Skocz do zawartości
Nerwica.com

Heimdall

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Heimdall

  1. Siema! Szczerze z Twojego posta można wywnioskować że masz bardzo niską samoocenę, to SLA które wymieniłaś jest pewne na 100%? Tzn. zrobiłaś badania kliniczne i lekarze stwierdzili Ci tę chorobę? Szczerze mówiąc to jeszcze nie słyszałem żeby ktoś sobie SM wywołał stresem i nerwami, przyczyny SM są nadal nieznane a nawet nie przypominam sobie żeby któraś z istniejacych hipotez zakładała wywołanie tej choroby przez takie emocje.
  2. Witam! Nerwicowiec lękowiec i hipochondryk, tak bym opisał się pod kątem tematyki tego forum :). Mój cel, powrót do normalnego życia (a nawet lepiej, do lepszego życia niż miałem przed rozpoczęciem rewelacji), i dotrę do niego choćby nie wiem co. Wymiana poglądów na tym forum to moja kolejna broń w walce z tym syfem. Pozdrawiam wszystkich, i zapraszam do dyskusji. Na początek wrzucam swoją historię: historia-mojej-nerwicy-w-toku-t48892.html
  3. Witam! Na wstępie powiem że z jednej strony kusiło mnie żeby zatytułować wątek jakimś krzykliwym wołaniem o pomoc typu "nerwica mnie atagujeee pomocy hilffeeee!!!", ale stwierdziłem że jeśli ktoś będzie chciał to przeczytać to i tak przeczyta. Ale do rzeczy moja historia wygląda następująco. Na coś w rodzaju nerwicy cierpiałem od lat. Moja cała rodzina to chyba nerwicowcy, w szczególności mój ojciec po którym mam wiele cech charakteru. Ciągłe kłótnie moich rodziców w moim dziećiństwie przyzywczaiły mnie do życia w ciagłym stresie. Co prawda nie było fizycznych patologii, żadnego bicia, chlania ale jako że jestem osobą dosyć wrażliwą wszystkie awantury strasznie przeżywałem. Do tego niestety jestem jedynakiem. Do tego między czasie doszedł mój dosyć burzliwy pierwszy związek który bardziej polegał na rozwiązywaniu problemów rodziny mojej dziewczyny niż cieszeniem się sobą nawzajem. Z biegiem czasu pojawiły się bezsenności, nadpobudliwość (ale tylko negatywna, impulsywność, zmienność nastrojów itp.), brak chęci do życia (ale nie jakiś poważny, ogólnie radziłem sobie całkiem nieźle całe życie, obecnie kończę studia na dosyć renomowanym kierunku) i tak sobie trwałem. Po paru latach związku w dosyć nieprzyjemny sposób zostawiła mnie dziewczyna, tak nagle ni z dupy ni z pietruchy. Piłem wtedy chyba przez dziesięć dni non stop, aż powiedziałem dosyć i wybrałem się na psychoterapię (na którą chodzę do dziś nomen omen). Chodziłem sobie na tę terapię, bywało gorzej bywało lepiej, dużo się nauczyłem lecz większość rzeczy i porad nie chciało mi się wdrażać w swoje życie bo niestety cierpię na przypadłość że efekt czegokolwiek musi być tu i teraz, a te sposoby tego niestety nie gwarantują. Jakieś 2,5 miesiąca temu pani psycholog namówiła mnie na wspomaganie się lekami. Niechętnie, ale przyjąłem jej propozycje i udałem się do najbardziej renomowanego psychiatry w moim mieście. Dostałem asentrę, sulpiryd i xanax (doraźnie). Zaczłaem brać leki, ale odstawiłem po dwóch dniach. Czemu? Już tłumaczę. Takiego koszmaru psychicznego jeszcze w życiu nie przeżyłem. Pierwsza noc jeszcze była do wytrzymania, ale druga to był istny psycholski rollercoaster. Pojawiły mi się myśli samobójcze (które wcześniej miałem tylko wtedy kiedy moja była udowadniała mi w kłótni jakim zerem jestem), a