Skocz do zawartości
Nerwica.com

Yanusz

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Yanusz

  1. Podejrzewam u siebie osobowość zależną, tylko że dla faceta to jest przypadłość straszna. Bo o ile w przypadku kobiet, to jeszcze chyba nic dziwnego, że chodzą przyklejone do swoich facetów, to w przypadku mężczyzny to naprawdę porażka i nie wiadomo co o takim mężczyźnie myśleć. Ja gdy byłem w związku, to ubóstwiałem moją partnerkę. Patrzyłbym ciągle w jej oczy, wtulał się do 5 minut w nią i całował. Nie potrafiłem usiedzieć na jednym łóżku z nią nie przytulając się do niej. Na pierwszy rzut oka romantyczne, ale na dłuższą metę to męczące nawet dla kobiety potrzebującej miłości i chyba między innymi dlatego mnie zostawiła. No i ta wszechobecna nieporadność, stres, gdy gdziekolwiek szliśmy. A chyba najbardziej ją odrzuciła ode mnie moja płaczliwość, zrzędliwość w sytuacjach jakiejś choroby, kryzysu, czy większego problemu. Która kobieta chciałaby być z kimś takim? Chyba jakaś zdesperowana chyba, albo z takim samym zaburzeniem, choć nawet taka potrzebuje partnera silnego, przy którym będzie się czuła bezpiecznie. Tracę już nadzieję, że stworzę szczęśliwy związek..
  2. Yanusz

    Co ze mną jest nie tak?

