Skocz do zawartości
Nerwica.com

zwii

Użytkownik
  • Postów

    15
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zwii

  1. nie miewałem takich stanów... nawet zimą potrafiłem sie z wszystkiego cieszyc. sadze ze jak by było lato to było by mi łatwiej. jestem na skraju załamania. rozmyslam czy nie skonsultowac z lekarzem szpitala
  2. Witam ponownie. Od 3 dni koszmar... Powróciło to głupie myślenie i derealizacja. Na dodatek jestem na wszystko obojętny i czuje jak by mi ktoś wszystko ze środka wyrwał i wpuscił do klatki... Nie czuje emocji, wszyscy koledzy są mi obojętni. Boje sie ze strace kontakt z rodzicami i dziewczyną ;( [ Dodano: Dzisiaj o godz. 3:48 pm ] Kiedy to cholerstwo mnie zostawi ! Lekarz powiedział, że jak ten Seronil mi nie pomoze w ciągu 2-3 tygodni. To zmieni mi lek. Dostałem do tego jeszcze pół tabletki Rispoleptu przed snem. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 3:48 pm ] Kiedy to cholerstwo mnie zostawi ! Lekarz powiedział, że jak ten Seronil mi nie pomoze w ciągu 2-3 tygodni. To zmieni mi lek. Dostałem do tego jeszcze pół tabletki Rispoleptu przed snem. Martwie się, bo na tym Rispolepcie jest napisane, że to lek na schizofrenie...
  3. Witam wszystkich. Jutro minie 3 tydzień od początku mojego leczenia. Czuje się nieco lepiej. Mogę powiedzieć, że poprawiło się o jakieś 30-40%. A uważam, ze i tak człowiek będzie szczęśliwy gdy wróci do siebie. Do tych 100%. Na razie staram się nie myśleć o tym. Ale często są rozkminki co ja tu robie. Albo czy to nie sen. Chyba się przyzwyczaiłem do tego. Aktualnie potrafię sie skoncentrować na innych czynnościach i o tym nie myśleć. Nie mniej jednak w drodze do szkoły i ogólnie na ulicy mi się to nasila. W domu już nie tak bardzo jak jakieś dwa tygodnie temu. Teraz troszkę patrze na to inaczej. Gdzieś tam w środku pojawiła sie nadzieja ze wyjdę z tego. Ale taka bardzo mała. Najbardziej boje sie tego jak to minie. To nie wiem czy sobie poradzę. Chce już z tego wyjść i życ jak wtedy. Tylko nie wiem czy to nie pozostawi jakiegos wielkiego urazu w mojej psychice. Zastanawiam się też. Czy te leki do konca jeszcze nie zadziałały. A jesli zadziałają to kiedy.
  4. Wczoraj byłem na imprezie i jest w miarę wporządku. Czzuje ze z dnia na dzien jest coraz lepiej. Ale ciagle czuje niepokój. Dopiero teraz kiedy widze zmiany na lepsze. Mam nadzieje na lepsze jutro.
  5. Byłem u psychiatry i dostałem lek Seronil. Doktor stwierdziła, że mam zaburzenia lękowe na tle nericowym. Aktualnie staram się tym jak naj mniej myśleć i nawet olewać to, że gubię się w mieście. Biorę go dopiero pierwszy dzień. Sądze, że będzie działać dopiero po jakimś tygodniu. Od tamtej pory czuje się troszke lepiej :/ Oddałbym prawie wszystko za to aby cofnąć czas. Ale nie da się niestety.
  6. ale w jakim celu mam wyjeżdżać ? nie przesiaduje z kumplami którzy jarają. siedze całe dnie w domu i czekam do upragnionej środy. w poniedziałek będę miał jeszcze tomografię, aby sprawdzić czy nie ma żadnych nieprawidłowości.
  7. Dziękuje za wielkie słowa :) Jak na razie, to żyję środą. Tym psychiatrą. Ale co będzie dalej to sie okaże. Ojciec też mi to mówił co ty mi mówiłaś...
