Dołączyłam do Was niedawno. Przeczytałam, ile się dało. Nigdy nie próbowałam popełnić samobójstwa, ani nie uważam się za osobę chorą na depresję. Ale o samobójstwie myślę często, a stany załamania mam nagminnie. I straszliwie mocno chciałabym, aby to wszystko mi minęło, straszliwie chcę być w końcu szczęśliwa. Sytuacje, które spotykają mnie w życiu codziennym są albo dramatami (tata zginął w wypadku, po dwóch latach najbliższa przyjaciółka, dwa lata temu przyjaciel), albo problemami, z którymi ciężko jest się zwyczajnie pogodzić. ( rodzina najbliższa nie utrzymuje ze mną kontaktów, żeby nie musieć pomagać mi finansowo). Trudno mi utrzymać pracę - jestem osobą, która nie toleruje chamstwa i wyzysku, dlatego rezygnuję, gdy trafi się przejaw któregoś z tych zachowań. Nie potrafię inaczej - oczywiście, gdy już wyczerpię każdy możliwy arsenał walki z tymi cechami.
Jestem jednocześnie bardzo silna psychicznie, bo nadal potrafię się śmiać, choć w moim życiu nie mam niczego na czym mogłabym się oprzeć: brak rodziny, brak pracy, długi, związek z chłopakiem, który mnie utrzymuje, ale który mnie nie szanuje - bo mnie utrzymuje, więc ma "władzę". Ale jednocześnie jestem słaba, bo każda krytyka, złe słowo potrafi mnie załamać. Chciałabym popełnić samobójstwo, ale zwyczajnie boję się śmierci - i to nie dlatego, ze tam może być gorzej, ale dlatego, że jak sobie pomyślę, że Bóg / Anioł / ktokolwiek tam jest mówi mi na powitanie: " no i co narobiłaś? Jutro miałaś wygrać 10 milionów w toto lotka, a za rok wyszłabyś za mąż, za 10 lat miałabyś szczęśliwą rodzinę i dożyłabyś w szczęściu do 80-tki" to mnie po prostu szlag trafia na samą myśl i znowu próbuję walczyć o lepsze jutro.
Najgorsze jest to, że nie mam pomysłu, jak walczyć z moimi słabościami- w ogóle zastanawiam się, czy powinnam walczyć - bo przecież każdy ma gorsze dni i każdy z ludzi miał w swoim życiu ciężkie okresy - czytałam mnóstwo biografii i historii ludzi, którzy byli na dnie, a jednak wyszli z tego i ułożyli sobie życie.
Myślę też o tym, jak bardzo krytyka ludzi najbliższych potrafi wykończyć psychicznie i wyzerować poczucie własnej wartości. Nigdy mnie za nic nie chwalono, krytykowano najdrobniejsze uchybienie, każdy mój wybór. W szkole średniej, na studiach byłam najlepsza - ale moja matka uważała, że to żaden sukces. Byłam bardzo atrakcyjną fizycznie osobą, ale mama zawsze potrafiła coś znaleźć - a to kolor bluzki, a to że buty na obcasie - bo i tak jestem wysoka (176), ciągle i ciągle. W domu to samo - za bardzo grzejesz, za często się kąpiesz, za drogi krem ( dostawałam stypendium naukowe i pracowałam w radiu - od 20 roku życiu nie dostałam na nic ani grosza) itp itd. A ja patrzyłam na moich znajomych, którzy prześlizgując się z klasy do klasy, czy z roku na rok - wyjeżdżali na wakacje w nagrodę - a ja siedziałam w domu - i szukałam kolejnej pracy dodatkowej, żeby mieć na własne wydatki - zimowa kurtka, czy buty. I nie dlatego, że nie było w moim domu pieniędzy. Były, ale nie dla mnie.
Chciałabym przestać myśleć o przeszłości i jakoś podnieść się z tego, ale jak tylko jest trochę lepiej - zaraz bum w głowę. Ostatnio dostałam wezwanie do sądu, żebym zrzekła się praw do mieszkania, w którym spędziłam całe dzieciństwo - odziedziczyłam część po zmarłym tacie. I przepisała swoją część na moją mamę. Tak po prostu. A ja nie wiem, co to znaczy, po co to. Nie mam męża, pracy, to mieszkanie - a właściwie meldunek w tym mieszkaniu to wszystko, co mam. Jak się zrzeknę - to niech mnie wymeldują, chłopak mnie zostawi - i wyląduję na ulicy.
chciałabym umieć z tym walczyć, chciałabym umieć przestać się tym przejmować a po prostu powiedzieć "nie", zamknąć sprawę i iść dalej. Znaleźć siłę, żeby pozwolić sobie na słabości i natychmiast rozwiązywać problem, a nie rozpamiętywać, zamartwiać się, płakać i użalać się, jacy to wszyscy dookoła są podli dla mnie. Jestem dupa wołowa, ot co.