Witam.
Po śmierci bardzo ważnej mi osoby wpadłem w niemały dołek. Byłem w bardzo ciężkiej depresji i walczyłem z DD. Życie raczej mi nie szczędziło. Miałem trudne dzieciństwo, nie jest mi obce także molestowanie, ale to nie jest w tej chwili istotne. Kiedy depresja nałożyła się z natrętwami myślowymi (które miałem od bardzo dawna), nie mogłem przestać myśleć o schizofrenii. Katowałem się tym, że jestem może psychicznie chory. Powodowało to u mnie ataki paniki i jeszcze większą derealizację. Bałem się i rozglądałem, za wszystkim pytając innych czy też coś słyszeli (zawsze potwierdzali). Niestety czytałem też non stop o schizofrenii na necie. Bałem się że schizofrenik myśli o tym, że wszyscy chcą go zaatakować w skutek czego sam zacząłem się z tym utożsamiać. Bałem się że kiedy przestanę się bać to wtedy stracę nad sobą kontrolę. Aż w pewnym momencie z przemęczenia stwierdziłem "mam to w dupie, mogę nawet zwariować". Wtedy pojawiła mi się natrętna myśl egzystencjalna, że może jestem sam w całym wszechświecie. Wiem, że każdy może mieć takie myśli, ale u nerwicowiec boi się, że w końcu sam w to uwierzy. Teraz nie mogę się uwolnić od tej myśli. To jedyne co mi świdruje głowę. O dziwo zniknęły inne myśli natrętne. Czy to już schizofrenia? Czy tracę kontakt z rzeczywistością? Czy niedługo będę już pewny, że jestem tylko ja sam? Mieliście takie myśli? Proszę o szybką odpowiedź.