    Nie mam i nigdy nie miałem. Łatwo jest mówić, trudniej zrobić. Jeśli żyło się z czymś praktycznie całe życie, to jak w 1 dzień to zmienić. Właściwie nie wiem co zmienić, bo nie wiem co mi jest. Widzę w sobie depresję, osobowość zależną, trochę borderline, trochę unikajacej, aż strach pomysleć co jeszcze i czy te leki mi jakoś pomogą
  3. Witam Was. Jestem nowy więc wybaczcie jeśli napisałem w złym dziale. Chciałem opisać jak się czuję, co przeżywam można powiedzieć od zawsze. Teraz mam 29 lat i jestem chyba na skraju wyczerpania. Od małego jakoś wszystko było nie tak jak powinno. Nie miałem praktycznie kolegów, znajomych, czy to w podstawówce czy w kolejnych szkołach. Bałem się odrzucenia, nie czułem fizycznej potrzeby bycia z kimkolwiek. Siedziałem w TV, uczyłem się. Uczyłem się dobrze, zawsze świadectwo z paskiem, ale co z tego skoro to uczenie nie sprawiało mi radości. Ciągle pustka, samotność. Złe samopoczucie w obecności innych. Wybierając szkołę średnią nie wiedziałem czego chcę, powinienem iść do liceum, a wybrałem nie wiedzieć czemu do technikum. Nie czułem się tam dobrze, nie miałem też praktycznie kolegów, większość patrzyła na mnie jak na dziwaka-kujona. Mimo, że nienawidziłem tej szkoły, uczyłem się dobrze, reprezentowałem nawet szkołę w poczcie sztandarowym, ale stres jaki temu towarzyszył był nie do zniesienia. Zawsze czułem się inny, gorszy, nie miałem o czym gadać z kolegami, poszukiwałem na siłę tematów do rozmów czy też sytuacji, w których mogłem zainteresować sobą innych, często ściągając na siebie kłopoty (np. kiedyś aby się pochwalić przed znajomymi nowymi dzwonkami na komórkę, tapetami itp, zadłużyłem się na ponad 1400zł na rachunku za telefon). Często też próbowałem coś obiecać, czego nie zdołałem zrobić i przez to jeszcze bardziej traciłem wszystkich wokół, bo już nie byłem tylko dziwakiem, ale też kłamcą. Nie potrafiłem nic zrobić dobrze. Stres jaki temu towarzyszył odbierał mi chęć złapania się czegokolwiek. Prawo jazdy próbowałem robić, ale nie zdałem 3 razy i się zniechęciłem, z resztą instruktor też nie był wyrozumiały i bardziej się naśmiewał ze mnie, co sprawiało, że zacząłem kłamać, odwoływać bez przyczyny kolejne jazdy, żeby tylko odsunąć w czasie kolejny raz. Szkołę średnią ukończyłem z wyróżnieniem, ale dalej pusty w środku, samotny, nie wiedziałem co mam zrobić ze swoim życiem. Miałem jakaś tam wiedzę, ale nie umiejętnośći bo miałem poczucie, ze czego bym się nie złapał to i tak spieprzę i inni będą się naśmiewali. Bałem się ryzyka, na studia poszedłem do tego samego miasta, gdzie kończyłem szkołę średnią, w zasadzie tylko dlatego, że kilku znajomych, z którymi miałem najlepszy kontakt ze szkoły średniej - też tam poszło. I co, dalej to samo. Pustka, nieustające pytania po co ja tam jestem, ale starałem się uczyć dobrze, bo bo przecież zawiodę rodziców. Największą katorgą dla mnie były zajęcia wymagające bycia w grupie i pokazania czegoś - czyli w-f. Unikałem tego jak ognia, nie byłem dobry w żadnym sporcie, gimnastyce. Czułem ulgę opuszczajac te zajęcia na studiach, przez które to nieobecności zostałem skreślony z listy studentów. Ale udawałem przed wszystkimi, że dalej tam chodzę, bo nie zniósłbym jakby ktoś się dowiedział. Wychodziłem z domu, niby na uczelnię, ale błąkałem się po mieście, po kafejkach internetowych, szukałem ukojenia, szukałem w internecie znajomych. Poznałem tam dziewczynę, z którą fajnie mi się gadało, ale jak przyszło do spotkania to czar prysł, a mi dalej jakoś na niej zależało. Poszła na studia a ja poszedłem za nią. Na kierunek zupełnie nie związany z tym, czego się uczyłem wcześniej, na zupełnie niemęski kierunek. Czułem się tam źle wśrod samych dziewczyn, ale nie miałem nic innego do zrobienia w życiu, więc tkwiłem tam. Uczyłem się jak zwykle świetnie, byłem jednym z najlepszych. Nigdy nie potrafiłem nawiązać normalnych relacji z dziewczynami. One pewnie też miały mnie za dziwaka. Zdarzały się jakies znajomości, ale zawsze kończyły się tym samym. Gwałtownym rozstaniem i zerwaniem kontaktów. Chciałem kochać i być kochany. Bardzo szybko się zakochiwałem, potrafiłem pisać dziennie 100 razy wyznania miłości i nawet po roku takiego pisania nie było mi dosyć. Chciałem, aby druga osoba to odwzajemniła. gdy wszystko szło po mojej myśli było szczesliwie, gdy pojawiały się jakies przeszkody coś mnie trafiało, nie umiałem zapanować nad sobą. Krzyk, płacz, użalanie się nad sobą, to była moja broń. A zaraz potem poczucie winy, że wszystko spieprzyłem. Nikt nie mógł ze mną wytrzymać dłużej. Poznałem jakiś czas temu fajną dziewczynę, która mieszkała daleko ode mnie. Spotkaliśmy się 2 razy, było cudownie, zaraz potem jednak uległem poważnemu wypadkowi drogowemu. Byłem w ciezkim stanie, nie opuściła mnie. Byłem smutny z powodu tego co sie stało, ale też i szczęśliwy, że mam w końcu kogoś. Z nikim nie utrzymywałem kontaktu a ona była pierwszą osobą, której na mnie zalezało. Powoli dochodziłem do zdrowia, jednak dalej ciągnął się za mną cień przeszłości dodatkowo wzmocniony tym, że nie jestem do końca sprawny. Ale dalej bałem się ludzi, bałem się cokolwiek zrobić. I do pewnego momentu było pięknie, dopóki znowu nie potrafiłem zapanować nad swoją frustracją. Wybuchałem atakiem złosci i paniki, gdy np. miała gorszy humor i nie chciała mnie pocałować, przytulić się, czy pójść do łóżka. Pewnego dnia dostałem ataku szału, spakowałem się i wyjechałem i to był koniec naszego związku, bo choć ciągle ją kochałem, wiedziałem że zrobiłem źle, nie wiedziałem już jak to naprawić, że zawiodłem jej zaufanie i już nigdy nie odzyskam, bo niby jak. A ona mimo, że była blisko, nie wytrzymała z kimś, kto tylko użala się nad sobą, obarcza winą innych, stoi w miejscu zamiast isć do przodu. Poszedłem do psychiatry, bo chciałem to leczyć, ale nie wiem czy cos to da. Bo myślałem, że ona poczeka na mnie (skoro nie chciała tego przezywać ze mną). Zacząłem brać Asertin 50 rano i Trittico CR na noc. Czuję się fatalnie. Nie wychodzę z domu, tylko siedzę wpatrzony w ekran komputera. Brakuje mi strasznie mojej byłej dziewczyny, ale czuję się jak w potrzasku. Wieczorami czuję się jakby lepiej, ale przychodzi rano 4-5 nad ranem i chce się wyć z samotności, bo nawet nie mam przyjaciela, czy dobrego znajomego. Nigdy nie próbowałem się zabić, okaleczyć, ani nie miałem takich mysli. Tylko wszechobecny ból od zawsze, samotność, poczucie pustki, myśl że ja nic nie umiem, bo choć pokończyłem dobre studia nie umiałbym zrobić z tych zawodach nic. Nigdy nie pracowałem poza kilkoma stażami, gdzie bywało róznie, jednego dnia było ok, by drugiego odechciewało się wszystkiego. jednego dnia potrafiłem coś zrobić, by drugiego zachowywać się jakbym nie umiał nawet spuścić wody z klozetu. Czy jest jakiś ratunek dla mnie? Nie chcę tak dalej żyć, chcę być potrzebny, chcę kochać i być kochanym, staram się, ale nie potrafię bo w końcu zrobię coś, przez co stracę w oczach innych i dalej wycofam się w swoją pustkę i samotność..
×