Skocz do zawartości
Nerwica.com

bezwartościowa

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez bezwartościowa

  1. Bardzo dziękuję za wszystkie wpisy. To prawda, że strata dziecka była dla mnie traumą, z którą nie umiem sobie poradzić do dziś. Żałuję, że po poronieniu nie poszłam do psychologa, żeby pomógł mi się uporać z tym wszystkim. Ale wtedy jeszcze czułam, że mam wsparcie, że dam radę. Mój partner był dla mnie wsparciem, planowaliśmy kolejne dziecko, bo oboje bardzo tego chcieliśmy. Miałam więc skąd czerpać siły, żeby żyć po stracie pierwszej ciąży. Wcześniej zawsze wiedziałam, że kiedyś będę chciała mieć dziecko, ale nie czułam takiej potrzeby, że "już, teraz". A gdy zaszłam w pierwszą ciążę (nieplanowaną) to cały świat wywrócił się do góry nogami. Obudziły się we mnie takie pokłady miłości do tego dziecka... Mój partner był przeszczęśliwy. Potem po stracie ciąży żyłam tylko myślą o zajściu w kolejną, bo każdego dnia odczuwałam potrzebę zostania matką. Bolał widok małych dzieci, maleńkich ubrań, kobiet w ciąży. Odwracałam wzrok ze łzami w oczach. Do tego moja siostra zaszła w ciążę niedługo po mnie. Cieszyłam się jej szczęściem i życzę im wszystkiego najlepszego, kocham jej dziecko, ale prawda jest taka, że gdy na nie patrzę... wyobrażam sobie, że moje w tej chwili też by było takie śliczne i kochane (byłoby tylko miesiąc starsze...). Unikam rozmów o dzieciach, zaczęłam unikać dzieci... To wszystko boli. Tak bardzo pragnę dziecka...! Może to wszystko byłoby łatwiejsze do zniesienia gdyby nie fakt, że w związku zaczęło się psuć. Jakieś pół roku temu ( i również pół roku po stracie dziecka) zaczęliśmy się kłócić, nasz związek zaczął przeżywać kryzys. Mój partner dowiedział się, że nie do końca byłam z nim szczera. Chodzi o to, że podczas trwania naszego związku ukryłam przed nim kilka wyjść z koleżankami do dyskoteki. I o to, że kiedyś utrzymywałam przez pewien czas kontakt telefoniczny ( i kilka razy się widziałam) z pewnym kolegą. Oczywiście nigdy do niczego nie doszło bo to był dla mnie tylko kolega. Nigdy nie pozwoliłabym się pocałować innemu mężczyźnie niż swojemu chłopakowi. Ale dla mojego chłopaka to była zdrada i żadne moje tłumaczenia nie mają dla niego żadnego znaczenia. Uważa, że oszukiwałam go przez cały związek ( co oczywiście jest nieprawdą, ale skoro dowiedział się, że cokolwiek przed nim ukryłam, to dla niego znaczy jedno- że oszukiwałam go cały czas i że go nie kochałam). Do tych faktów, które są prawdziwe dorobił sobie własną historię, w której jestem chyba najgorszą dziewczyną na świecie. Jego wyobraźnia przedstawia mu najróżniejsze i najgorsze rzeczy, które "na pewno" zrobiłam. I żadne moje tłmaczenia, słowa, prośby, płacze nic nie zmieniają bo on nie wierzy w ani jedno moje słowo... Tak więc droga mangiferaindica niestety nie mam dla kogo się starać... Właśnie ta sytuacja z chłopakiem dodatkowo mnie dołuje, bo nie dość, że ze stratą dziecka nie mogę sobie poradzić, to teraz nawet nie mam jego wsparcia, ani nadziei na to, że postaramy się o kolejne dziecko i to zapełni tą straszną pustkę... Nie mam więc już nic- ani dziecka, ani nadziei na nie, ani chyba już nawet chłopaka... Chciałabym być taką radosną dziewczyną jak kiedyś, ale ja po prostu nie mam na to sił. Wieczorem obiecuję sobie, że jutro zrobię to i tamto, ale wstaję rano i nie chce mi się nic. Leżę cały dzień albo snuję się z kąta w kąt. Chciałabym się wziąć za jakieś zajęcie, ale naprawdę nie mam na to sił... I nie mam z kim o tym porozmawiać. Naprawdę chciałabym zasnąć i po prostu już nic nie czuć...
  2. Witam! jestem tu nowa. Postanowiłam wejść na forum, bo nie daję sobie rady z własnymi myślami i tą okropną samotnością. Mam 26 lat, pracuję. Od 8 lat jestem w związku. Ale od pół roku się nie układa, mój związek ( o ile w ogóle jeszcze istnieje...) przeżywa kryzys, a ja nie umiem sobie z tym poradzić. Kocham chłopaka najbardziej na świecie i jest dla mnie wszystkim, nie wyobrażam sobie życia bez niego. Czuję tak ogromną pustkę, czuję się niepotrzebna, niekochana, nierozumiana, nic niewarta. Czuję ogromną samotność. Od pół roku nie chce mi się żyć. Nic mnie nie cieszy. Praca moich marzeń nagle przestała sprawiać mi satysfakcję, unikam kontaktów z innymi ludźmi ( w domu praktycznie z nikim nie rozmawiam, bo nawet nie czuję się na siłach ani nie mam ochoty). Praktycznie nigdzie nie wychodzę, nic nie chce mi się robić. Wstaję i tylko patrzę na zegarek żeby jak najszybciej minął dzień i żebym znów mogła zasnąć i chociaż wtedy nie myśleć. Tylko wtedy gdy idę do pracy zmuszam się, żeby się ubrać, umalować, w miarę ogarnąć. A w wolne dni leżę całe dnie sama w domu. Dodam że wcześniej byłam pełną życia dziewczyną... Nie wiem co się ze mną dzieje. I to trwa już od co najmniej pół roku. Nie cieszy mnie nic. Każdego dnia, nawet w tej chwili myślę o tym, żeby odebrać sobie życie. To głupie co napiszę, ale śmierć byłaby dla mnie wybawieniem z tego cierpienia, którego już nie mogę i po prostu nie chcę dłużej znosić. W dodatku rok temu straciłam ciążę, która była najpiękniejszą rzeczą jaka mogła mi się przytrafić. Od tamtej pory pragnę dziecka najbardziej na świecie! Ale jakby tego było mało, w związku też się zaczęło rozpadać i o dziecku mogę na razie zapomnieć... Ja już mam dość... Chciałabym umrzeć.
×