  8. Nie jestem egocentrykiem, który widzi tylko swój problem. Ciesze się, że jest takie forum. Ludzie dzięki swoim doświadczeniom życiowym mogą podnieść innych na duchu i dać im jakąś nadzieje. Każdy ma problemy. Nie ulega to żadnej dyskusji. Przynależąc do takiego forum mamy sobie pomagać :) Fajnie jest żyć ze świadomością, że jak wrócisz od lekarza i lekarz coś oświadczy. Możesz napisać na forum dzieląc się tym, a jednocześnie pomóc innym. Sądzę, że ludzie którzy nie mają bliskich. Którym mogliby powiedzieć o swoim problemie. Albo nie mający wewnętrznej odwagi, aby pójść do lekarza i zwierzyć mu się ze wszystkiego co cię trapi. Zwariowaliby sami ze sobą. Łatwiej jest napisać o własnym problemie nie patrząc sie komuś w oczy. Dlatego forum to świetna alternatywa dla takich ludzi. Sam lubię pomagać innym. Ale teraz nie potrafię sobie pomóc. 3 tydzień nie mogę sie dostać do lekarza. I nie wytrzymuje sam ze sobą. Lepiej mi jak wam o tym piszę...
  9. W szkole idzie. Ale nie mam poczucia realności tego co mnie otacza. Jak już powiedziałem, cały czas towarzyszy mi derealizacja. Robie coś w domu i zastanawiam się czy to prawda. A nie myśleć to ciężko.
  10. Ale wierzcie mi. Ciężko żyć z tą świadomością, że jest coś nie tak. Nie wiesz co ci jest i twoją obsesją staje się pomoc. Szukanie w necie i sprawdzanie czy jest ok. Wstaje dziś rano i zonk. Niby wszystko ok ale znów jakieś cholerne lęki. Próbuje zasnąć idę spać wchodzi ojciec i serce w gardle. Stałem się podatny na wszelkie impulsywne sytuacje. Jedyne co mnie trzyma to właśnie ona i rodzice. Sam bym chyba wykorkował. Sądzicie, żebym poszedł do tego psychiatry w środę ? Co jeśli będzie chciał mnie umieścić w szpitalu ? Mam się sprzeciwiać ?
  11. Wyprzeliście mnie na duchu. Teraz wiem, że nie jestem sam. Najgorsze jest popadanie w te skrajności, że nie jest tak jak było. Poczucie ogólnej inności i smutek Nieumiejętność okazywania i poczucia radości życia Ja chyba tez powoli się przyzwyczajam do tego stanu. Niedorzeczne jest to, że jak niby świadomie wiem co mam robić. Ale jak np idę do garderoby wziąć odkurzacz, aby poodkurzać pokój. A w drodze nie jestem tego świadom. Dziwne... W ogóle widzę same zmiany. Niemiłe jest też to, że wydaje mi się że nie żyje. Właściwie takie złudzenie. Jestem na poczcie i rozmyślam czy to prawda. Podtrzymuje mnie to na duchu, ze potrafię przeprowadzać obszerne i rozmowy między ludźmi jak dawniej. Nadal to wszystkich denerwuje :) Przynajmniej to nie jest zmienione... Miałem tez kumpla księżyka w klasie. Mówili na niego zawiecha, bo zawsze odpowiadał z dużym opóźnieniem. Przez pierwsze dwa lata gimnazjum palił codziennie i miał problemu z nauką. W trzeciej klasie odstawił i inny człowiek. Zwiechy nadal miewa, ale przynajmniej nie takie długie. Ja na szczęście nie mam zawiechy i potrafię odpowiadać bez spóźnienia :) Nigdy tez nie zastanawiałem się nad potrzebą istnienia. Jestem np u lekarza i nie czuje tego że tam jestem. Wydaje mi się, że wydaje. Potrafię pisać tu z wami i odpowiadać komuś w domu. Ale nie ma tego poczucia bytu. Nie wiem czy to derealizacja , czy znów jakieś inne urojenie. A być może robi się dobrze. Nie sądzę, że by to był jakiś defekt. Dragów nie brałem nigdy nałogowo. Alkohol rok temu piłem często. Też nie nałogowo. Po prostu lubiłem się najebać często do nieprzytomności na imprezach. Wtedy po czasie i odstawieniu, zauważyłem różnicę w moim rozumowaniu i koncentracji. Papierosy paliłem przez rok i rzuciłem. Teraz jak z mamą mamy dołki to sobie z nią popalam. Chyba z nerwów. Nie wiem sam. Od początku tego roku pije bardzo sporadycznie. Jedno dwa piwa na imprezie. Mottem zabawy na domówkach nie jest już alkohol. Wcześniej potrafiłem sam wypić 0,5l i jeszcze chodzić :) Lubie teraz być trzeźwy i po prostu czysty :) Lepiej mi się wtedy myśli i mogę sie skoncentrować na wszystkim i dojść do ideału. Generalnie jestem perfekcjonistą. Niestety mając zamiar palić to gówno, nie zdawałem sobie sprawy, że może wyrządzić mi to taką krzywdę. Przepraszam, że tak się użalam. Ale może wy też macie takie paranoje jak ja. Martwi mnie to, a przynajmniej wy mi nie gadacie (jeszcze), że się powtarzam. Jak mówią mi to bliscy. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 6:22 pm ] Ogólnie moi teraźniejszym hobby jest użalanie się nad sobą. I doszukiwanie się inności. Ale niestety to mi się daje tak we znaki, że ciężko mi myśleć o czymś innym. Cieszyłbym się chyba bardziej z urazu fizycznego. Niż zjebaniu mojej psychiki. Najgorsze kiedy człowiek nie czuje się sobą Odechciewa mu się żyć. Ale jak wstaje rano, to myśli że będzie lepiej. I tak żyje z dnia na dzień.......
