
ŁukaszWPR
Użytkownik-
Postów
4 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Osiągnięcia ŁukaszWPR
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
ŁukaszWPR odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Alex dzięki za odpwiedź:) Prawdę mówiąc jestem dziś potwornie znerwicowany co zapewne wyczułaś na podstawie lektury ostatniego posta. Poprzekręcane literki w wyrazach, powtarzające się "ale". Wiesz bardzo ją cenię, jako tą osobę, która potrafi mnie wesprzeć dobrym słowem, przyjaznym gestem tylko jednego nie mogę przeboleć...w sensie fizycznym ona praktycznie nie istnieje, mieszka na Pomorzu. Bardzo ją cenię, w pewnym sensie kocham, ale ta odległość jest barierą nie do przejścia. Ona ma swoje obowiązki, ja swoje...cóż podobno takie jest życie, czasami trzeba przełknąć gorzką pigułkę. Ja też miałem naprawdę dobrego kumpla z ławki, ale z czasem sie od siebie oddaliliśmy...czasami zdarza nam się spotkać, lecz odnoszę wrażenie jakbyśmy posługiwali się nieco innym językiem. Jestem świadomy tego, że poruszenie niektórych tematów w jego obecności może wzbudzić nie tyle uśmiech politowania co zwykłe niezrozumienie. Zresztą kiedyś był pewien Paweł..swego czasu byliśmy jak papużki nierozłączki, ale on wyprowadził się na wieś, kontakt sie urwał, zresztą nasze drogi rozjechały się chyba w dwie zupełnie przeciwne strony, choć w tym stwierdzeniu jest jednak troszkę przesady. Teraz brakuje mi kogoś takiego...były takie chwile, że czułem się źle przytłoczony pewnymi sprawami...on znienacka wpadał do mnie i wyciągał mnie na dwór, aby popaplać o choćby dziecinnych pierdółkach. Ja też obawiam sie komentarzy...nawet wiem z czego to wynika, po prostu często czuję się wyobcowany w towarzystwie, nie czuję swobody, jakoś ciężko jest mi się przemóc. Być może to kwestia atmosfery mojego domu...pewnei tak, choć jakoś ciężko jest mi o tym pisać. Dzisiaj Andrzejki idealna okazja żeby z kimś sie spotkać, postroić trochę małpich min, rozluźnić się, zapomnieć o kłopotach, ale nie mam do kogo pójść...choć może to tylko pozory, albo obawa, że gdzieś pójdę i w pewnym momencie znowu stanę się apatyczny. Nie będę potrafił wykrztusić z siebie sensownego zdania... Bardzo brakuje mi emocji, tych pozytywnych...odkąd siegam pamięcią w domu zdarzało sie mnóstwo kłótni, nieporozumień, a ja nic nie mogłem na ten stan poradzić...chyba nigdy nie widziałem mojej matki i ojca przytulających się do siebie. Niemal od zawsze żyli jak pies z kotem. Aż nie chcę mi się schodzić na kolację do kuchnii...tam znowu zastanę ojca, chorego materialistę, chodzącego na pokaz do kościoła, nie widzącego swych wad, butnego, zupełnie nie skorego do rozmowy. Pozdrawiam Cię i dzisiaj przekonałem się, że z wieloma problemami po prostu nie mogę zwrócić się do rodziców...ostatni zaczęły mnei nawiedzać wątpliwości co do tego czy poszedłem na odpowiedni dla mnie kierunek studiów, powiedziałem o tym matce, na co ona odpowiedziała "No trudno jak tak to popraw ta maturę i pójdź tam gdzie chcesz", albo dzis kiedy zdołałem poinformować ja o mojej depresji "No to pójdź do lekarza jak się naprawdę tak czujesz". Boli mnie to, na każdym kroku kiedy tylko może chwali się jakiego to ma wspaniałego syna, który dostał sie na takie, a takie studia, ale w momencie, gdy jest mi źle chowa głowę w piasek, o ojcu nawet nie wspominam bo to odosobniony przypadek(Miał trudne