czasami nawet chęć skrzywdzenia kogoś bliskiego (NIGDY czegoś takiego nie miałem wcześniej), ataki wewnętrznej agresji (musiałem się drzeć w poduszkę i ją boksować czasami xD). I po tych cudnych dwóch dniach mojego pokręconego życia - stwierdziłem "******le, nie biorę". Zadzwoniłem do psychiatry, opisałem co mi się dzieje to jedyne co mi powiedział że przy takich ubokach mam doraźnie wziąć sobie xanax (bitch pls). Ogólnie powiedziałem mu że odstawiam leki, i dam sobie radę z tym gównem w inny sposób. Niemal się na mnie obraził jak mu to powiedziałem, oczywiście nie onzajmiłem mu tego tak dosłownie jak tutaj to napisałem. Zadzwoniłem później jeszcze raz do niego to się trochę uspokoił i powiedział żebym je rzeczywiście odstawił jak źle na mnie działają i kontynuował psychoterapię. Tak też zrobiłem, ale niestety od momentu wzięcia leków w moim życiu się zmieniło dużo, bardzo dużo. Zmiany te są na lepsze i na gorsze, ogólnie to co teraz przeżywam opisałbym jako wewnętrzną batalię albo wojnę światową. Ale po kolei. Kompletnie minęła mi bezsenność. Nie było dnia w którym nie zasnąłem szybciej niż w 15 min kiedy wcześniej zabierało mi z godzine dwie albo wcale. Pojawiły mi się ciągłe drgania mięśni, przy zasypianiu często wierzgam jakąś kończyną albo częścią ciała. Dwa tygodnie po odstawieniu leków codziennie wybudzałem się z napadami paniki około drugiej albo trzeciej w nocy. Pojawiały się też wtedy te chore myśli o skrzywdzeniu siebie albo kogoś innego (ale tylko myśli, nie były to żadne urojenia, głosy itp. więc schizofrenia i psychoza odpadają na szczęście) ta wewnętrzna agresja itd. Po trzech tygodniach męczarni, upijaniu się melisą i walerianą nagle w sklepie dostałem koszmarnej tachykardii. Zaczęło mi się kręcić w głowie, myślałem że dostaje zawału. Musiałem wezwać karetkę, popełniłem błąd i na wstępie powiedziałem że cierpię na nerwicę to zmierzyli mi tętno i ciśnienie, po czym niezbyt uprzejmi sanitariusze dali mi hydroksyzynę i odprawili z kwitkiem, długo się nie zastanawiałem na drugi dzień i umówiłem się na badanie serca w najlepszej przychodni. Miałem EKG, EKG wysiłkowe i ECHO serca. Jak to pani kardiolog określiła "jest Pan zdrowy jak koń, proszę walczyć z nerwicą - serce ma pan dobre". Uradowany wyleciałem z przychodni, nagle mi objawy "kardiologiczne" ustąpiły - a między czasie pojawił się jeszcze ucisk w klatce piersiowej, ciężar przy oddychaniu (ale czysto wrażeniowy, wydawało mi się że mam duszności a tak naprawdę nie miałem problemów z oddychaniem). No ale oczywiście moja poprawa nie trwała długo, poszedłem na siłownię i na bieżni objawy znowu mnie zaatakowały i lęki wróciły jak z bicza strzelił. A jak EKG się myliło? Wszędzie piszą że wraz z wysiłkiem fizycznym objawy psychosomatyczne powinny ustąpić a mnie przybierają na sile, nie chce umrzeć na zawał itd. Różne dni miałem od tego czasu, czasem lepiej czasem gorzej, ale ogólnie cały czas w strachu przed chorobą wieńcową (i innymi oczywiście ciężkimi i śmiertelnymi chorobami). Między czasie zniknęło mi wybudzanie się w nocy i te natrętne koszmarne myśli (chociaż czasami wracają w chwili słabości ale już na pewno nie tak gwałtownie i przerażająco jak wcześniej), no i tak sobie trwałem z tym uciskiem klatki. Między czasie poszedłem jeszcze do neurologa, ale przeprowadziłem