  12. Może to wszystko to autosugestia ? Moze po prostu sobie to wszystko wmawiam ? Bo jak czasami uda mi sie cos robic i o tym nie myslec. Ale tutaj włącza sie błędne koło. Jak nie mysle, to zastanawiam sie czy to prawda... Nie ulega wątpliwosci ze coś mi dolega. Oszaleje jak sie nie dowiem co mi jest. Uszkodziłem sobie banie ? Czy mam raczej jakąś nerwice czy depresje ? Sam juz nie wiem. Czasami próbuje sobie wmówić, że to depresjai wtedy jest ok. Żyję nadzieją, że wyjde z tego i będzie wporządku. Ale jak jestem sam i ogarnia mnie lęk, to myśle ze uszkodziłem sobie mózg i wogóle. Ale wtedy przychodzi ktos i cos odemnie chce i jest ok. W każdym razie, odczuwam moje poczucie innosci
  13. Obwiniam sie cały czas. Wczoraj sie zatrułem jakimiś kotletami i wymiotowałem przez całą noc. Teraz znów wraca mi to cholerstwo. Siedzę i pisze i wpadam w jakieś skrajności i wątpliwości czy tu jestem itp. Myślę cały czas, że to sen. Nie mam poczucia bycia. Nawet nie potrafię tego określić. Boję się, że tracę kontakt z rzeczywistością. Tak jakby to był sen. Jezu. Żyje nadzieją do środy. Nie mniej jednak boję sie wyroku. Ze zostanie mi to na całe życie. Jeśli chodzi o nadzieje. Postawcie się w mojej sytuacji. 3 tydzień mam taki stan. Jak można mieć nadzieje na lepsze życie?
  14. I co teraz ? Zapewne pójdę do szpitala ? Mówicie, że już nigdy nie będę sobą ? Nie wróci wszystko jak dawniej ? Codziennie mam jakieś koszmar. Może są to urojenia na tle nerwicowym albo depresyjnym ? Sam już nie wiem. Z dnia na dzień, wydaje mi się, że jest lepiej. Ale i wydaje mi się, że jestem inny i jest źle. Najgorsza jest ta Derealizacja. W środę psychiatra. Ciekawe co orzeknie. Sądzę, że pójdę do jakiegoś szpitala dla wariatów. I już w ogóle walnie mi na łeb. Jak mnie będą szprycować tymi lekami. Miał ktoś może "przysłowiową pustkę" ? Jak wy to definiujecie ? Mi się objawia to, ciągłym nie pokojem i tym, że nie potrafię jak dawniej skupić się na wszystkim. Mam tylko te cholerne myśli w głowie. I nic mnie nie interesuje.
