Witam,
Przyznam szczerze że pomaga mi czytanie Waszych postów, to jak świeży oddech w letni poranek bez Niej. Jeszcze nie tak dawno temu, bo jakieś 2 miesiące.
Ktoś zapyta: Jak ci sie z Nią zyje?
Odpowiem : całkiem nieżle, to nic że przez Nią wszystko trace, to nic że nie potrafie normalnie funkcjonować w społeczeństwie, to nic że nie mogę pisać pracy licencjackiej bo Ona mi w tym przeszkodziła. Wcale nic nie szkodzi że zostałam w domu w czasie gdy mój chłopak spotyka sie z przyjaciółmi, przecież to tylko kolejny wieczór spędzony sam na sam z Nią, moją kochaną towarzyszką życia.
Przyzwyczajenie...czy to możliwe?
Trudne, ale wiem że możliwe(albo dokładniej próbuje w to uwierzyć)
Nadzieja...?(mam nadzieje że ją mam) ile nadzieji w nadzieji?szczypta, ale usypie więcej...powolutku
Motywacja...? wielka, bo wiem że mam dla kogo żyć w zdrowiu, On na mnie czeka, pomaga w najgorszym. Dla kogo jeszcze? Dla siebie, bo trzeba sobie dawać jak najwięcej. Ale różowych okularów jeszcze nie kupiłam, poczekam, usypie.
Chory jest jak miasto otwarte po kapitulacji. Nowe życie wejdzie w niego różnymi drogami. Wchłaniać je będzie całym ciałem, wszystkimi porami skóry.
O mnie.