tylko rozmowę, sam stwierdził że jak na mój wiek (mam 24 lata) dostałem o wiele za silne leki i przepisał mi coś jeszcze lżejszego ale i tak sobie w myślach powiedziałem że tego nie biorę. Później poszedłem na terapię do kręgarza ale nie dała żadnych efektów, za to terapia powięziowa na którą też uczęszczam dała mi bardzo dziwne ale raczej pozytywne skutki. Obecnie byłem jeszcze u internisty z wieloma badaniami. Pokazałem mu wyniki badań krwi, nic tam strasznego nie wyszło leciutka neutropenia (między czasie miałem zakażenie liszajcem więc to prawdopodobnie od tego) no i TSH wyszło 2,9. Przebadał mnie też neurologicznie, miałem leciutkie mniejsze czucie po prawej stronie twarzy, na rękach i nogach takie samo po obu. Przepisał mi leki ktore dopiero zamierzam zacząć brać bo między czasie miałem pare imprezek mocno zakrapianych alkoholem które niestety średnio mi się udaly bo alkohol tylko nasila mi moje stany lękowe. No i powoli dochodzimy do momentu w którym teraz trwam. Moją zmorą niestety jest to że spędzam godziny wertując karty internetu szukając różnych chorób (tych najgorszych oczywiście) i mój traf padł na - stwardnienie rozsiane. Przeczytałem czym się charakteryzuje, i nie minęły dwa dni zaczęło mi mrowić w nogach (cały czas mam takie uczucie zmęczenia nóg tak jakby z takim łaskotaniem od wewnątrz, podobne uczucie miałem po dłuższym bieganiu), i co? Oczywiście atak histerii że może mam SM, sam teraz rozważam czy nie iść MRI (600zł, ale co mi tam zdrowie najważniejsze), ale pewnie jak nic na nim nie wyjdzie to sobie znajdę kolejną chorobę do zadręczania się. I tak trzeci dzień już mam to dziwne uczucie w nogach, im bardziej sie tym stresuje to mi się objawy psychosomatycznie nasialją. A dodam jeszcze że byłem na niekonwencjonalnym badaniu STRD i EAV, i rzekomo mi wyszło że coś nie tak jest z moimi jelitami (jakieś pasożyty i robaki). Zaproponowano mi jakąś naturalną terapię ale zastanowię się bo raczej z rezerwą podchodzę do tego typu rzeczy. Jutro są moje urodziny, mam nadzieję że będę się czuł w miarę dobrze, chociaż na razie siędzę przeżarty strachem że to jednak jakaś poważna choroba typu SM albo inny guz mózgu (nomen omen miałem robione MRI na głowę pare lat temu i nic kompletnie nie wyszło, ale wiem że to troche dawno temu było (z 6 lat temu). Do tego dochodzi ciągłe zmęczenie i braku chęci do życia. Cóż, niezła ściana tekstu wyszła. Jeśli wątek będzie cieszył się zaintersowaniem to będę go prowadził jak bloga, aż do momentu wyleczenia (który zakładam w końcu nadejdzie, może i jestem leniem ale jak się na coś uprę to do tego dojdę). W sumie to największy problem jaki mam to strach i lęk że moje objawy somatyczne nie są efektem nerwicy tylko jakiegoś poważnego schorzenia. Mimo że wszystko wskazuje na to że to od nerwicy (jaja zdrowotne od momentu wzięcia leków, obciążenie genetyczne (cała rodzina neurotyczna), inne objawy niewpisujące się w jeden szablon chorobowy) to zadręczam się cały czas tą hipochondrią i nie bardzo wiem jak sobie z tym radzić. W ogóle dziwna sprawa z tymi lekami, na wszystkich działają uspakająco wyciszająco a na mnie wręcz przeciwnie, brałem je co prawda tylko dwa dni, ale mam wrażenie jakby uwolniły ze mnie coś co się kumulowało w mojej głowie przez lata. Zapraszam do dyskusji, uwag, porad i pytań :).
×