  15. Witam. Nazywam się Łukasz i mam 16 lat. Mam straszny problem. Mianowicie zapaliłem 3 raz w życiu Trawkę. Pierwsze dwa razy były w porządku. Jakaś tam jazda śmiechy hihy i wszystko było tak jak sie należało. Pochodzenia towaru nie znałem. Sądzę, że były to jakieś słabe skuny. Pierwszy raz zapaliłem na początku tego roku. Następny na początku wakacji. I po nich na następny dzień czułem się super. A teraz 20 Listopada w sobotę. Czyli jakieś 2,5 tygodnia temu. Za trzecim razem paliłem w dość melancholijnej atmosferze i lekkim napięciu. Chciałem sie wyluzować po prostu. Tego dnia kumpel mówił ze towar jest bardzo mocny. Podobno jak palił to, to po 2 buchach był już nieźle klepnięty. Tego dnia mało jadłem. Przed wyjsciem zjadłem 4 kromki z majonezem bo lubię :) i jednego Mc Chickena. Byłem z dwoma kumplami i moją dziewczyną. Kumple wszyscy palili prócz mojej dziewczyny. Byłem nieco zły, dlatego bo inni kuple pojechali na imprezę i mnie nie wzieli. Później kilka buchów i było ok. Jakieś 4-5. Za 20 min wziąłem 3 ale bardzo mocne które długo trzymałem. I wtedy sie zaczęło... Było potwornie. Poszedłem po całej linii... Czułem jak kończy mi się życie. Na początku się śmiałem i było ok. Na pewno każdy z was słuchał nagrania Bodka o narkotykach. Ja z nudów często tego słuchałem na lekcjach WF. I wtedy cały czas to nagranie mi chodziło po głowie. Ciągle słyszałem "Defekt Mózgu" "Co za nie fart". Ale później wpadłem w taką schize, która polegała na tym, że za każdym głębszym śmiechem urywał mi się obraz. Już wtedy zacząłem sie niepokoić. Od tamtego momentu nie śmiałem się tylko zacząłem główkować czy aktualne zdarzenie jest jawą czy snem. Wszyscy byli w dobrych chumorach, jedynie ja byłem zaniepokojony. Szła zemną Ola, moja dziewczyna. Na początku nie zwracała uwagi, bo uznała, że jestem po prostu odurzony. Później wydawało mi się (albo i nie), że jak zamykam oczy, to zapominam co było przedtem. I faktycznie zapominałem. Miałem problemy z wysłowieniem. Za każdym razem kiedy mrugałem oczami, zapominałem o tym co miałem przed chwilą powiedzieć. Ola zaniepokoiła się mną a kumple poszli dalej. Wpadłem w panikę. Zacząłem płakać, bo bałem się że zeświruje i Ola odemnie odejdzie i nie będe miał po co żyć. Jestem już z nią prawie 8 miesięcy i Kocham ją nad życie. Nie wyobrażam sobie świata bez niej. Było to koło godziny 20. Przyjechał kolega samochodem i czekaliśmy aż mi przejdzie. Wszystko pamiętam jakby przez mgłę. Pojechaliśmy koło 22 do sklepu, bo chciało mi się strasznie pić. Gdy tomek zapalił w środku lampę, wszyscy zauważyli że jestem blady jak ściana. Jak zobaczyłem się w lustrze, to prawie zemdlałem. Nigdy nie byłem tak głodny jak wtedy i nigdy nie bolała mnie tak głowa. Gorszego samopoczucia również nie pamiętam. Troszkę zdrowego rozsądku wtedy posiadałem. Więc uznaliśmy, że pojade do Oli spać i na zajutrz wrócę do siebie. Niestety jak rano się obudziłem, to poczucie nierealności mojej sytuacji nadal było we mnie. Obudziłem się koło 7. Odrazu wziąłem się za szukanie informacji w internecie. Przeszukałem masę stron i przeczytałem kupę informacji. Zacząłem znów wpadać w panikę. Serce waliło mi jak dzwon. Pojechałem z Olą i kolegą do szpitala. Powiedziałem o tym wszystkim kardiolog. Lekarz zbadała mi ciśnienie i serce i powiedziała, że jestem bardzo zdenerwowany. Powiedziała, ze muszę dużo pić aby to ze mnie zeszło. Jak przyjechałem do domu wmawiałem sobie, że wszystko jest ok i wogóle. Próbowałem wrócić do codzienności. Ale ciągle prześladowały mnie te myśli, że zwariuje, że to nie prawda i że coś jest nie tak. Widziałem bardzo nie ostro. I po tym jak się naczytałem o schizofrenii i w ogóle, to jak sie kąpałem i byłem sam. Gdzie nie słyszałem ludzi którzy coś