dzieciństwo, rozmawiałem z nim kiedyś o tym, tylko co najgorsze wszystko co próbujesz włożyć do jego świadomosci napotyka na niesamowity opór. Nie pamietam aby kiedykolwiek za coś mnei pochwalił...dopiero miesiąc po maturze spytał mnie o wyniki, czułem się okropnie z tego powodu. Tak jakbym był jakąś ledwo zauważalną przystawką. Postaram się jutro coś ze soba zrobić..chociażby udać się do lekarza. Ja też czuje te lęki i to na każdym kroku w ostatnim czasie...nie potrafię się odprężyć, nie potrafię się za cokolwiek zabrać. Ostatnio czytałem książkę przez przeszło miesiąc, choć była dosyć niewielkich rozmiarów. Chwilami nie widziałęm sensu w dalszym wgłębianiu sie w kolejne kartki. Pozdrawiam Cię serdecznie i mimo wszystko czuję, że najprawdopodobniej chcąc czy nie chcąc zrezygnuję ze studiów...może spróbuję za rok. -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
ŁukaszWPR odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Ja czuję sięzupełnei do niczego...tak jakbym był zdezelowanym wrakiem, któego miejsce jest gdzieś na miejskim wyspisku śmieci. Mam jedną znajomą prawdziwą przyjaciółkę, której w życiu nie widziałem na oczy. Poznaliśmy się na czacie, odbyliśmy już masę rozmów...ona choruje na białaczkę złośliwą, lecz mimo to aż nie chce mi się uwierzyć, że ma w sobie tyle energii do życia. Dzisiaj przysłała mi już dwa smsy, napisała tyle pięnych słów wsparcia na gg, ale one zupełnei do mnie nie docierają. Nie wiem czy powinienm ją cytować, ale przed chwilą przysłała mi te słowa, ale zupełnie nie potrafię ich wkuć sobie do serca: "Kawałek życia został Ci włożony w ręce. Twojego własnego życia. Twoje umykające istnienie każdego dnia dawane jest ci od nowa. Czy naprawdę chętnie przeżywasz dzisiejszy dzień? Czy go rozpoczynasz z ochotą? Czy przyjmujesz niczym ołowiany ciężar, który cię przygniata? Nikt z ludzi nie potrafi tego zmienić, jedynie ty sam. Nie ma bowiem na świecie nikogo, kto mógłby ten dzień przeżyć za ciebie. Przyjmij ten podarunek, a nie zapomnij, że każdy dzień dany ci jest jak wieczność. Abyś był szczęśliwy!!!!" Ciężko jest mi z kimkolwiek porozmawiać, nawiązać kontakt...choć jeszcze jakiś czas temu nie sparawiało mi to aż tak potwornych trudności. Unfathomable Alex ja mam podobne problemy... -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
ŁukaszWPR odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Można by tak napisać co do tej samotności...jutro idę do lekarza, choć wiem, że powinienem zrobić to już jakieś 3, 4 lata temu. -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
ŁukaszWPR odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Przespałem łącznie 20 godzin bez przerwy...już dawno nie znajdowałem sie w tak impatycznym stanie. Nie jadłem i nie piłem niczego od przeszło 24 godzin, kiedy w końcu wstałem z łózka bałem się, że zaraz updanę. Udało mi się coś zjeść, a potem nastąpił powrót do podkocowej rzeczywistości. Choć mój koc jest zielony to mi jakoś ciężko dostrzec ta nadzieję...niby jest gdziś obok, a wręcz zawarta we mnie samym, ale nie potrafię jej wydobyć na światło dzienne. Nie potrafiłęm wydusić z siebie ani jednego słowa, byłem i nadal jestem przesiąknięty apatią. Wysłałem do matki smsa o treści "Chyba mam depresję. Wczoraj zawaliłem kolokwium z fizyki". Wysłąłem go trzykrotnie dopiero za trzecim razem go przeczytałą, wcześniej pewnie nie słyszała