granicę. Oczywiście nei moglem zasnąć z tego powodu, oczywiście problemy ze spaniem zaczęły sie juz wiele lat wczesniej. Gdy rano się obudziłem to byłem juz kompletenie załamany bo te studia, choć były farsą to omijałem wiele zajęć to jakoś trzymały mnei przy życiu i były takim moim alibi, e coś robię. Zacząłem się coraz bardziej interesować co mi dolega i w pewnym momencie trafiłem na schozofrenię, którą sobie wkręciłem, przez co nie spałem kilka nocy bo tak się bałem. Biorę teraz leki antydepresyjne ale nei sądze zeby one mogły mi w czymś pomóc. Zamykam sięw sobie coraz bardziej, nigdzie nei wychodzę, ostatnip wyciagneli mnie na koncert to wyszedłem stamtąd po 5 minutach i zmiany nastrojów są coraz rzadsze, teraz cały czas dół, coraz częściej myślę o samobójstwie, wlasciwie w ogóle nie wychodzę z łóżka, niczym się nei interesuję, na nic nie mam sił, nie wiedzę przed sobą przyszłości a przeszłosc widzę w czarnych barwach. Wiem, że to co napisałem to jeden wielki chaos ale nei wiem jak to inaczej wyrazić. I to nie jest problem chwilowy, to się pogłębia z roku na rok, nie wyjdę z tego, totalne dno. Liczę, że ktoś cokolwiek odpisze. Za 2 tyg mam wizytę u psychiatry ale nawet nie wiem po co tam idę, nie wierzę w to wszystko, w nic już nei wierzę, rodzina próbujem i jakos pomóc ale bez skutku, przed kolegami zgrywam, że wszystko jest ok. Jestem bezradny.
  20. tomekkkk

    Pomocy

    Możesz mieć rację, choć wciąż nie mogę się opanować przed samodiagnozowaniem się, wyszukując przeróżnych objawów depresji, nerwic, schizofrenii itp. To jest jak obsesja, zamiast jakoś już poczekać do wizyty u psychiatry, i spróbować mu jakoś wszystko zrelacjonować to ja wciąż buszuję po internecie, gdy tylko uda mi się zwlec z łóżka. Kompletnie tego nie rozumiem, nie potrafię się skupić na niczym innym a jak ktoś przechodzi obok mnie to wyłączam wszystkie strony związane z psychiatrią bo wstydze się, że to robie. Ale nie robię tego przez całe życie tylko od jakiś kilku tygodni, bo niepokój i stany depresyjne, tak jak już pisałem wcześniej odczuwam od bardzo dawna i od dłuższego czasu unikam kontaktu z ludzmi i zamykam sie w sobie. Choć prawdą jest, że jak np. kilka lat temu bolał mnie lekko brzuch to sam zdiagnozowałem, znajdując opis w internecie, że było to zapalenie wyrostka robaczkowego, co oczywiście okazało sie nieprawdą a bałem sie wtedy jak cholera. Tyle, że diagnozowanie sobie chorób somatycznych to jeszcze pół biedy, teraz naprawde jestem święcie przekonany, że jestem chory psychicznie (w tym momencie mówię o depresji endogennej), a nawet jezeli tego nie mam to i tak znaczy, że coś jest z moją głową nie halo i naprawdę mam myśli samobójcze, choć teraz znowu zbliża sie wieczór i jest trochę lepiej. Po za tym z tego co wiem to ludzie myślą, że wariują gdy dostają ataku paniki, a ja swoją sytuację oceniam na chłodno, bo oprócz nexpramu zażywam jeszcze środek uspokajający. Paranoja...
  21. tomekkkk

    Pomocy

    A jak u Ciebie zaczęła się ta depresja? Nagle czy raczej stopniowo? Miewałaś wahania nastrojów czy to był nieustający dół? Bo u mnie to jest tak, że najgorzej jest rano, lodowata woda pewnie nie pomogłaby mi wstać a nastrój lekko poprawia się im bliżej wieczora, wtedy przynajmniej te najgorsze myśli (w tym o odebraniu sobie życia) odchodzą i ciągle mam nadzieję wieczorem, że rano będzie inaczej a tu dupa... I ten stan z roku na rok się pogłębia. U Ciebie to pojawiło się nagle czy raczej też się pogłębiało? Wizytę u psychiatry mam za 2 tygodnie z tym, że sam nie wiem jak mu to opisać. W tym momencie czuję pustkę, wypalenie emocjonalne, i niedołężność fizyczną (wyjście z łóżka jest wyzwaniem bo czuję się tak słabo) i nawet beczeć nie potrafię, dopiero wieczorem jestem w stanie okazywać jakiekolwiek emocje, zupełnie nie wiem dlaczego tak jest ale gdzieś przeczytałem, że przy endogennej to normalne. A czy możliwe jest, że to sam strach przed nieuleczalną chorobą ( w tym przypadku depresją endogenną, parę tygodni wcześniej przed schizofrenią) jest przyczyną tak tragicznego funkcjonowania, odczuwania? Ja po prostu próbuję dociec co mi dolega, zawsze sam wystawiałem sobie diagnozy, bo jak już szedłem do lekarza to nie wiedziałem jak opisać swoje objawy. No ale jak mam się nei bać, że to co mi dolega jest nieuleczalne skoro już od dzieciństwa miałem przeróżne lęki, bałem sie odbierać telefonów itp. Tak czy siak czuję, że jest to sytuacja bez wyjścia, chociaż to w depresji chyba normalne. Czekam na odpowiedz bo bardzo pomagają mi Wasze wpisy, dobrze widzieć, że człowiek nie jest sam...
  22. tomekkkk