mówią. Wpadałem w paniki. Ale bez krzyku. Chodziłem w tą i we w tą. I nie mogłem nic z tym zrobić. Każdy kto wiedział, ze jest coś nie tak pytał sie jak sie czuje i w ogóle. Mówię o kumplach. Tego samego dnia. A była to niedziela. Postanowiłem powiedzieć o tym rodzicom. Tata powiedział, że jestem na haju i że mi to przejdzie. Mama była trochę zaniepokojona, ale była dobrej myśli. Nie poszedłem w poniedziałek do szkoły. Pojechałem z mama do lekarza pediatry. Bo miałem rozwolnienie i zawroty głowy. Nie powiedzieliśmy o marihuanie. Nie miałem w ogóle apetytu i nie czułem się sobą. Lekarz uznał ze mam jakiegoś wirusa żołądka i przepisał jakieś witaminy i Elektrolity dla wzmocnienia. Było mi de facto lepiej. Dostałem zwolnienie na cały tydzień. I tutaj znów jak na złość. Ranek zaczynał się od czytania w internecie o najróżniejszych chorobach psychicznych. Ciągły strach i bule żołądka z nerwów.... Rozwolnienie trwało aż 9 dni. Bule żołądka również. Z dnia na dzień miałem coraz mniej sił. W akcie desperacji w środę zacząłem dzwonić do różnych psychologów i w ogóle. Nidzie nie było natychmiastowych terminów. A potrzebowałem pomocy. W końcu dostałem telefon do jakiegoś terapeuty od uzależnień. Pojechałem tam z rodzicami. Na wstępie powiedział, że uszkodziłem sobie mózg i najprawdopodobniej będę taki do końca życia. Powiedział, że muszę iść do szpitala natychmiast. Słysząc te słowa, wychodzące z ust tego człowieka. Przeleciało mi całe życie przed oczami. Mama wpadła w płacz. Ma słabe nerwy. Leczy się psychiatrycznie na nerwicę lękową. Ma kłopoty z rękami. Szkoda mi jej było Tata jako człowiek o silnej psychice. Podziękował panu i w drodze do domu powiedział mi, że tam nie pójdę bo nie jestem jakimś narkomanem. W ogóle ten człowiek uznał mnie za nałogowca. Wyglądałem owszem fatalnie, ale tylko dlatego ze nie dbałem o siebie przez okres kiedy byłem w domu. Tamto zdarzenie spotęgowało mój strach i niepokój o moje dawne "ja". Sprawdzał mi ręce i w ogóle. Paranoja... Trzeźwość umysłu zachowałem. Intelekt w normie. Ale wtedy po prostu mnie zżerały nerwy i strach, przed niemożnością powrotu do pierwotnego stanu. Przez cały tydzień w domu, żyłem od ranka do wieczora. Potrafiłem spać po 10-12 godzin. I byłem nadal zmęczony. Każde zaśnięcie, to była nadzieja na lepsze jutro. Z moim dawnym ja. Ale niestety tak nie było... W ciągu tego tygodnia wpadałem w takie paniki, że nie mogłem wytrzymać już ze sobą. Oglądałem film "PsY" i bałem się, że mogę kogoś zabić. Miałem nawet myśli samobójcze. Lekarz pediatra widział moje zaniepokojenie i przepisał mi środek na uspokojenie. Środek nazywał się KALMS. Brałem go dwa razy dziennie o regularnych porach. Któregoś dnia tego koszmarnego tygodnia. Wziąłem magiczną pigułkę Kalms (jak sie okazało) i wszystko nagle wróciło. Powróciło moje "ja". Od razu pojechałem sobie do kumpli pogadać o tym co mnie spotkało. Ale niestety rano się budzę i znów to samo złe samopoczucie. PLACEBO ? Najwyraźniej tak. Wtedy już opadłem z sił kompletnie. Mam świetny kontakt z rodzicami. Mówię im o większości moich problemów. Mama zapisała mnie do psychologa. Było to w następną środę po wizycie u pana który mnie skreślił z listy normalnych ludzi. Opowiedziałem o tym wszystkim. Postawił mi nawet diagnozę. Niestety nie powiedział mi o tym, dlatego bo uznał ze będę szperał w internecie i się będę niepotrzebnie nakręcał. A oficjalny werdykt wyda pani psychiatra. W każdym razie powiedział, że moje samopoczucie spowodowane jest lękiem. Najgorsze. O czym nie wspomniałem wyżej, to to że nie czułem, że żyje. Wydawało mi się wszystko jak ze snu. Zjawisko to nazywane jest Derealizacją. Towarzyszy nerwicy i depresji. Oczywiscie wyczytałem o tym w internecie. Pomyślałem, że