Skocz do zawartości
Nerwica.com

liverrys

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez liverrys

  1. Myślę, że Twój lekarz rodzinny powinien od razu zlecić badanie na poziom hormonów tarczycy - więc jak najbardziej zrób. Morfologia, TSH (tarczyca) oraz jonogram (poziom różnych pierwiastków w Twoim organizmie jak np. potas, magnez itp.) to są w zasadzie podstawowe badania, które powinienieś zrobić. Niedobór magnezu może tak rozregulować Twój układ nerwowy, że nerwica murowana. Jeżeli poziom magnezu wyjdzie w normie to i tak nie zaszkodzi dodatkowo się suplementować magnezem z witaminą B6, zwłaszcza że w Polsce poziom magnezu bada się w osoczu, a prawdziwe niedobory mogą być komórkowe - ja np. zawsze mam magnez w dolnych granicach normy, a mam wszystkie podręcznikowe objawy niedoboru więc łykanie magnezu jest u mnie na porządku dziennym :) Jeżeli ataki minęły, tomografia jest w porządku a derealizacja została to raczej na 99% nerwowe. Domyślam się jakie to nieprzyjemne, ja mam derealizację tylko przy atakach paniki a i to nie zawsze. Od jak dawna chodzisz na terapię? Być może coś co spowodowało rozwój nerwicy nadal jest obecne w Twoim życiu i dlatego objawy się utrzymują?
  2. hej norbi725369 - czy miałeś robioną pełną diagnostykę w celu wykluczenia choroby somatycznej? Jeżeli miałeś i wyszło, że wszystko jest okej i Twoja terapeutka mówi, że to nerwica to pewnie tak właśnie jest :) Nerwica może dawać naprawdę PRZERÓŻNE objawy.
  3. paulina_91 - z tego co mówiła mi moja psychoterapeutka zaburzenia nerwicowe mają paskudną tendencję do nawrotów. Mówisz, że między Tobą, a mężem jest wszystko w porządku - być może jest coś innego w Twoim życiu co sprawia, że czujesz jakiś przewlekły dyskomfort psychiczny i to powoduje nawrót dolegliwości. A może zdrada była dla Ciebie tak dużą traumą, że jeszcze sobie z nią nie poradziłaś? W takim przypadku pewnie dobra była by rozmowa z zaufanym psychologiem, a może potrzebujesz po prostu więcej czasu. *** Zdecydowałam się napisać na forum, bo czuję się okrutnie samotnie. Moi bliscy mają mnie totalnie dość i w zasadzie dziś usłyszałam, że tak naprawdę nie chce być zdrowa i że powinnam się wziąć w garść. Generalnie nawet ich rozumiem - ciężko się żyje z tak dysfunkcyjną osobą jak ja, co we mnie powoduje dodatkowo wielkie poczucie winy, co pogłębia ogólny nienajlepszy stan. Mam obecnie trzeci "rzut" nerwicy wegetatywnej z silnym podłożem lękowym i zachowaniami hipohondrycznymi. Jestem dopiero w trakcie pełnej diagnostyki w celu wykluczenia choroby somatycznej, więc nie mam 100% pewności że to nerwica, ale biorąc pod uwagę moje poprzednie doświadczenia i to co działo się w moim życiu w ciągu ostatniego roku mnie samą przekonuje, że moje dolegliwości mają podłoże nerwowe. Pierwsze zaburzenia nerwicowe pojawiły się u mnie w wieku 6 lat pod postacią bardzo silnych natręctw myślowych, wywołujących silny lęk i niemożność zasypiania. Zdiagnozowano u mnie wówczas tachykardię, która nie ma wyraźnej przyczyny (brak jakiejkolwiek wady serca itp) i po otrzymaniu beta-blokerów objawy ustąpiły. Choroba powróciła sześć lat później pod postacią silnej fobii przed wymiotowaniem i nieustającymi mdłościami, także bez przyczyny somatycznej. Rozpoczęłam wtedy trwającą 5 lat terapię, po pierwszym roku jej trwania objawy ustąpiły, ale kontynuowałam ją z powodu trudnej sytuacji rodzinnej, której nie mogłam zmienić, a którą psychoterapia pozwalała mi znosić. W wieku 17 lat, już po zakończeniu terapii zdiagnozowano u mnie dystymię, z którą funkcjonuje już 6 lat. Moi rodzice sprzeciwili się leczeniu farmakologicznemu (bo w zasadzie "dawałam radę"), a ze względu na zmianę miejsca zamieszkania przerwałam terapię i nie chciałam zaczynać jej od nowa z kimś innym. Dziś widzę, że był to duży błąd. Moja jakość życia była znacząco obniżona, mnóstwo rzeczy zaniedbałam (włącznie z samą sobą) i ogólnie byłam postrzegana jako osoba wiecznie smutna, jednakże sprawiedliwie trzeba oddać moim rodzicom, że faktycznie funkcjonowałam, raz lepiej, a raz gorzej, a ponieważ nie mówię często o swoich odczuciach - być może nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, jak kiepsko się czuję. Wszystko pogorszyło się stopniowo rok temu. Mój wieloletni chłopak wyjechał do pracy za granicę, moi rodzice się rozstali, a ja ze względu na słabe umiejętności komunikacyjne i dość pesymistyczną osobowość nie mogłam się pochwalić "rzeszą" znajomych, z którymi mogłabym spędzać czas. Zaczęła się u mnie ostra faza depresji z niewstawaniem z łóżka, totalnym zaniedbaniem, rzuceniem studiów i pracy - po konsultacji z moją terapeutką (telefonicznej) i po wizycie u psychiatry nie podjęłam decyzji o farmakologicznym "wspomożeniu się". Ciężko mi zresztą było podjąć jakąkolwiek decyzję. Terapeutka żywiła nadzieję, że jak zmienię sytuację życiową to powinno mi się poprawić. Wyjechałam więc za granicę, do chłopaka, z którym już przed wyjazdem przeżywaliśmy niemały kryzys. Faktycznie, pierwszy miesiąc był dużo lepszy - miałam jakiś taki napęd i dużo energii, chociaż zrobiłam się też nienormalnie płaczliwa. Stres związany z emigracją i fakt, że mój przyjazd niewiele poprawił między mną i chłopakiem, niestety dały mi się we znaki w drugim miesiącu mojego pobytu za granicą - bardzo silny rzut nerwicy z okropnymi somatycznymi objawami, dwukrotny pobyt na tamtejszym SORze (płatny i to sporo co mojego chłopaka wytrąciło z równowagi zupełnie), ataki paniki i bezsenność. Mój chłopak zapakował mnie więc do samolotu i wysłał do Polski, żebym się "tu wyleczyła", a w Polsce przejęła mnie moja mama, która twierdzi, że moje jazdy ją wykończą i różnie inne ciekawe rzeczy, których tu nie przytoczę :) Paniczny lęk nieco odpuścił, bo jednak jestem w domu i w ojczystym kraju, jednak objawy się utrzymują, a strach mam nawet przed pozostaniem samej w domu, a co dopiero przed wyjściem. W poniedziałek zgłaszam się do psychiatry i w miarę możliwości na psychoterapię. Nie wiem po co tu napisałam - chciałam chyba poczuć, że nie tylko ja tak mam :) Będę zdziwiona jeżeli w ogóle ktoś to przeczyta! :)
×