    Pomocy

    Endogenna, ponieważ tak jak napisałem już w dzieciństwie miałem przeróżne lęki, które moim zdaniem były maskowaniem depresji bo wtedy też czułem się fatalnie. Zazwyczaj były to wakacje, kiedy nie byłem zmuszany do chodzenia do szkoły, wmawiałem sobie wtedy przeróżne choroby - zatrucia, choroby serca, raz np. dostałem piłką w głowę i wmówiłem sobie, że fatalne samopoczucie zawdzięczam temu wydarzeniu, ot taka dziecięca fantazja. Z tego co wiem depresja reaktywna jest odpowiedzią na jakieś wydarzenie, a w dzieciństwie nic traumatycznego nie przeżyłem. Nawet jak 3 lata temu zmarła moja mama to wszyscy się dziwili czemu nie płaczę, a ja nie wiedziałem jak im powiedzieć, że ja cały czas czuję się tak jakbym przeżył coś takiego. Później jeszcze przez jakis rok było jako tako, później znowu przyszedł kryzys, który zwaliłem na powikłania po chorobie cewki moczowej. I od jakiś dwóch lat jest coraz gorzej, a od pół roku to tragedia. Czasami potrafiłem jeszcze zareagować pozytywnie na jakiś bodziec, np. jak jakimś cudem zdałem egzamin na studiach to było fajnie przez jeden dzień, jak udało się znaleźć fajne mieszkanie to też euforia, która jednak zbyt długo nie trwała, nawet maraton rok temu udało mi się przebiec, chociaż i tak narzekałem, że nie uzyskałem lepszego czasu, zawsze byłem typem pesymisty, melancholika i za cholerę nie potrafiłem tego zmienić. Najgorsze teraz jest to, że nie potrafię podjąć samodzielnych decyzji, mam w głowie tylko takie myśli - samobójstwo, kolejna wizyta u psychiatry (w której pozytywne skutki i tak nie wierzę) i generalnie to spanie, spanie, spanie... Teraz pewnie dalej bym leżał, gdyby nie telefon, który mnie obudził i których i tak boję się odbierać. Co za koszmar... Chyba jedyną nadzieję mogę pokładać w medycynie, która jak to mówią robi postępy, ale z tego co wiem kolejne próby stworzenia panaceum na biologiczną odmianę depresji spełzają na niczym. Czy komuś w ogóle pomogły antydepresanty na depresję endogenną?
  23. tomekkkk

    Pomocy

    Mam 22 lata i cierpię najprawdopodobniej na depresję endogenną. Już od wieku 10 lat miałem przeróżne stany lękowe (bałem się raka mózgu gdy bolała mnie głowa, bałem się, że stracę wzrok itp.) W liceum był okres względnego spokoju, choć zawsze miałem problem ze wstaniem rano z łóżka a nastrój znacznie polepszał się wieczorem. Od jakiś 3 lat stan się pogarszał, doszła do tego śmierć matki, która również cierpiała na depresję, zaczęły się poważne problemy ze spaniem, zanikły moje zainteresowanie, zacząłem odczuwać coraz większe zmeczenie, nawet piłka nożna przestała mi sprawiac przyjemność. Po drodze wywalili mnie ze studiów, choć wszystkich przekonuje ze to moja swiadoma decyzja. 2 tygodnie temu trafiłem do psychiatry, bo wkręciłem sobie, że mam schizofrenię, próbując jakoś wytłumaczyć coraz bardziej pogarszający się stan.. Nie przespałem z tego powodu 3 nocy. Zażywam od tego czasu nexpram, jestem spokojniejszy, ale cały dzień mnie mdli, chce mi się spać, nie wiem czy to wina leku czy depresji, może i tego i tego. To jest koszmar, wyjście do sklepu jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Unikam ludzi jak ognia, a wciąż mieszkam z 3 studentami, którym nie potrafię o tym powiedzieć. Nie potrafię o tym rozmawiać bez płaczu. Ciężko mi podjąć samemu jakąkolwiek, nawet najprostszą decyzję. Rodzina mnie nie rozumie, twierdzą, że to kwestia tego, że sam nie mogę się za siebie wziąć. Nie potrafię wyjść z łóżka do poznych godzin popołudniowych, kiedy to nastrój się nieco poprawia. Rano jestem w stanie zjesc co najwyżej banana, wieczorami się obżeram. Niemal bez przerwy myślę o śmierci, ale na razie nie mam odwagi tego zrobić, to są bardziej marzenia, zresztą bujanie w obłokach towarzyszyło mi od zawsze. Najgorsze jest to, że jestem przekonany, iż jest to nieuleczalne, no bo jak uleczyc coś co mam w genach. Być może gdybym zaczął leczenie w dzieciństwie to byłoby inaczej, ale wychowywałem się na wsi, gdzie nikt nie pomyślał ze mogę mieć problemy z psychiką. Czy ktoś ma podobny problem, chodzi mi wyłącznie o zrozumienie, błagam…
×