nie będzie tak źle i że wyjdę z tego. Psycholog zapisał mnie na następną środę do psychiatry. Wczoraj, bo dziś mamy czwartek. Byłem u pani doktor. Powiedziała mi, że nie może mi pomóc, gdyż oni jako przychodnia psychologiczna. Nie zajmuje się leczeniem ludzi po zażyciu. I wtedy wewnętrzne "Kurwa". Wyszedłem i włączył się mój przyjaciel, który mi towarzyszy od soboty 20 listopada. Pan lęk. Wtedy straciłem poczucie czasu, miejsca i wszystkiego. Włączył się mój sen jebany. I pojechałem z mamą do tej poradni. Dzielna 7. Niby ok, ale wizytę mam za tydzień na środę. A sam już nie wiem co mi dolega. Nie czuje się sobą. Nic mi sie nie chce i ta pierdolona derealizacja. Boje się ze tak zostanie na zawsze. Już nawet nie pamiętam tego swojego dawnego ja. Moim hobby stało sie szukanie przyczyny i choroby na moje dolegliwości. Nie wiem co mi dolega i to jest najgorsze. Mam zawroty głowy, towarzyszy mi derealizacja, tracę poczucie czasu, nie mogę sie skoncentrować nad niczym. Najgorsza jest ta wewnętrzna pustka. Nie mogę sobie już z tym dać rady. Mam codziennie przynajmniej jedną myśl, żeby to skończyć. Ale jedynie Ola i rodzice mnie jakoś podtrzymują. Współczuje ludziom, którzy są samotni. Którzy nie mają kogoś kto może im pomóc. Sadze ze jak bym był sam bez tych kochanych ludzi, którzy mnie otaczają, to bym sobie coś zrobił. idę ulicą i cały czas mam w głowie "coś jest nie tak"," tobie coś dolega" "idź sprawdź to w necie" itp... Staram sie zapominać i wmawiać ze wszystko jest ok. Ale nie jest. Mam koszmary i w ogóle. Boje sie ze mi to zostanie. Idę po coś na do pokoju i zapominam. Nie mam takiego poczucia, ze jutro coś będę robił. Któregoś dnia będzie jakieś zdarzenie. Tylko pustka i własne negatywne myśli. Jestem ciekawy, czy pójdę do szpitala i czy moje życie wróci. Obawiam się, ze tez dziewczyna mnie rzuci. Bo nie będzie mogła tego wytrzymać. W szkole nie potrafię skupić, ale mówię na lekcji dużo i pozytywnie. Dostałem w nawet kilka 4 i 5. Ale ciągle jest ten chaos w głowie. Idę korytarzem i wydaje mi nie pamiętam tego co było przed chwilą. Mówię coś do kogoś i nie czuje się sobą. W ciągu dnia łapię kilkanaście różnych dołków. Dlatego, że uświadamiam sobie, że nie ma tego. Nie ma tego. Teraz to jest inne i w ogóle. Przychodzę do domu to jest inne. To jest tak okropne, że już nie mogę tego wytrzymać. Codzienna, ciągła walka z samym sobą. Tylko momentami wydaje mi się, że wszystko jest ok. Ale wtedy jest lęk, ze to wróci. Być może jestem podatny na swoje sugestie. Nie wiem. Pomóżcie mi proszę. Może powiedzcie mi co mi może dolegać i co się mogło stać. Do psychiatry na pewno pójdę. Pewnie będę chodził na terapie i brał leki. Ale od czego mi sie to stało ? Dlaczego 3 raz kiedy zapaliłem trawę w życiu wyzwoliło we mnie taki stan ? Kumple jarają więcej i częściej. Znam ich od urodzenia i z nimi jest wszystko ok. Nie widzę istotnych zmian w ich osobowości. Mam dobre towarzystwo. Obracam się wokół inteligentnych i porządnych ludzi. Nie przesiaduje godzinami na bloku jarając szlugi i pijąc piwo. Nie próbowałem nigdy innych narkotyków. Miałem aspiracje, marzenia, zainteresowania, poglądy. Niektórzy nawet nie lubili mnie, za to jakie mam poglądy i uważali mnie za dziwaka. Dlatego bo niby uważam się za jakiegoś filozofa. Wiele ludzi naszą paczkę tak postrzega. Ale to zgrana ekpi.a Owszem interesuje się tym. Ale nie mam takiego wystrzelonego EGO, żeby ludzie mnie odbierali za Egocentryka. Moje towarzystwo mnie ceni za szczerość i za to jaki jestem. Nie raz przekonałem się o wartościowości tych ludzi. I cholera mnie bierze jak myślę sobie. Co teraz ! To wszystko uciekło. Ta wewnętrzna Verwa... Co mi jest ? Boje się, że przyzwyczajam sie do tego stanu i taki zostane. POMOCY
×