Skocz do zawartości
Nerwica.com

carota

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia carota

  1. Od jakiegoś czasu (na pewno ponad rok) mam, jak ja to nazywam, manię pewności. Jeżeli coś zrobię, to kilka razy potem muszę sprawdzić, czy NA PEWNO to zrobiłam. Na przykład: napiszę zadanie, kilka razy sprawdzę, czy NA PEWNO jest zrobione, odłożę zeszyt, zamknę szafkę, ale od razu ją otwieram, by sprawdzić, czy NA PEWNO je zrobiłam. Albo ustawiam sobie budzik w telefonie (codziennie wstaję na budzik), ale jak ustawię go już, to muszę kilka razy sprawdzić, czy NA PEWNO jest ustawiony i czy NA PEWNO na dobrą godzinę. Ale najbardziej męczące jest odkładanie telefonu. Jak już sprawdzę kilka razy ten budzik, to pasuje gdzieś położyć telefon. Zawsze kładę go na półce na moim łóżkiem. I kładąc go muszę po kilka razy sprawdzić (wymacać ręką z każdego rogu półeczki) czy aby NA PEWNO leży tak, że w nocy nie spadnie mi na głowę (to już jest totalna głupota). Takich przypadków jest mnóstwo i nie są one jednorazowe. Dosłownie wszystko zaczynam kilka razy sprawdzać, by mieć pewność. To straszliwie męczące. Ale mam to tylko w domu- poza nim nigdy nie dopada mnie coś takiego. Poza tym np. jak się modlę i np. proszę Boga, by moi rodzice szczęśliwie dotarli dziś/jutro do celu długiej podróży i powiem to nie myśląc o tym dogłębnie, tylko tak powierzchownie, to muszę powtórzyć. Ale jak powtórzę, to myślę, że teraz to jakby "od-powiedziałam", czyli anulowałam. Musze więc powiedzieć jeszcze raz. I w wielu sprawach tam mam. Często się modlę i mam taką manię, że mimo przeciwności muszę pomodlić się stałym, długim "zlepkiem" modlitw, a oprócz tego modlić się z siebie, bo gdybym pomodliła się tylko od siebie własnymi słowami, choć nie wiem jak długo, to panicznie bałabym się, że komuś z mojej rodziny stanie się coś złego. Wydaje mi się, że jeśli zapomnę się pomodlić, to coś złego się stanie. Warto tu chyba zaznaczyć, że kiedyś byłam otwartym i bardzo wesołym człowiekiem. Ale to kilka lat temu. Teraz jestem zamknięta, niewiele o sobie mówię, wszystko zachowuję dla siebie, duszę w sobie wszystkie uczucia choć czasami mam ochotę wszystkim o nich powiedzieć. nikt nie ma najmniejszego pojęcia co się we mnie dzieje. Na dodatek ostatnimi czasy (jakieś pewnie ponad pół roku) jestem ciągle przygnębiona, smutna. Gdy przypomnę sobie jak jeszcze stosunkowo do niedawna byłam takim wesołym, roześmianym człowiekiem, wszyscy uważali mnie za zawsze wesołą i promienną dziewczyną, to przygnębia mnie to jeszcze bardziej. Jestem też strasznie nerwowa. Wszystko ma być zrobione na "już", najlepiej żeby było zrobione zanim jeszcze komuś o tym mówię, by to zrobił. Ale najbardziej męczącą i najbardziej uciążliwą i nasiloną "manią" jest to moje "NA PEWNO". Czuję się nienormalna. Myślę jednak, że mi niepotrzebne są leki i terapie. Wiem, że gdybym miała tego kogoś obok, gdybym znalazła swoją drugą połówkę, to prawie wszystko by ustało. Z całego serca, całą sobą pragnę miłości. Mam wspaniałą, szczęśliwą, kochającą się rodzinę, w której każdy troszczy się o każdego i miłości rodzinnej mi nie brak- mogłabym nawet oddać trochę innym, którzy tego potrzebują, a mi jeszcze by mnóstwo zostało. Przez moje napady złości (np siedząc udrapie mnie metka od bluzki i już jestem wściekła, choć przed chwileczką byłam spokojna i takie inne pierdoły za przeproszeniem) mój kontakt z rodziną staje się ostatnio dziwny. Niby taki sam, ale wszyscy widząc, że jestem spokojna, zaczynają mnie unikać, żeby mnie coś nie rozzłościło- oczywiście nie przesadnie, ale odczuwam to chyba, bo nie chcą, bym znowu była wściekła i smutna. Choć cały czas jestem tak naprawdę smutna. Ja potrzebuję miłości chłopaka. Nie szukam chłopaka na siłę, zresztą praktycznie wcale go nie szukam. Na przykład jestem zakochana od prawie 2 lat już w pewnym chłopaku. Dobrym i sympatycznym zresztą- moja przyjaciółka chodziła z nim kiedyś do klasy. I nie odważę się do niego zagadać, np na gg, dlatego, że od razu wiem, że mnie wyśmieje. Mam niskie poczucie własnej wartości. Wiem, że jestem inteligentna i wszyscy mówią mi, że jestem ładna, ale ja czuję się taka paskudna! Ubieram się w ładne, fajne ciuchy, mam śliczne włosy, ale czuję się taka paskudna, że nawet do tego chłopaka nie zagadałabym, bo ubzdurało mi się, że on pomyślałby sobie, że co ja taka w ogóle od niego chcę, że niemal ulitowałby się nade mną. A tego bym nie zniosła. Chociaż on tego by nie zrobił- to wiem. Wiem też, że mam bardzo bogate wnętrze, że jest o czym ze mną rozmawiać, że potrafię wysłuchać i naprawdę dobrze poradzić, że jestem wewnątrz kimś, nie jestem pusta. A mimo to... Przepraszam, że takie długie wyszło- chciałam napisać tylko o moich maniach, a wyszło takie zwierzenie... Miała to być prośba o radę, a teraz czuję, że chyba już nie potrzebuję rady. W miarę jak pisałam, to pisałam coraz bardziej sercem. Uporządkowywałam sobie myśli. Pisałam, co mi przez głowę przechodziło. Przepraszam, że to takie nieuporządkowane, chwilami straszliwie chaotyczne. Ale pierwszy raz wychodzi to wszystko poza mnie, pierwszy raz o tym mówię- dotychczas wszystko to było tylko i wyłącznie we mnie, nikt nie miał o tym pojęcia... Dziękuję.
×