Cześć.
3 lata temu zaczęłam mieć poważne problemy które nagle wpadły do mojego życia i całkowicie załamana i pogubiona, skorzystałam z pomocy psychologa który z czasem zdiagnozował mi takie zaburzenia jak depresje, fobie społeczną, dysmorfofobie, zaburzenie obsesyjno-kompulsywne które prawdopodobnie jest genetyczne bo cierpię na nie od dziecka i inne, "mniejsze" zaburzenia. Byłam juz na prozacu, ogólnie moja terapia jest nieregularna bo jako agorafobiczka mam problemy z wychodzeniem z domu i utrzymywaniem stałego kontaktu z psychologiem.
Przez cały ten czas miałam gorsze i trochę lepsze momenty. W tym czasie stale pracowałam nad sobą poznając się. Z reguły jestem osobą która lubi spędzać dużo czasu sam na sam, we własnym umyśle, rozmyślać i planować kroki by ciągle się udoskonalać, zdobywać wiedzę. Aczkolwiek mam trochę nietypowy problem... polega on na tym ze w pewien sposób boje się wyzdrowienia i zmian jakie by to za sobą niosło. Czuje blokadę ponieważ odnoszę wrażenie jakby te wszystkie problemy, ciągły smutek, nie zbyt pozytywne myśli ( uważam sie za realistkę ale psycholog uważa ze jestem pesymistka) mnie przenikly w pewnym momencie mojego życia i przejęły na własność. Jakby stały sie częścią mnie albo ja ich. W jakiś sposób mam wrażenie ze przyzwyczaiłam się do cierpienia, uczucia frustracji, dyskomfortu i całej masy negatywnych uczuć. Przez te 3 lata na chorobach rozwijałam się, zmieniałam, mój charakter bardziej się ukształtował, moje życie się zmieniło i kreci się wokół mnie i moich problemow. Problem właśnie w tym ze jestem niezdecydowana i boje sie "polepszenia". Świat i społeczeństwo ciągle przypomina nam o tym jak ważne jest być optymistą ( co ja uważam za naiwne wyjście), żeby dążyć do szczęścia, żyć tak czy inaczej. Prowadzę odwrotne "życie". Zamknięta w domu, wieczne problemy motywacja, z nauką, niemożliwość pracy, brak jakichkolwiek przyjaźni i znajomych... uważam ze ludzie są nudni a kontakty z większością to strata czasu, bez obrazy, po prostu nie mam z nikim nic wspólnego i zawsze jestem niezrozumiana a perfekcjonizm utrudnia mi to jeszcze bardziej bo mam swoje wymagania. Uznałam ze czuje się lepiej będąc sama. Dodatkowo staram sie być pewna siebie. Zyje w ten sposób już długo i boje się tego zmienić.
Pewnie zastanawiacie sie co do tego ma medytacja wymieniona w tytule. Otóż od dłuższego juz czasu zastanawiam sie nad rozpoczęciem medytowania. Pragnę być bardziej spokojna, opanowana, wyciszona i przede wszystkim zyskać więcej kontroli nad umysłem, co prawdopodobnie wynika z mojej malej obsesji dążenia do kontroli nawet tego co rzekomo niemożliwe. Chce być jeszcze bardziej pewna siebie, bardziej zdecydowana... ponoć medytacja w tym pomaga, ale ciągle czytam o tym jak cudowna jest i ze niektórzy uznają ja nawet za lek który wprowadza na stale zmiany w mózgu. Miedzy innymi; większa empatia, wrażliwość, optymizm, szczęście. To mnie trochę... przeraża. Nie wiem czy to są cechy które chce w sobie posiadać. Z reguły nie jestem zbyt empatyczną osobą w stosunku do ludzi bo w stosunku do zwierząt mam wyjątkowo duże serce, ma to prawdopodobnie związek z moją mizantropią i jestem tego świadoma, ale po prostu tak mam i podchodzę do ludzi sceptycznie. Nie wiem czy chce byc wrażliwa i podchodzić jakoś emocjonalnie do ludzi. Juz trochę jestem i chciałabym sie tego pozbyć. Myślę ze zbyt duża wrażliwość i nadmiar emocji, zazwyczaj zbędnych, jest w pewnym sensie słabością której nie chce w sobie nosić a długo walczyłam by sie tego pozbyć. Nie chce być optymistyczna ( bo jak juz mówiłam, uważam to za naiwność) ani szczęśliwa, bo ciągłe dążenie do szczęścia i wręcz uganianie się za tym wydaje mi sie przereklamowane i po prostu bezsensowne. Nie chce szukać szczęścia ani do niego uparcie zmierzać, lecz zaznać wewnętrznego spokoju wiedząc ze panuje nad moim umysłem bo w tej chwili czuje ze to on panuje nade mną i jest mi z tym źle. Dlatego nie wiem co zrobić. Jak juz mówiłam, jestem w pewnym sensie przyzwyczajona do moich problemow, utknęłam w nich, tak jakby cierpienie było normalną już codziennością... ale chce udoskonalić moją osobę i wierze ze medytacja mogłaby mi w tym pomoc. Ale boje się zbyt dużych zmian. Nie wiem, może źle postrzegam medytacje i niepotrzebnie martwię sie o to ze zmieni ona mój charakter? Co o tym sądzicie?