Skocz do zawartości
Nerwica.com

pompadour

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia pompadour

  1. Najlepiej się czuję wtedy, gdy z premedytacją to wszystko ignoruje. Po prostu mam w d***. Egoistyczne, ale działa. Ucinam rozmowy, zamykam się w pokoju, słucham ulubionej muzyki. Potem mam wyrzuty sumienia. Idę do mamy się nią zająć, pocieszać, mówię jej, że dla mnie nadal jest piękna i nigdy nie myślałam, że jest bezużyteczna. Traktuję ją jak dziecko. Nie wiem, czy to dobrze. Czasami wychodzę na imprezy. Ale zauważyłam, że nawet jak na jakiejś jestem, to myślami zupełnie gdzie indziej. I tylko patrzę na zegarek, żeby wrócić do domu i skontrolować, czy tam wszystko w porządku. Żartuję czasem, że mam duszę malkontenta :) Musi być lepiej, wierzę w to. Dzięki za wparcie.
  2. Witam, mój problem na tle innych nie wydaje się zbyt poważny, ale mimo to postanowiłam napisać i spytać o radę. Może ktoś ze świeżym spojrzeniem na sprawę mi pomoże. Moje dzieciństwo jak i spora część czasu młodzieńczego (tak do 15 roku życia) była sielanką. Jak na polskie standardy wręcz luksusem. Mieszkałam za granicą, moja rodzina zarabiała na tyle dobrze, że na święta fundowała wszystkim markowe perfumy. Później tacie skończył się wieloletni kontrakt, musiał wrócić do Polski bo nie przedłużyli mu pobytu. Mama nie chciała zostawić go samego. Rzuciła dobrze płatną pracę, mnie wypisali z podstawówki w środku roku szkolnego i tym sposobem w ciągu miesiąca wszyscy pożegnaliśmy się ze starym życiem. Tata pracował w tej samej firmie, ale zarobki były nieporównywalnie niższe. Mama po powrocie już nie znalazła pracy. Zaczęło być ciężko. Ja obniżenia stylu życia nie zauważyłam. Niczego mi nie brakowało. No, może oprócz tych perfum na gwiazdkę. Byłam za mała żeby to wszystko rozumieć. Okazało się, że tata musiał pracować na dwa etaty, żeby teraz nas utrzymać. Mama wpadła w depresję, do tej pory z niej nie wyszła. Najgorszy okres mamy już za sobą. Jeszcze 5-6 lat temu to, co wyprawiała było dla mnie horrorem. Zachowywała się, jakby była ciągle na haju. Wychodziła z domu, nie zamykając go na klucz. Nie gasiła świateł, sprzętów elektronicznych. Zostawiła odkręcony gaz w kuchence. Do tego doszła choroba alkoholowa. Myśli samobójcze, przy najdrobniejszej kłótni obietnice, że utopi się w jeziorze i już jej nie zobaczymy (mieszkamy niedaleko jeziora). Pogrążyła się w świat filmów, książek, kompletnie odgrodziła od nas, ode mnie i taty. Obwinia go za to, że przez niego rzuciła pracę, i teraz do końca życia nie znajdzie żadnej. Szkoda mi jej, nie ma jeszcze 50 lat. Ciągle powtarza mi, żebym tylko nie skończyła tak jak ona. Jak patrzę na nią, to widzę człowieka przegranego, i czasem ronię łzy w samotności, bo rzadko kiedy widzę ją szczęśliwą. W młodości była piękną kobietą. Teraz ma sporą nadwagę i kompleksy. Żadnego poczucia wartości. Kocham ją najbardziej na świecie, ale czuję się jak niewolnik jej emocji. Gdy jej jest źle - mi również. A że to praktycznie dzieje się non stop, gdy sama trafię na swoje problemy, to mnie przerasta. Poza domem staram się nie myśleć o tym, że jest źle. Mam znajomych, jestem wesoła. Chyba obracanie tej sytuacji w żart pozwoliło mi przetrwać. Nawet moi przyjaciele niewiele wiedzą o tym, co przeżywam, gdy siedzę sama. Myślę, że wstydzę się tych emocji. Bo w domu zachowuję się jak młodsza kopia matki. Gdy widzę ją pogrążoną w beznadziei, sama też nie mam ochoty wstać z łóżka. Mój pierwszy związek był jak zbawienie. Miłość do chłopaka pozwoliła mi odetchnąć, wyzwolić się od tej ciężkiej atmosfery jaka mnie otacza. Niestety, rozpadło się. Przez kolejny rok byłam sama, z wyboru. Nie chciałam nikogo innego. Teraz już dojrzałam na to, żeby znowu dać sobie szansę na szczęście. Ale jednak coś się zmieniło. Jakby "zdziczałam". Z coraz większym trudem przychodzi mi granie tej radosnej, zwykłej dziewczyny. Mam 21 lat i niedługo się wyprowadzę. Nie mogę dłużej znieść tej sennej, mglistej atmosfery w moim domu. Wszystko tu dzieje się obok, czuję się tak, jakbym oglądała jakiś film ze mną w głównej roli. Nic nie jest ważne. Wszystko można odłożyć. Brudne naczynia mogą stać w zlewie dwa tygodnie. Ubrania, książki, rzeczy codziennego użytku leżą sobie wszędzie powyjmowane z szuflad. Gdy próbuję to posprzątać, matka warczy. Zaczepia mnie, czy uważam, że do niczego się nie nadaje. Tata nadal haruje jak dziki wół. Robi się coraz starszy i zaczyna podupadać na zdrowiu. Kilka dni temu wyznał mi, że długo tak nie pociągnie. Pragnę wyjść z tego domu i wiem, że muszę. Ale martwię się o nich. Nie wiem, jak oni sobie beze mnie poradzą. Chciałabym żyć i bawić się, tak jak inne dziewczyny w moim wieku. Chodzić na imprezy, czasem coś wypić. Być beztroska. Czuję się, jakbym miała sto lat. Od czego zacząć? Dziękuje za wszystkie odpowiedzi.
×