Skocz do zawartości
Nerwica.com

Jer

Użytkownik
  • Postów

    114
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Jer

  1. Barbieturan, miło słyszeć, że Twojemu przyjacielowi się udało W moim przypadku z wieloma znajomymi straciłem kontakt, z inną częścią mówimy sobie tylko " cześć ". Nigdy nie jarało mnie imprezowanie, palenie czy picie alkoholu, więc nie za bardzo miałbym co robić z osobami z mojego otoczenia. Jedyną osobą, która o mnie wie jest moja przyjaciółka. W pełni akceptuje moją orientację i w ogóle. Mogłoby się wydawać, że skoro mam już przyjaciółkę, która tak do mnie podchodzi to moje problemy w części by się rozwiązały, ale tak nie jest. Ostatnim razem, gdy było ze mną naprawdę kiepsko niby starała mi się pomóc, ale czuć było, że się tak jakby przymusza. Nie winię jej za to, bo nie każdy musi mieć ochotę na męczenie się z kimś takim jak ja. Z mamą mam kiepski kontakt. Na przestrzeni lat zrobiła wystarczająco dużo złego, żebym stracił do niej zaufanie. Każde moje sygnały sugerujące o depresji ignorowała i oskarżała mnie o lenistwo i zwykłe wymysły. Udaje, że wszystko jest dobrze. Ladywind, wiem, że mogę z nim o tym porozmawiać, ale nie chce zrzucać na niego swojego ciężaru. Trudno mi to wyjaśnić. Gdybym mu o wszystkim opowiedział to mógłby się wystraszy i po prostu uciec, a tego nie chcę. Dziękuję Wam wszystkim za odpowiedzi.
  2. Cześć Wszystkim. Trafiłem dziś na to forum i postanowiłem poszukać pomocy. Najlepiej będzie jak zacznę od początku. Od kiedy pamiętam byłem dzieckiem nieśmiałym, wycofanym. Wolałem żyć w cieniu innych. Będąc młodszym nie miałem problemu z nawiązywaniem kontaktów z innymi chociaż zawsze wolałem towarzystwo osób starszych od siebie. W sumie nawet nie wiem dlaczego. Moi rówieśnicy zachowywali się tak dziecinnie, że wolałem posiedzieć z dorosłymi. W gimnazjum, gdy zaczęły działać hormony zauważyłem, że pociągają mnie faceci. Wtedy nawet się tym nie przejąłem, bo myślałem, że to normalna faza, że przejdzie. Gimnazjum mijało, zaczęło się liceum, a ja nadal nie byłem " normalny " jeśli chodzi o orientację. Bardzo mnie to denerwowało, przez to zacząłem się wycofywać ze społeczeństwa, coraz mniej czasu spędzałem ze znajomymi - czułem się jakiś gorszy. Za wszelką cenę chciałem się zmienić, ale nie mogłem. To mnie pogrążało, buntowałem się przeciw sobie. Wynikiem tego było zawalenie szkoły. Najpierw nie zdałem roku, później rzuciłem szkolę całkowicie. Przestałem wychodzić z domu, całe dnie spędzałem w swoim pokoju, mogłem godzinami leżeć w łóżku i nic nie robić. Nie miałem siły, by cokolwiek zmienić. Wszyscy wokół wyciągali do mnie ręce, ale ja ich odtrącałem, nie chciałem pomocy. Nawet nie mogę opisać tego co czułem. Nienawiść i obrzydzenie do samego siebie były tak ogromne, że przysłaniały wszystko inne. Wiedziałem, że na nic dobrego nie zasługuję. Myśli samobójcze towarzyszyły mi od bardzo dawna, ale zawsze bez szczegółów. Najgorszy był dla mnie koniec roku kalendarzowego, taka kulminacja. Wszystko miałem już zaplanowane. Wiedziałem jak i gdzie odebrać sobie życie. Wtedy nie myślałem o bliskich, samobójstwo wydawało mi się czymś najlepszym. Byłem pewny, że jeśli się usunę to wszystkim będzie lepiej. Do dziś pamiętam jak napisałem list, w którym wyjaśniłem swoje zachowanie. Byłem sam w domu, miałem iść już zrobić to co planowałem od tak dawna. Niestety (?) powrót sióstr do domu pokrzyżował mi plany, zobaczyłem je i pomyślałem " Co ja robię? ". Na pewien czas odsunęło to zrealizowanie mojego planu. Z nowym rokiem bliscy zaczęli działać. Na siłę wyciągnęli mnie z domu, pomogli dostać się do szkoły zaocznej. Moje problemy gdzieś odeszły, zacząłem akceptować siebie, myślałem, że ciemne chmury mnie opuściły. Niedawno poznałem świetną osobę. Wyszło tak, że jesteśmy razem. Spotkało mnie ogromne szczęście jednak te złe myśli powróciły. Znowu nie mam siły do działania, zacząłem zaszywać się w domu. Pomimo uczucia jakim darze partnera zaczęły dręczyć mnie te same problemy co kiedyś. Myślałem, że wszystko będzie już dobrze, ale to wróciło. Boję się tego, że znowu znajdę się na dnie i tym razem nie dam rady z tego wyjść. Tak naprawdę nie mam z kim o tym porozmawiać. Nie chcę innym zrzucać swojego problemu na plecy, chociaż wiem, że sam sobie z tym nie poradzę. Myślałem o wizycie u psychiatry, ale boję się, że mnie wyśmieje i powie, że to tylko moje wymysły. Wątpię, żeby ktoś to przeczytał, ale musiałem się gdzieś wygadać. Pozdrawiam
×