Witam, jestem na forum nowa :)
Nie mam depresji "stwierdzonej oficjalnie", ale chciałabym się trochę poradzić :)
Wiele objawów zgadza mi się z tym, co piszecie. Ale ja mam tak, ze jakby nie wszystkie są cały czas, tylko są takie które mam często, i takie które występują co jakiś czas. Czasem są takie momenty, ze czuję się prawie zupełnie normalnie (wydaje mi się tak przynajmniej), a czasem są takie, że nie za bardzo widzę sens dalszego życia, w zasadzie powstrzymuje mnie strach przed bólem i poczucie obowiązku, które od dzieciństwa mam bardzo silne. Do tych częstych należą apatia, nie odczuwanie głodu (w pewnym momencie wyglądałam jak anorektyczka), senność, ciągłe zmęczenie, bardzo złe samopoczucie, poczucie beznadziejności, nienawiść do siebie, lęk, do rzadszych bóle żołądka i biegunki, taki dziwny psychiczny ból (nie umiem tego inaczej opisać), płacz, zupełne zobojętnienie na cokolwiek, czasem myśli samobójcze, czasem nie mogę spać, mam straszne koszmary, w których często muszę uciekać... pewnie jeszcze coś by się znalazło. Ten stan trwa, ja wiem... z 10 lat, ciężko mi to jakoś określić. Ciężko mi mówić o jakimś nagłym odizolowaniu się od ludzi, bo odkąd pamiętam byłam od ludzi odizolowana- już jako dziecko musiałam pracować w polu, więc coś takiego jak wakacje nie istniało. W szkole niektórzy wytykali mnie z tego powodu palcami, dodatkowo musiałam robić bratu za niańkę, za co nie raz dostałam w zęby. Potrafiłam (i nadal potrafię) zrobić się bardzo agresywna(albo dla odmiany kompletnie pasywna), do tego stopnia, ze dochodziło do rękoczynów (kiedy byłam starsza, nauczyłam się nad tym panować, ile kobieta może się okładać z facetami po mordach, nawet w obronie brata , i nawet, jeśli pracując w polu, jest silniejsza od części ) potem z małej wsi poszłam do liceum do dużego, światowego miasta, i znów byłam ta ze wsi, z plecakiem i bluzie od dresu, która ma internet i prąd w wiadrze, musiałam zmienić placówkę. Tak więc za bardzo znajomych/ przyjaciół to w ogóle nigdy nie posiadałam, mimo, ze bardzo chciałam i próbowałam. Za bardzo się boję ludzi, a ludzie to odbierają jako zadzieranie nosa.
Ale, jak pisałam wcześniej, to bardziej takie "dołki", czasem lepiej, czasem gorzej. Jak jest lepiej, to myślę sobie, ze przesadzam, i nie ma problemu. W zasadzie moje życie już od lat to walka z tym, jak to załagodzić, co zrobić, aby się nie zaczynało, i cierpienie z powodu porażek.
W związku z tym mam pytanie: to się może kwalifikować w ogóle jako depresja? Spotkałam się z opiniami, ze nie da rady chorować na depresje i samemu się z niej wyciągać, sama jakby... siłą woli? że osoba naprawdę chora, chodźmy nie wiem jak była silna, nie ma szans sama sobie radzić, ktoś mi nawet powiedział, ze zwyczajnie wymyślam, jęczę, i jestem ogólnie cienias. Co o tym sądzicie?