dzwonka. Przybyła do mojego pokoju, ja zawinięty w kuleczkę i...powiedziała mi żebym dał sobie spokój z pracą, a jeśli naprawdę się tak czuję udał sie do lekarza. Spytała się jeszcze czy coś jadłem, ale mój język zamarł w bezruchu i wyszła z pokoju, zreszta sama nie czuła się zbyt dobrze. Płacz, brak bliskości i rytmy zwątpienia zawarte w ciszy tkwiącej dookoła mnie...teraz siedzę na fotelu przed biurkiem i znowu odganiam samotność muzyką. Wczoraj telefoniczna kłotnia pomiędzy moją matką, a jej matką...ja przygotowuję się do kolokwium z fizyki. W pewnym momencie moja matka wpada z komórką do mojego pokoju, przystawai mi ten jakby nei patrzeć bełkot do ucha...staram się zachować spokój ducha, nie potrafię i ten stan towarzyszy mi już do końca dnia. Nie potrafię sie na niczym skupić, myśli odwiedzają jakieś przysłowiowe "bananowe" republiki, znowu idę do łóżka, boję się czy uda mi się z niego zwlec i dotrzeć punktualnie na kolkwium o 16:15...udało się, ale sam nie wiem po co tam przyszedłem, Mętlik w głowie, już od pierwszej chwili spisuję się na straty, wzrokiem i myślami błądzę tam gdzie nie powinienem, spalam się, robi mi się gorąco, nie widzę oczywistych odpowiedzi. Wychodzę jako jeden z pierwszych. Tuż za drzwiami wszystko robi się klarowne, aż nazbyt oczywiste, lecz wtedy czułęm w sobie niewobrażalną pustkę w każdym szczególe. Byłem jak to drzewo targane wiatrem. Idę ospałym, zobojętniałym krokiem na skm-kę...spóźniam się. Czekam preszło 40 minut na kolejną, z twarzą o mętnym wzorku skrytą, gdzieś pośród betonowego dywanu wyściełającego peron 3 Dworca Warszawa Śródmieście. Od czasu do czasu podnoszę wzrok wyżej niźli ten stały depresyjny poziom. Widzę znajomą mi osobę, kogoś z kim przez 1,5 miesiąca chodziłem do tej samej szkoły, z kim nawet prez parę dni siedziałem w jednej ławce. W głowie pusto, łokcie nadal spoczywają na barierce. Po mojej lewej stronie stoi rozanielona para...Boże, aż ciężko mi o tym pisać...słyszę tylko delikatne ruchy warg i to coś co unosi się w takich chwilach w powietrzu. Odwracam się, z wielkim trudem tłumię łzy. Jakiś czas temu wbiłem sobie do serca maksymę iż nigdy nie powinienem pozwolić, aby nawiedził mnie stan, w któym to czego nie posiadam staje się ważniejsze od tego co trzymam już w garści...ale ostatnio odnoszę wrażenie, że moje dłonie są puste. Nadjeżdża, lakonicznie wsiadam...twarz zwrócona w stronę okien, szklanych okien, widzę szklane oczy, nie mogę na siebie patrzeć. Sprawia mi to potworny ból...wracam do domu, oczy znowu przepełniam szarością chodników. Gdzieniegdzie przytrafia sie odrobina szarej bieli, niezbyt miła odmiana. Dom-łóżko-sen. Jest coś okropnego w tym stanie, ciągle myślę tylko o sobie, o tym, że mi się nie powiedzie, o tym przeciągłym braku nadzieji...boję się jutrzejszego dnia. Sam nie wiem po co to napisałem, straciłem blisko pół godziny na napisanie tego rozklekotanego zlepka zdań...zaraz znowu położę się spać. Są takie chwile kiedy duszę nawiedza ulewa, a nam brak sił by przejść na drugą stronę ulicy, gdzie z kamieniczki zwisa mały daszek, pod którym moglibyśmy przeczekać ten potok deszczowych kropel...podświadomie czekamy na kogoś kto zaprowadzi nas do "domu", na kogoś kto znajdzie dla nas miejsce pod swym parasolem. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 6:05 pm ] Ja sie naprawdę do niczego nie nadaję...jutro znowu nie idę na uczelnię.