Skocz do zawartości
Nerwica.com

qarol

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez qarol

  1. Np odnośnie jakich sytuacji tak mówi? Na przykład odnośnie takich sytuacji, że kiedy mała się urodziła byłem bardzo zaangażowany emocjonalnie, oprócz tego że bardzo dużo po prostu "przy nich robiłem" - bardzo długo prawie wszystko robiłem, zaś później zacząłem się emocjonalnie wycofywać - przestałem mówić żonie że ją kocham, przytulać Dziecka zaś nie wspieram w rozwoju. Dla dwulatka przecież włożenie samej kurteczki to ogromny sukces a ja tego wręcz nie dostrzegam, żona prosi mnie żebym chwalił córkę, był dla niej miły i naturalnie okazywał jej swoje uczucia - a ja robię się coraz chłodniejszy i zamknięty - jak moja matka. Mam też wrażenie, że wiem, że od matki nie dostanę już tego co straciłem i co ona zaniedbała - choć boli mnie to bardzo to próbuję chyba przelać to na dziecko - żeby chociaż dla wnuczki była kochającą babcią, ale jej to chyba nie w myśl. Mam teraz okres dodatkowo ciężki, za trzy tygodnie młoda skończy dwa latka i wszystko wskazuje na to, że babci na urodzinach nie będzie "bo jest obrażona". Bardzo mnie boli kiedy widzę z jaką troską i miłością z moją córką obchodzi się cała rodzina mojej żony, jest mi przed nimi nawet wstyd za moją matkę Mam 32 lata, mam ustatkowane życie, żonę, dziecko - a czasem zdarza mi się przez to płakać. Wczoraj wieczorem wyjąłem zdjęcia na których jestem ja i ona, z dzieciństwa. Na wszystkich ona z odwróconym wzrokiem, zła albo nie zadowolona. Ja - jako kilkulatek smutny albo zamyślony. Ani jednego zdjęcia z uśmiechem, k*** miałem ochotę je spalić !!!
  2. Witajcie Pewnie było już o podobnych sprawach, ale ja też chcę kilka słów o tym powiedzieć, choć nie bardzo wiem jak zacząć, żeby miało to sens i trzymało się kupy. Pochodzę z toksycznego domu, gdzie rodzice żyli obok siebie. Ojciec - "Piotruś Pan" nigdy nie był odpowiedzialny, nie dorósł. Całe wypłaty wydawał na swoje "pasje", nauka i wychowaniem dziecka nie interesował się ani troszkę, co skutkuje tym, że nie mam wzorca ani mężczyzny ani ojca. Matka z kolei - wieczna cierpiętnica, przyjmująca takie życie z pokorą, gotująca, sprzątająca, zajmująca się całym domem. Niestety nie potrafiła się w ogóle postawić swojemu mężowi, czegokolwiek od niego wymagać. Przez to zupełnie zaniedbała wychowanie - nie mówię nigdzie że tylko matka jest odpowiedzialna za wychowanie, ale - w zasadzie oboje rodzice mieli moje wychowanie w poważaniu, choć - uważali sie za "dobry dom" w którym powinienem był wyrosnąć na porządnego człowieka. Tak się nie stało. W szkole zamykałem się w sobie, dostawałem tylko kary za złe oceny lub wagary, jednak nigdy nie otrzymywałem wsparcia, pomocy. Zawsze "nauka to był mój obowiązek" i "nikt mi w tym nie będzie pomagał". Żyłem w dziwnej izolacji, kiedy ostatnio przeglądałem zdjęcia z dzieciństwa odnajdywałem na nich "dziwne rzeczy". Moim rodzicom nigdy (tak wynika z tych zdjęć) nie przeszkadzało palenie i picie alkoholu w mojej obecności, nigdy nie dbali o to, żeby był choć trochę podobny do swoich rówieśników - w zasadzie o wszystkim usiłowali decydować "za mnie" - jak mam się ostrzyc, jakie nosić spodnie i buty, jak w jaką pogodę ubrać. Nigdy nie było mi dane dokonywać samodzielnych wyborów, więc konsekwencje były dla mnie czymś obcym. Wybrali za mnie nawet technikum do którego mnie w efekcie posłali - bo tak było im wygodnie, bez żadnego uzasadnienia, uważali, że tak będzie najlepiej. Jak się jednak okazało nie interesowały ich ani zebrania ani moje oceny. Nie interesowało ich także moje zdrowie, na wielu fotografiach