Dziękuję Ci bardzo za wyczerpującą odpowiedź. :)
Ja również mam objawy somatyczne. Już ze 3 lata temu trafiłam do lekarza z powodu bardzo silnych bólów nadbrzusza po każdorazowym jedzeniu, czy choćby wypiciu herbaty, początkowo podejrzewano wrzody, jednak ostateczna diagnoza - to ból o podłożu stresowym. Teraz pojawia się to tylko raz na jakiś czas, już nie codziennie. Do tego dochodzi bezsenność, z którą walczę już siódmy rok. Być może też kłucie serca nie zawsze jest spowodowane wyłącznie pewną jego drobną wadą, którą posiadam, ale może także po części powoduje to mój lęk. To takie główne "objawy", których nie sposób nie zauważyć.
Przeczytałam też Twój wątek. Wstęp - jakby o mnie - na co dzień staram się wszystkich rozbawić, jestem pełna energii, pewna siebie i niby wszystko ze mną w porządku - ale w rzeczywistości zachowuję się tak właśnie po to, żeby nie myśleć, żeby jak najmniej się nad sobą i swoim życiem zastanawiać, żeby tylko się nie nakręcać.
Jednak całość wygląda u mnie inaczej. Zazwyczaj najpierw czuję lęk, który mnie paraliżuje, na kilka godzin, czasem łapię wtedy jakiś stan depresyjny, a czasem najchętniej zniszczyłabym wszystko w zasięgu wzroku (najlepiej włącznie ze sobą samą), innym razem po prostu cały czas myślę tylko o tym, że się boję. Dopiero po jakimś czasie - godzinie, kilku godzinach (jak się trochę uspokoję i zacznę analizować, co się właśnie stało), zaczynam jako tako rozumieć, czego się bałam.
Chociaż czasami dzieje się też na odwrót - reaguję na konkretne sytuacje albo na własne idiotyczne myśli (które biorą się prawdopodobnie z jakichś tam przeżyć z przeszłości) i wtedy, dopiero na podstawie tego, rodzą się we mnie absurdalne lęki. Bywało, że budziłam się z myślą, a właściwie takim 100% przekonaniem, że dzisiaj, właśnie tego dnia umrę. Jakakolwiek podróż zawsze mnie stresuje - w noc poprzedzającą ją nie jestem w stanie zasnąć choćby na minutę. Sama tego nie rozumiem, bo uwielbiam poznawać nowe miejsca, zwiedzać, lubię jak coś się dzieje, ale... No właśnie "ale". Itd. Itd. Itd. Różne sytuacje mogłabym mnożyć w nieskończoność.
Powiedziałeś, że starasz się podejść do tego na chłodno i kiedy racjonalnie sobie wytłumaczysz, że nie ma się czego bać, jest już znacznie lepiej. Na mnie to nie działa, bo ja za każdym razem od początku wiem, że moje myśli są bezsensowne, idiotyczne i skrajnie irracjonalne. Tylko wtedy przychodzi kolejna myśl - że jest jakikolwiek cień szansy, że to, czego się boję, będzie miało miejsce. I mi ten "cień szansy" wystarcza, żeby dalej napędzać swój lęk.
Co do tych trzech pytań... Myślę, że można powiedzieć, że jestem obecnie na rozdrożu w życiu i panicznie boję się bo, nie mam pojęcia co będzie dalej. I pewnie dlatego ostatnio znów się nasiliło. Ale przede wszystkim wydaje mi się, że moje problemy mają źródło w kilku (dwóch - czterech) najważniejszych - najbardziej wyniszczających wydarzeniach, jakie miały miejsce w przeszłości. Tak, moje wymagania są trochę nierealne, ale próbuję to cały czas w sobie zmienić i cieszyć się tym, co mam. W jakimś tam stopniu na pewno zaniedbuję też swoje zdrowie, zwłaszcza ostatnio - nie mam czasu i siły na jakiekolwiek ćwiczenia, odżywiam się "tak sobie" - raz zdrowo, raz niezdrowo, z nałogów to jedynie nikotyna w postaci e-papierosa (więc jest postęp), alkohol piję sporadycznie w rozsądnych ilościach - nie upijam się, bo nienawidzę braku kontroli nad sobą (czy nad życiem, nad czymkolwiek) - właściwie to jeden z moich największych lęków...
No nic, trzeba będziesz ruszyć tyłek do jakiegoś psychoterapeuty za miesiąc.