z dzieciństwa wyglądam dosłownie jakbym uciekł z obozu zagłady - nogi i ręce chude do kości, wystające żebra, napuchnięty brzuch. Kiedy niedawno znów znalazłem takie zdjęcie - przeraziłem się. Dziś prawdopodobnie pokutuję za to problemami z tarczycą, chorą wątrobą i śledzioną, problemami z psychiką. Samoocenę i poczucie wartości gdyby można było oceniać w skali punktów - oceniłbym ujemnie. Na szczęście udało mi się uciec od nich i usamodzielnić, wyjechałem do innego miasta za zarobione pieniądze (tak, pomimo, że moi rodzice nie byli biedni to ja musiałem zmienić technikum dzienne na wieczorowe bo moi rodzice nie mieli ochoty mnie utrzymywać - nie byłem wyrodnym synem, zastrzegam, choć pewne błędy wieku młodzieńczego popełniałem). Dzięki temu, że zamiast uczyć się, marząc o studiach - ledwo ukończyłem technikum i liceum, jednak matury nie zdałem, bo nie potrafiłem godzić pracy z nauką (pracowałem fizycznie, bo tylko taką pracę mogłem znaleźć). Po pewnym ustabilizowaniu się w nowym miejscu, z rodziną starałem się utrzymywać w miarę normalny kontakt choć tak naprawdę była to pozorowana gra z ich strony, udało mi się założyć rodzinę, zaś kilka lat po moim wyjeździe moja matka rozwiodła się z ojcem i wyprowadziła od niego do swojej siostry. Ja znalazłem "swoją obecną żonę", mamy córeczkę, i - pomimo różnych problemów jakie dotykają chyba większość rodzin - prowadzimy w miarę udane życie. Boli mnie najbardziej to, że moja matka (na ojca nawet nie liczę, jego interesują tylko jego przyjemności, w zasadzie nie mam z nim żadnej więzi emocjonalnej bo "nigdy go nie było"). w ogóle nie interesuje się wnuczką. Córeczka ma dwa latka i cała rodzina mojej żony jest w niej dosłownie zakochana. To tacy "prości" ludzie którzy uważają, że najlepiej jest kiedy rodzina żyje blisko ze sobą, jednak daje sobie "pole do odpoczynku" i wzajemnie sobie pomaga. Babcia bardzo nam pomaga, opiekuje się wnuczką kiedy my pracujemy z pomocą innych domowników, często też spotykamy się w weekendy, pomagamy sobie wzajemnie w różnych obowiązkach i zajęciach domowych - ja teściowej zrobię zakupy, ona czasem ugotuje małej jakąś zupkę albo kupi ubranka (co poradzę, że lubi - nikogo nie namawiamy). Najważniejsze dla mnie jednak jest po prostu to, że się małą interesują, że ją Kochają!. Ze strony swojej matki i ojca tego nie mam. Co prawda mieszkamy w innych miastach, ale żadne z nich nie raczyło ani razu przyjechać do nas z własnej woli (kilka razy zapraszałem oboje, jednak przyjechała tylko matka. Zawsze też musiałem pokrywać wszystkie koszty jej przyjazdu - bilety, nawet kupować jej papierosy albo "w jej imieniu prezent dla małej", ojciec nigdy nie raczył). Kilka razy chcieliśmy pojechać do nich, ale nigdy nie mieli warunków, nie mieli czasu albo "pieniędzy". Raz się udało, ale wtedy to też my musieliśmy utrzymywać się u nich sami. Dziwne. Moja matka nigdy nie zadzwoni, nie zapyta co u małej. Nie odwiedza jej tłumacząc się brakiem czasu albo sił, jednak ze swoim nowym partnerem bardzo często wyjeżdża na weekendy, na ferie zimowe lub letnie i wiem, że interesują ją sprawy jego dzieci. Nie wiem, może jestem roszczeniowy, choć - życie bardzo nauczyło mnie samemu pracować na wszystko - ale mnie po prostu wciąż bardzo brakuje miłości mojej matki, jej serdeczności. Nigdy nie była dla mnie ciepła, nigdy nie miała czasu, zawsze kiedy prosiłem aby pomogła mi w nauce nie miała czasu. Może żyję w jakiejś toksycznej relacji z nią i powinienem się oderwać. Moja żona jest z kolei zdania, że te problemy z dzieciństwa teraz bardzo przenoszę na nasze małżeństwo i je tym kiedyś zniszczę.
×